Homilie C - 2


Matki Boskiej Gromnicznej - Ofiarowanie Pańskie


Święto Ofiarowania Pańskiego w Świątyni, znane również jako Święto Matki Boskiej Gromnicznej, gromadzi nas dzisiaj na nabożeństwie w kościele parafialnym, gdzie w każdą niedzielę mamy okazję spotkać się na wspólnej modlitwie i wspólnie chwalić naszego Pana, ku Jego większej chwale.


Maryja Dziewica i święty Józef przynoszą dziecię Jezus do świątyni w Jerozolimie, aby postąpić z nim według Prawa Pańskiego i przedstawić chłopca Bogu, składając małą ofiarę, według tego, co mogli uczynić ze względu na swoją sytuację finansową. Nie było jednak wątpliwości, że Święta Rodzina postępowała dokładnie tak samo, jak wszyscy inni pobożni Żydzi w tamtych czasach. Świątynia była wówczas jedynym miejscem, w którym można było właściwie oddawać cześć Bogu i składać ofiary. Wszyscy Żydzi byli bardzo dumni ze swojej świątyni, gdyż uważali ją za mieszkanie Boga. Mając to na uwadze, mogli czuć się bezpiecznie, gdyż sam Bóg mieszkał pośród nich.


Dziś z tego niezwykłego, pięknego i ważnego miejsca pozostała tylko Ściana Płaczu, świątynia jerozolimska została zniszczona siedemdziesiąt lat po Chrystusie, dokładnie tak, jak Jezus przepowiedział, głosząc dobrą nowinę. Ponieważ Bóg przyszedł do swojej własności w ludzkiej postaci, a Jego własność nie chciała Go przyjąć, a od przyjścia Syna Człowieczego nie ma już tylko jednego miejsca na ziemi, w którym moglibyśmy Go czcić, ale znajdujemy świątynię Boga w każdym człowieku, każdy z nas nosi w sobie boską iskrę miłości i świętości.


Dzisiaj mamy prawo czuć się dumni z przynależności do Kościoła Świętego i noszenia imienia chrześcijan, które nie tylko ma być wzniosłym tytułem przynależności do Chrystusa, ale ma nam przypominać o wynikających z tego imienia obowiązkach wobec Boga i bliźniego. Nie ma bowiem „Kościoła bez miłosierdzia” - zgodnie ze słowami orędzia papieża. Każdy człowiek, który przyznaje się do chrześcijańskiej wiary, od samego początku, czyli od przyjęcia Chrztu świętego, staje się świadkiem Ewangelii Chrystusowej, a więc żywym znakiem świątyni Boga w Niebie. Słowami, czynami oraz przyjmowanym cierpieniem, połączonym z modlitwą, stajemy się tłumaczami Słowa Bożego na codzienny język prawdy o Bożej Miłości i Miłosierdziu. Cóż nam przyjdzie z chwalenia się liczebnością chrześcijan na świecie i posiadanym splendorem wielu kościołów, świadczących o czasach świetności państwa kościelnego. Naszą flagą nie jest flaga Watykanu ale Krzyż, który pokazuje nam prawdziwą drogę do Zbawienia, bez zbędnych złudzeń, ostrzegający każdego człowieka, że trzeba nam przejść przez wiele cierpień na tej ziemi, aby zasłużyć sobie na łaskę przyjęcia do Królestwa Niebieskiego.


Gdy w naszej ludzkiej świątyni zabraknie najważniejszej treści, czyli samego Jezusa Chrystusa, wówczas świątynia ta popada w ruinę, a jedynym miejscem modlitwy, które pozostaje w nas, jest własna ściana płaczu, gdzie możemy jedynie opłakiwać nasze grzechy i samotność z powodu bezbożności . Dlatego tak istotne jest przedstawienie Jezusa w świątyni, tej osobistej świątyni. Dzisiejsze świętowanie Matki Boskiej Gromnicznej daje nam piękny obraz Kościoła Jezusa Chrystusa na ziemi, który jest Nową Świątynią, zbudowaną nie z kamieni, ale z ludzi, którzy na różne sposoby i na różnych etapach swojego życia, dają świadectwo obecności Boga wśród nas. Niech nasza ofiara, którą składamy podczas dzisiejszej Eucharystii, wstąpi do Nieba i stanie się prawdziwym odzwierciedleniem wiary chrześcijańskiej.



V Niedziela Zwykła


„Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”, to wyznanie Piotra jakże jest bliskie naszej ludzkiej naturze, która tak często przeżywa swoje słabości związane z niedostatecznym dostosowaniem się do woli Pana Boga, nieumiejętność przeżywania swojej świętości na takim poziomie, na jakim by się chciało. Znamy przykazania i wszelkie pouczenia płynące z Ewangelii Jezusowej, na lekcjach religii słyszeliśmy o tylu świetlanych przykładach ludzi świętych, a gdy chodzi o swoje własne podwórko, jakże często okazuje się, że brak nam sił do sprostania przeciwnościom wynikającym ze światowych wzorców życia i codziennego wyrzekania się zła i grzechu, które potrafią opanować całego człowieka, z duszą i ciałem. To poczucie niedoskonałości i braku świętości łatwo może przekładać się na taką samą reakcję, jaką zauważamy u Piotra: nie jestem godzien być w Twojej obecności, Panie.


Ale czy słuszne jest takie myślenie i zachowanie wobec Bożego Majestatu, Miłości i Miłosierdzia? Syn Boży właśnie dlatego przychodzi do nas, aby zamieszkać między nami, a także w nas, bo jesteśmy ludźmi pogrążonymi w grzechu, zranieni do głębi naszej ludzkiej natury niemocą pierworodnego upadku. To nie my mamy dyktować Panu Bogu, co ma robić, mówiąc: „Odejdź ode mnie”, ale zawsze powinniśmy prosić Go: „Przyjdź Panie Jezu, bo sługa, służebnica Twoja słucha, co masz do powiedzenia”.


Zauważmy, że Pan Jezus nie komentuje słów Piotra, nie wyrzuca mu tym razem małej wiary, wie dokładnie co się kryje w sercu Jego najważniejszego Apostoła, Opoki Kościoła Świętego. Bóg zna człowieka o wiele bardziej, niż człowiek może sobie wyobrazić, i dlatego to nie my mamy pouczać Pana Boga o stanie naszej religijności na dzień dzisiejszy, naszym obowiązkiem jest pójście za głosem Opatrzności Bożej i ciągłe wsłuchiwanie się w przesłanie ewangeliczne o miłości względem Boga i człowieka, jako najważniejszego przykazania, fundamentu Prawa i Proroków, dzięki któremu stajemy się prawdziwymi dziećmi Bożymi.


Od momentu Chrztu świętego otrzymujemy wezwanie do wspólnego budowania Kościoła Świętego i stajemy się heroldami wiary chrześcijańskiej w świecie naszej codzienności. I nie jest to tylko pobożne życzenie ze strony Pana Boga, ale obowiązek, z którego kiedyś będziemy rozliczani, jako otrzymanego talentu. Również w dzisiejszej Ewangelii łatwo jest zauważyć stanowczość, z jaką Pan Jezus zwraca się do Piotra i jego towarzyszy. On tylko wie dokładnie co, i jak należy czynić, aby połów był udany, bez względu na poprzedzające go okoliczności, gdzie ani ludzki profesjonalizm, ani całonocny wysiłek, nie przyniosły rezultatów.


I tutaj dopiero objawia się klucz do sukcesu każdego człowieka, by wygrywać ze sobą i wszelkimi przeciwnościami, które potrafią niszczyć w nas dobro. Nie jest ważne to, co ja myślę, jakie są moje lęki i ograniczenia wprowadzające mętlik do mojego życia, bo gdy Ty, Panie mój i Boże, objawiasz mi swoją wolę, to Twoje Słowo ma mieć nadrzędne znaczenie i moc decydowania o wszystkim. Wiera w Boga nie polega tylko na teoretycznym poglądzie na temat Bożej egzystencji, ale jest to pełne i nieograniczone zaufanie do Stwórcy nieba i ziemi, naszego Ojca Niebieskiego, że każda Jego decyzja jest słuszna, choćbyśmy niczego nie potrafili zrozumieć.


„Na Twoje słowo zarzucę sieci”, to jest ta prawidłowa odpowiedź, jaką człowiek może dawać Bogu codziennie, uczestnicząc w apostolacie na rzecz Królestwa Niebieskiego w świecie. Dlatego tak ważne jest, abyśmy dzielili się Jego Słowem odwiecznym i uczestniczyli regularnie w uczcie eucharystycznej, w której jest On realnie obecny pośród nas, by nas posilać swoim Przenajświętszym Ciałem i Krwią, podczas dokonującej się na ołtarzu ofiary krzyżowej. Panie, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja.



VI Niedziela Zwykła


Ostatnio przeczytałem w Internecie, że Matthew Ayegra był jednym z 21 młodych mężczyzn zabitych przez Państwo Islamskie w lutym 2014 r. na libijskiej plaży. Podobno nie był chrześcijaninem, ale odważne świadectwo o Jezusie Chrystusie, jakiego udzielili mu jego chrześcijańscy przyjaciele z Egiptu, miało go inspirować w czasie niewoli, co ostatecznie doprowadziło do jego męczeńskiej śmierci. Według niektórych źródeł, gdy terroryści skonfrontowali go z nim i zażądali, by zaparł się Jezusa, oświadczył: „Ich Bóg jest moim Bogiem”. W świetle dzisiejszej Ewangelii, w której Jezus Chrystus ostrzega nas o przeróżnych niedostatkach oraz odrzuceniu na tej ziemi, myślę, że takie świadectwo męczeńskiej śmierci w imię Pana naszego i Zbawiciela, jakże pięknie odzwierciedla nieugiętą wiarę tych mężczyzn, którzy potrafili żywo zaświadczyć o wierze, tak, iż dzięki nim człowiek spoza Kościoła stał się męczennikiem, aby dać świadectwo Prawdzie.


Czy ktoś patrząc dzisiaj na nas, byłby w stanie tak mocno uwierzyć, że dałby sobie głowę uciąć za wiarę w Jezusa Chrystusa? To pytanie nie wymaga odpowiedzi od nikogo z nas, bo samo życie jest tą najprawdziwszą odpowiedzią, jaką dajemy Panu Bogu każdego dnia. To, w jaki sposób Słowo Boże inspiruje nas do myślenia, mówienia i czynienia dobra w środowisku, w którym żyjemy i sprawdzamy się jako posłańcy Ewangelii, jest dokładnie życiem wedle błogosławieństw, które Jezus dzisiaj kieruje do nas. Bo nie chodzi o to, żeby być chrześcijaninem przez małe „ch”, ale by stawać się Chrześcijaninem przez duże „Ch”, czyli żywym reprezentantem Chrystusa. Nie zgadzam się, i nie chcę być tylko chrześcijańskim przymiotnikiem, ale pragnę stawać się rzeczownikiem, drugim Chrystusem, głoszącym Dobrą Nowinę o Zbawieniu poprzez wszystko, cokolwiek czuję, robię i przeżywam tutaj, na tym ziemskim padole. Bo nie ziemia jest moim ostatecznym celem, ażeby szukać samospełnienia, ale Królestwo Miłości i Prawdy, do którego powołuje nas wszystkich Bóg Ojciec Wszechmogący poprzez krzyżową ofiarę swojego Syna Jezusa Chrystusa.


Myślę, że aby wiara była smaczna, zjadliwa i możliwa do strawienia przez ludzi, to potrzebuje dobrego sosu, jak ziemniaki lub inne dania kulinarne. Takim sosem jest modlitwa, bez której nie jesteśmy w stanie podkreślić smaku chrześcijaństwa, i stajemy się często ludźmi oschłymi, ostrymi wobec siebie nawzajem, po prostu nie trawimy siebie i wciąż brak nam tego aromatu, zachwytu nad przepięknym przesłaniem Ewangelii Chrystusowej, dzięki któremu również ludzie niewierzący, wątpiący i pochodzący spoza Kościoła, byliby w stanie dołączyć się do naszej wspólnoty wiary.


Często też przypomina mi się kazanie śp. biskupa Hansa Martensena, który zwykł mówić do kandydatów, gotowych przyjąć sakrament Bierzmowania, że olejek Krzyżma, którym za chwilę będą namaszczeni, ma bardzo piękny zapach, jakby to był zapach Ducha Świętego, który za chwilę przyjdzie do nich, aby pozostać z nimi na zawsze, do końca życia. I oby pamiętali, że ten piękny zapach ma im towarzyszyć zawsze, tak, aby byli w stanie przyciągać nim innych ludzi do siebie, a więc i do wspólnoty Kościoła. Naszym chrześcijańskim powołaniem jest zachowanie tego aromatu Ducha Świętego w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji.


Nieustannie zanośmy nasze modlitwy do Pana Boga, abyśmy dzięki wierze, potrafili być wolni od przywiązania do ziemskich wartości i lukratywnego stylu życia, które potrafią zasłonić nam światło prawdy, a także odebrać prawdziwy aromat wiary. Niech Boże błogosławieństwo, które przyjmujemy każdorazowo na mszy świętej, umacnia nas do bycia dobrymi świadkami o Jezusie Chrystusie, Panu naszym.



VII Niedziela Zwykła


Dobrze znamy przykazanie: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Ale jak mam to zrobić, skoro mój bliźni okazuje się być moim wrogiem? Czy od razu wymyślam mnóstwo wymówek, żeby zmienić imię „bliźni” na inne? Na przykład: obcy, uchodźca, cudzoziemiec, ktoś, kto nie pasuje do mojego kręgu kulturowego lub religijnego, ktoś, kogo nie rozumiem, bo słabo mówi moim językiem, i jest wiele innych powodów, dla których „mój bliźni” nie spełnia kryteriów, ram, jakich zwykle używam dla określenia tożsamości „bliźniego”.


Słyszałem, że dzisiaj mówi się dość często o tak zwanych: chrześcijanach staromodnych i chrześcijanach współczesnych, i większość z nas prawdopodobnie wie, jak należy rozumieć oba terminy.


Chrześcijanie starej daty to po prostu ci, którzy wciąż wierzą w Boga i w to, że istnieje coś większego od nich samych. Należą do tej grupy w Kościele, która wierzy, że nauka Kościoła, wyrażona w katechiźmie, sakramentach, Biblii, modlitwie, wspólnocie, błogosławieństwach itp., odgrywa ważną rolę w głoszeniu Ewangelii.


A ci drudzy, to ludzie, nie wierzący już w Boga, ani w nic większego od nich samych, i nazywani są współczesnymi chrześcijanami, lub chrześcijanami kulturowymi, dla których Kościół jest po prostu organizacją pożytku publicznego, pewnego rodzaju dziedzictwem kulturowym, które należy wspierać finansowo, na równi z innymi strukturami społecznymi, stworzonymi na przestrzeni wieków.


Wiara w Boga nie jest już czymś oczywistym dla nas Chrześcijan, żyjemy w czasach, w których przyjemność jest ceniona bardziej niż obowiązkowość, wbrew temu, co zawsze nam wpajano, jako ważną cechę charakteru, że najpierw trzeba spełniać swoje obowiązki, aby później móc cieszyć się owocami pracy rąk ludzkich. Pojęcia takie jak cnota, poświęcenie, skrucha, duchowość czy wierność zasadom, straciły na popularności w naszej codziennej mowie. Dla niektórych ludzi stało się wręcz wstydem okazywanie swojej chrześcijańskiej przynależności w przestrzeni publicznej, bo co ludzie o mnie powiedzą, jeśli zobaczą krzyżyk na mojej szyi, różaniec w mojej ręce, albo że właśnie uczyniłem, uczyniłam znak krzyża w trakcie nabożeństwa kościelnego?


Gdy wiara chrześcijańska zostaje ograniczona wyłącznie do sentymentalnej myśli, dzielonej z innymi ludźmi o podobnym światopoglądzie co ja, bo tak jest najłatwiej, i najwygodniej, bo po co zmieniać religię na inną, wówczas mamy do czynienia z bardzo ubogim światopoglądem, opartym jedynie na samozadowoleniu i negatywiźmie. Jak więc można oczekiwać, że ten rodzaj chrześcijaństwa przyniesie owoce? Nie ma tu miejsca na przebaczenie i nieskończoną miłość, której możemy się nauczyć jedynie poprzez życie w obecności Boga. Wiara, którą najlepiej odzwierciedla słowo „Caritas”, czyli troska o siebie nawzajem, pomoc ubogim i umiejętność pochylania się nad losem człowieka, zostaje sprowadzona do staromodnej teorii. Czy to jest rodzaj religii, którą powinniśmy praktykować, gdy jednocześnie spoglądamy na krzyż i dostrzegamy na nim ukrzyżowanego Jezusa? Nie, wręcz przeciwnie.


Bóg kocha nas bezwarunkowo, bez względu na to, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, oraz oczekuje od nas, że, tak samo będziemy kochać naszych braci i siostry, nawet jeśli w wielu sytuacjach doświadczamy wrogości i złego traktowania. Chrześcijańskie przesłanie staje się autentyczne tylko wtedy, gdy potrafi pokonywać wszelkie bariery i burze ludzkich ograniczeń. Jednakże siła niezbędna do radzenia sobie z trudnościami życiowymi nie pochodzi automatycznie z nas samych, jakkolwiek mądrzy i inteligentni jesteśmy. Można ją zbudować jedynie wytrwałą modlitwą i całkowitym zaufaniem Chrystusowi, że razem z Nim chcemy składać świadectwo o Jego zbawczej ofierze na krzyżu, a Msza święta jest tego najdoskonalszym wyrazem i dopełnieniem.



VIII Niedziela Zwykła


Aby być uznanym artystą, obojętnie w jakiej dziedzinie sztuki, trzeba być człowiekiem kreatywnym, stwórczym, nietuzinkowym, przekraczającym granice tego co już było, czyli przedstawicielem awangardy w danym kierunku. Śmiem użyć tutaj porównania chrześcijaństwa do swoistej awangardy bycia człowiekiem, który z zachwytu nad Bogiem i Jego Boskim planem zbawienia człowieka, wznosi się ponad przeciętność, dostaje wręcz anielskich skrzydeł dla pokonywania grawitacji zła i grzechu, które przygniatają człowieka, wdeptując w błoto upodlenia. Obrzucanie błotem siebie nawzajem i ciągłe grzebanie w ludzkich niedoskonałościach, podłościach i ograniczeniach, po to tylko, żeby wybielać swoje własne sumienie na tle czarnych charakterów innych ludzi, stawia człowieka w cieniu śmierci własnej osobowości, bo w takim przypadku to już nie ja żyję, ale żyje we mnie cały ten balast otaczającego mnie świata, ta pułapka, zagłuszacz, wyłącznik świadomości.


Kiedy jestem tylko kopiarką innych ludzi, ich poglądów, zdania na każdy temat, odzwierciedleniem medialnych trendów i narzucanych mi przekonań, wówczas tracę własną tożsamość, nie mam już nic do zaoferowania światu dookoła mnie, co by było moim, i tylko moim świadectwem o życiu. Szarość i obojętność, które również wkradają się w szeregi wyznawców Chrystusa, powodują rozmywanie się poczucia religijności, a co za tym idzie trudno jest znaleźć konkretne świadectwa chrześcijańskiej wiary, która byłaby w stanie pociągać za sobą tłumy niedowiarków i niewierzących. Kościół ma do zaoferowania światu najpiękniejszą i najradośniejszą nowinę o miłości Boga do człowieka, który mocą tej miłości jest w stanie chodzić po wodzie, przenosić góry i pagórki piętrzących się problemów, może uzdrowić najbardziej beznadziejne cierpienie, a wreszcie wyciągnąć z lęku przed śmiercią. Któż jak Bóg? Oczywiście nikt, ale jeśli człowiek otwiera się na Boga i jest w stanie wejść w osobową relację z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, wtedy zaczynają dziać się rzeczy, o których największym filozofom się nie śniło.


Przestań dłubać w oku bliźniego i zajmij się swoim spojrzeniem na otaczający Cię świat, a przede wszystkim zwróć uwagę na siebie i Twoje miejsce w tym, często nieznośnym, świecie. Ludzie święci, których wspominamy w liturgii Kościoła, to byli właśnie tacy „artyści wiary”, których świętość wnosiła geniusz relacji Bosko-ludzkiej, wciąż inspirujący miliony ludzi na świecie, uzdrawiający zastarzałe rany niewierności względem Pana Boga. Bycie świętym wcale nie oznacza bycia nienagannym, zmumifikowanym wyznawcą, co wydawać by się mogło niektórym ludziom, że tak właśnie Kościół pojmuje zrozumienie świętości. Otóż prawdziwy obraz świętego maluje się w zupełnie innych barwach i na tle nieustannej walki o możliwość prezentacji modelu człowieka nie do podrobienia, bo Bóg chce, abyśmy byli w pełni wolni do wyrażania tych wszystkich wartości człowieczeństwa, w jakie zostaliśmy wyposażeni od momentu stworzenia, w harmonii z otaczającą nas naturą.


Nie dajmy się zwariować światu, ale dajmy się zwariować Bogu, abyśmy potrafili do szaleństwa doprowadzić naszą twórczość w wierze, miłości i nadziei. Bóg z Tobą dobry człowieku, jeśli zaufasz Bogu, to nie tylko uwierzysz w Niego, ale uwierzysz w siebie.



1. Niedziela Wielkiego Postu


Wielki Post już się rozpoczął, w tę środę, tzw. Środę Popielcową, kiedy to posmarowaliśmy sobie czoła popiołem i ksiądz powiedział: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Są jeszcze inne słowa, które kapłan może wypowiedzieć podczas tego rytuału, a które powinniśmy głęboko wyryć w naszych duszach: „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Osobiście wolę pierwszą wersję, która moim zdaniem sugeruje coś dynamicznego i pozytywnego w życiu, a nie jest po prostu przypomnieniem o groźbie śmierci, która ma nas obrócić w popiół.


Tak, właśnie trwa Wielki Post – czas pełen wyzwań i pokus, które wiernie towarzyszą nam przez całe życie. Nie ma wyjątków wśród ludzi, nikt z nas, nawet najmądrzejszy i najbardziej wybitny człowiek na świecie, nie może być wolny od nieustannych pokus, które powodują zamieszanie, niepewność, nieporozumienia i często kończą się błędnymi wyborami, gdy człowiek decyduje się podążać ścieżką zła. Konsekwencje grzechu pierworodnego sprawiają, że nie potrafimy w 100% odróżnić dobra od zła, dlatego jesteśmy niepewni i nie wiemy, co jest dla mnie lub dla ciebie najlepsze w danej sytuacji.


Na początku tego świętego czasu postu i modlitwy nauczmy się, jak możemy lepiej radzić sobie z codziennymi pokusami, nie dając się im zwieść i unikając uzależniania się od pułapek zła. Najlepszym wzorem do naśladowania, który pomoże nam wykorzenić skłonność do ulegania pokusom, jest sam Jezus Chrystus oraz sposób, w jaki potrafi On suwerennie panować nad każdą sytuacją dzięki swojej świętości i boskiej mądrości. Jako Syn Boży, Jezus jest całkowicie wolny od wszelkich wad i braków w swojej ludzkiej naturze, dlatego nie może powiedzieć niczego głupiego ani popełnić błędu w ocenie sytuacji. Nawet Jego sposób mówienia jest zupełnie inny od tego, do czego przywykli ludzie, jak to opisano w Ewangeliach. Przyjrzyjmy się bliżej Jezusowi i nauczmy się kroczyć Jego śladami.


Pierwszą rzeczą, którą Jezus robi w swoim codziennym życiu, jest modlitwa, nieustanna modlitwa do Ojca, która łączy Go bezpośrednio i nieprzerwanie z wolą Boga. Dzięki temu zna On wolę Ojca i wszystko, co Jezus czyni, jest zawsze zgodne z tą wolą.


Zwróćmy uwagę, że Jezus jest tak przepełniony miłością, iż nie ma niczego w Jego ziemskiej misji, co nie byłoby objęte tą miłością. Wszystkie Jego myśli, uczucia, słowa i czyny, są w pełni zakorzenione w miłości, stąd też kiedy ludzie słyszą Jego głos, od razu są gotowi zostawić wszystko i pójść za Nim bezwarunkowo.


Jezus pości. Może pościć przez 40 dni, aby przygotować się na najważniejszy, decydujący moment w swoim życiu, kiedy złoży jedyną w swoim rodzaju ofiarę w historii ludzkości, swoją zbawczą ofiarę na krzyżu, która może przemienić nasze nieszczęście w radość i wywyższyć każdego, kto w Niego uwierzy.


Jezus jest Słowem, które stało się ciałem, zna Pisma Święte, z których korzystamy w modlitwie, ale także wtedy, gdy zajdzie potrzeba znalezienia obrony przed pokusami. Tylko Słowo Boże ma niezbędną moc do walki ze złem, dlatego tak ważne jest, abyśmy wsłuchiwali się w Słowa Pisma Świętego, czytali Je, i pamiętali, ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy w chwilach pokusy nadarzy się okazja do obrony naszej wiary.

Słowo Pana trwa na wieki. Bogu niech będą dzięki!



2. Niedziela Wielkiego Postu


Dobrze nam być z Jezusem, gdzieś na wyżynach medytacji, kontemplacji, modlitwy, zagłębiania się w Jego słowa, tak dobrze jest nam, gdy czujemy Jego obecność, na rekolekcjach we wspólnocie, kiedy możemy dzielić się Dobrą Nowiną z braćmi i siostrami, podobnie jak my, wyznającymi prawdę Ewangelii. Czasem może człowieka ogarnąć chęć do powtórzenia za świętym Piotrem: wybudujmy namiot i chwilo trwaj, bo cóż lepszego może człowiek doświadczyć w swoim ziemskim bytowaniu, aniżeli bezpośredniego spotkania z Jezusem?


Ale przecież nie jesteśmy powołani do biernego i egocentrycznego kosztowania słodyczy duchowych wzlotów mistycyzmu, bo pobyt na szczycie się kończy, i tak jak apostołowie z Jezusem zeszli na niziny codzienności, by dopiero teraz, w świetle prawdy o przemienieniu, rozpocząć najcięższy rozdział swojej misji, tak również każdy i każda z nas ma do wypełnienia wiele zadań ewangelizacyjnych, często w samotności, opuszczeniu, pocie czoła, niezrozumieniu, odrzuceniu, i nierzadko w cierpieniu z powodu Ewangelii.


Nie łudźmy się, że ktoś nas doceni w Kościele i nam podziękuje za wysiłek, jaki wkładamy w nasze zaangażowanie w pracę na niwie Pańskiej. Słudzy nieużyteczni jesteśmy i wykonujemy tylko to, co nam polecono, tak właśnie mamy definiować swoją rolę, jak to nasz Pan powiedział do swoich uczniów. Poza tym ci wszyscy, którzy gorliwie szukają dowodów uznania za każdy dobry uczynek, każde dobre słowo wypowiedziane w stronę bliźniego, jeżeli nawet otrzymują tego typu ordery zasługi w służbie Kościołowi, to tak naprawdę otrzymali już swoją zapłatę. Chrześcijanin musi być odporny na tego typu religijne zachcianki robienia czegokolwiek na pokaz, chwalenia się i oczekiwania pochwał od świata. Bo jedyną rzeczą, której możemy się spodziewać od świata, jest nienawiść, i na każdym kroku prześladowanie za to, że nie jesteśmy z tego świata, bowiem od momentu Chrztu świętego stajemy się obywatelami Królestwa, które nie ma swojego terytorium i flagi, a godłem naszym jest Krzyż, na którym zawisł Zbawiciel ludzkości, Syn Boży.


Cud na górze, którego doświadczyli trzej Apostołowie, był tak niepojęty, że po prostu nie wiedzieli jak się zachować. I chociaż, z pewnością, każdy z nich pałał wielką chęcią podzielenia się z innymi swoim osobistym przeżyciem, ażeby zachwycić również swoich braci i siostry ową szczególną łaską od Boga, to jednak nikomu nic o tym nie opowiedzieli, stwierdza Ewangelista Łukasz. No bo i po co? Jestem pod wrażeniem dojrzałości w wierze, wykazanej przez Piotra, Jana i Jakuba. Ich głęboka wiara, nawet w takiej wyjątkowej sytuacji, zdała egzamin z odpowiedzialności i troski o wierność Słowu, temu najważniejszemu i najdostojniejszemu Słowu, jakim jest Jezus Chrystus. To nie są apostołowie nowinkarstwa, plotek i tanich przekazów o nadzwyczajności ich wiary. Jakże my kochamy nowinki o cudach, wyjątkowych osobach przepowiadających przyszłość, uzdrowicielach wszelakiej maści i mistykach niedościgłych w lewitacji umysłowej, a z drugiej strony szarość codzienności, i schodzenie na niskości biedy ludzkiej, działa jakby odpychająco, nie dość odświętnie.


„Jego słuchajcie”, mówi do nas głos z nieba. Nie słuchajmy co ktoś tam trajkocze tylko po to, aby zdobyć posłuch i nazbierać sobie fanów wokół siebie dla próżnej chwały. Boga słuchajcie, Tego który przemawia do nas poprzez swojego Syna, i Tylko On niech przepełnia nas swoim Duchem Prawdy, a nawet jeśli twój wewnętrzny głos mówi ci coś innego, niezgodnego z Jego Słowem, to zaprzyj się samego, samej siebie, weź ten krzyż wyrzeczenia i idź za Nim.



3. Niedziela Wielkiego Postu


Jezus ujawnia skłonność, którą w pewnym stopniu wszyscy nosimy w sobie, mianowicie definiowania ludzi za pomocą stylu życia, który prowadzą. Kiedy dotknie ich choroba, wypadek, brak sukcesu w życiu lub nagła śmierć, jesteśmy skłonni uwierzyć, że to wszystko jest wynikiem kary Bożej, ponieważ z pewnością zasłużyli na taką porażkę. Przesądy, wiara w przeznaczenie, czary i wszelkiego rodzaju uprzedzenia nadal istnieją, w mniejszym lub większym stopniu, w naszej świadomości, choć wiemy, że nie mają nic wspólnego z chrześcijańską wiarą w jedynego Boga, którego mamy reprezentować i któremu mamy służyć.


Dlaczego to zjawisko jest tak powszechne we współczesnym świecie? I dotyczy to nie tylko nas, chrześcijan, ale także innych religii i kultur. Nawet wśród wysoce utalentowanych i wykształconych ludzi można znaleźć tych, którzy są pod wpływem tego zabobonnego sposobu myślenia. Czy to dlatego, że nigdy nie porzuciliśmy naszej wyobraźni, którą rozwijaliśmy i pielęgnowaliśmy, oglądając w dzieciństwie najróżniejsze bajki?


Oczywiście, może być wiele powodów, dla których my, ludzie, zachowujemy się dokładnie tak, jak się zachowujemy, i nawet psychologia głębi nie jest w stanie znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale jedno jest pewne: jeśli twoja wiara jest podatna na wpływy i pozwalasz sobie na odsuwanie Boga na drugi plan, a zamiast tego oddajesz się mitom stworzonym przez człowieka, to w bardzo poważnym stopniu zdradzasz swoją prawdziwą wiarę. Może być też tak, że jesteś na skraju utraty wiary i szukasz czegoś, co mogłoby ją zastąpić. Niepewność w wierze może oznaczać wielką lukę, w której człowiek chciałby zbudować mur wokół własnego sumienia, które w ten sposób zostaje odizolowane i zagłuszone przez różne symboliczne akty kultowe.

Jeżeli ktoś twierdzi, że jest ateistą, niekoniecznie chodzi tu o brak wiary w Boga, ale może po prostu oznaczać, że sposób życia tej osoby jest w bezpośrednim konflikcie z chrześcijańskim obrazem Boga, a zwłaszcza przestrzeganie Dekalogu lub przykazań kościelnych zakłóca osobistą ideę szczęśliwego życia. Zawsze łatwiej jest powiedzieć: „Nie wierzę w Boga” niż: „Nie mogę wierzyć w Boga”.


Nie wszystko na tym świecie da się wyjaśnić logicznie i nie jest wcale słuszne stwierdzenie, że zakres naszego rozumienia jest tak nieograniczony, iż pozwala nam nakreślić własny obraz świata jako jedyny, poprawny i ostateczny opis prawdy. W ten sposób człowiek czyni siebie bogiem, a raczej bożkiem, i ubóstwiając swoją ludzką naturę wraz z jej mądrością, tworzy nieprzekraczalną przepaść między sobą, tutaj na ziemi, a Ojcem, który jest w niebie.


Aby uwierzyć w Boga i mieć siłę, by nie ulec pokusom bożków, potrzebujemy całkowitego nawrócenia serca, abyśmy mogli otworzyć się na naszego Stwórcę i Pana. Jednakże żadne nawrócenie nie nastąpi bez uprzedniego przygotowania się do wejścia w dialog z Trójjedynym Bogiem, który już posłał nam swoje odwieczne Słowo w człowieku Jezusie Chrystusie. Bóg dosłownie przemówił do nas, a teraz nadeszła nasza kolej, aby dać Mu odpowiedź poprzez wiarę, nadzieję i miłość.


Za każdym razem, gdy Kościół sprawuje Najświętszą Eucharystię, ofiarę Mszy Świętej, w dziękczynieniu za zbawczą ofiarę Jezusa Chrystusa na krzyżu, głoszone jest pokutne odpuszczenie grzechów i nawiązujemy osobistą relację z Bogiem, która uwalnia nas od wszystkiego, co sprzeciwia się Jego woli. „Starajcie się naprzód o królestwo Boże i o Jego sprawiedliwość” – mówi Jezus – „a wszystko inne będzie wam dodane”.



4. Niedziela Wielkiego Postu - Lætare


„Niedziela lætare”, czyli po naszemu niedziela radości, tak, właśnie w samym środku Wielkiego Postu dostajemy takiego liturgicznego kuksańca, abyśmy ocknęli się z generalnie przygnębiającej atmosfery wielkopostnej, gdzie tylko wciąż mówimy i myślimy o grzechach, winie, nawróceniu, wyrzeczeniu, przestrzeganiu postnych tradycji i najlepiej grobowej minie, no bo w ten sposób udowadniamy sobie i innym, że całkiem poważnie podchodzimy do tematu przygotowania swojej duszy na obchody Świąt Wielkanocnych. A tu masz Ci człowieku takie wezwanie do radości, odnów się w swoim myśleniu i zacznij szukać pozytywnej strony wszelkich ćwiczeń wielkopostnych, podjętych postanowień i głębszego sensu tego, co w tej chwili przeżywasz w łączności z całym Kościołem świętym, nie tylko tu i teraz, wpisanym w pokolenia XXI wieku, lecz Kościołem żyjącym Duchem Prawdy Jezusa Chrystusa od samego zarania wieków, jak też wszystkimi wiernymi, którzy będą następować po nas, aż do skończenia świata, i nieść światło Ewangelii.


Czy chrześcijanin w ogóle ma prawo się smucić, skoro za tak wielką cenę został wykupiony ze zgrozy lęku przed grzechem i śmiercią? Czy my przypadkiem nie uzurpujemy sobie zbytnio nadrzędnej roli w odpowiedzialności za nasze zbawienie? Niekiedy można odnieść wrażenie, jakobyśmy to my, poprzez nasze zachowanie i praktyki religijne, potrafili regulować Boże Miłosierdzie względem nas samych, a już szczególnie wobec tych wszystkich ludzi, którzy w jakiś sposób nie pasują do naszego obrazu religijności i ortodoksyjnego pojmowania kościelnych reguł.


Wspaniale opanowaliśmy regułkę wyuczoną kiedyś na lekcjach religii, tak że sakrament spowiedzi świętej rozpoczynamy zwykłe: „obraziłem, obraziłam Pana Boga następującymi grzechami…” No i masz ci los, tego typu stwierdzenie zakłada, że Pan Bóg się na nas obraża, przypisujemy naszemu Ojcu Niebieskiemu, że może mieć swoje zmienne humory i traktować nas podobnie jak każdy inny człowiek, w zależności od tego czy jesteśmy wobec Niego mili lub niemili, a z drugiej strony uznajemy siebie za jakichś Bożych influencerów, no bo śmiemy niekiedy twierdzić, że pan Bóg to mi nie przebaczy moich grzechów, gdyż są one zbyt duże, pomniejszając tym samym Bożą nieskończoność i niezmienność Boskiego Miłosierdzia. Humanizacja teologii potrafi dokonywać degradacji Bożego obrazu w sercach ludzi, a w konsekwencji prowadzić do niezrozumienia bojaźni Bożej, w której to człowiek ma respektować stwórczy autorytet Bożej Opatrzności, a nie stawać się Jej wyznacznikiem.


W dzisiejszej Ewangelii mamy doskonale zobrazowaną sytuację człowieka, syna, który próbuje pouczać, ustawiać swojego ojca w kwestii bycia dobrym. Jego złość, że brat wrócił do domu rodzinnego po roztrwonieniu przypadającego mu majątku ojca, wynika z doświadczenia bezwzględnej i nieograniczonej miłości ojca. Dobry syn myśli jednak tylko po ludzku, nie potrafi wzbić się ponad swoje własne, ograniczone lękiem i zgorzknieniem, poczucie sprawiedliwości. Chociaż sam ma wszystkiego pod dostatkiem, i tak naprawdę nic nie zagraża jego pozycji posiadania czego tylko zapragnie, a nade wszystko miłości Ojca, jednak chęć ukarania brata jest dominująca nad miłością i przebaczeniem.


Człowiek smutny, zgnuśniały i mający ciągle pretensje o wszystko, tak naprawdę kisi się w swoim własnym człowieczeństwie, nie pozwalając Duchowi Świętemu na pełne otwarcie serca w stronę Boga i człowieka. Żeby kochać Pana Boga, tak, jak nas nauczył tego Jego Syn, Jezus Chrystus, potrzebujemy odnalezienia Bożego Oblicza w każdym człowieku, nawet w tym najmniej sympatycznym, wrogim i nie do zdzierżenia. Uczmy się dzielić radość z tymi, którzy się radują, i płakać z tymi, którzy płaczą, tylko tak, przez dobroć i wzajemne zrozumienie, w pełni stajemy się synami i córkami naszego Ojca w Niebie.



5. Niedziela Wielkiego Postu


Jezus potrafi przemienić wodę w wino, ale naprawdę może dokonać jeszcze większych cudów. Nasz Pan może przemienić kamienie w serca, a starożytne proroctwo proroka Ezechiela spełnia się: „Odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała”. Rzucanie w siebie nawzajem kamieniami, zamiast okazywania kochającego serca, serca, które miłuje wszystkich ludzi, bez względu na to, skąd pochodzą, kim są, i w jakim stopniu spełniają nasze standardy chrześcijańskie, jest tak łatwe według naszego własnego, ludzkiego kodeksu. Rytuały wymierzanych kar mogą być rozmaite, tak, że tylko nasza wyobraźnia wyznacza nam granice, ponieważ my, ludzie, pragniemy ofiar, a to właśnie te małe i duże ofiary odgrywają usprawiedliwiającą rolę w stosunku do naszych grzechów i przewinień.


Często stajemy przed wyborem: czy wybrać teologię-kamienia, czy teologię-serca? Jakie są moje relacje z braćmi i siostrami, zarówno tymi, z którymi dzielę wiarę chrześcijańską, jak i tymi, którzy są poza Kościołem? Za czasów Jezusa uczeni w Piśmie i faryzeusze stanowili elitę społeczną, której wolno było oficjalnie przemawiać w imieniu Boga. Mogli z łatwością skazać kogoś na śmierć, jeśli tylko uznali, że ów grzesznik złamał Prawo Mojżeszowe – tak jak ten konkretny przykład widzimy w dzisiejszej Ewangelii. W tamtym czasie szeroko rozpowszechniona była praktyka teologii-kamienia, która nie wymagała żadnych wyjaśnień ani zrozumienia człowieka w jego kruchej naturze. Zło musiało zostać wykorzenione w imię religii, nawet jeśli miało to kosztować ludzkie życie.


Jezus również został skazany na śmierć, ponieważ nie pasował do ówczesnego wizerunku rabina, chronionego przepisami prawa, bez względu na konsekwencje. Jego sposób bycia, cuda w szabat i zmiękczenie kamiennego serca, które oznacza zastąpienie starego, bezwzględnego sposobu myślenia, tak że ludzie nagle zaczynają widzieć i czuć wyżej i dalej, poza horyzont rytualno-prawny. Nauki Jezusa wstrząsnęły całym fundamentem tradycji starotestamentalnych, radosne przesłanie Ewangelii zaczęło kiełkować i umacniać swoje istnienie, nie zapisane jeszcze w świętych pismach, ale ukryte w szczerej, ludzkiej miłości.


Po której stronie stoimy dzisiaj, ty, ja, Kościół ludzi wiernych Chrystusowi? Czy pozwalamy Jezusowi przemienić nasze skamieniałe serca w serca z krwi i kości? Bóg nie potępia nas, gdy ulegamy pokusom, gdy nasza słaba natura ludzka nie zawsze potrafi sprostać wszystkim oczekiwaniom wynikającym z nauki wiary. Boża miłość nie zmusza nas do niczego, dlatego postępowanie nasze jest tylko wtedy autentyczne, gdy wynika z dobrej i wolnej woli, miłości bowiem nie da się wymusić. Albo staniesz się niewolnikiem litery prawa, albo wybierzesz, zupełnie swobodnie, miłość, którą nasz Ojciec w niebie obdarzył Ciebie w swoim Synu, Jezusie Chrystusie.


„Odtąd nie grzesz więcej”, dobra rada na drogę, nie dlatego, że ma to ograniczać swawolę człowieka do popełniania grzechów, błędów i różnych zaniedbań. Jest to pełna miłości myśl przewodnia, potrzebna do życia w prawdziwej wolności, w której człowiek jest gotowy otworzyć się na miłość bez ograniczeń. Nie ma prawdziwej wolności w życiu, w którym obecny jest grzech i świadomy wybór zła. Jak podkreśla Jezus w Ewangelii, nie możemy służyć dwóm panom, a każdy popełniony grzech czyni nas swoimi niewolnikami i uzależnia nas od złych skłonności.


Odpuszczenie grzechów, którego może nam udzielić jedynie Jezus poprzez moc sakramentów, a szczególnie dokonuje się to w sakramencie Spowiedzi świętej, jest właściwą drogą wyjścia z epoki „kamienia rzucanego” w sferze duchowości, a zarazem dobrym początkiem pełni życia pod znakiem miłości bliźniego. I pamiętajmy słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa, że tylko „ludzie czystego serca oglądać będą Boga”, przede wszystkim na obliczu bliźniego swego.



Niedziela Palmowa czyli Męki Pańskiej


Dzisiejsza liturgia Słowa ukazuje nam, jakby w zwierciadle, jakimi ludźmi jesteśmy. Wchodząc dzisiaj w ostatni i najważniejszy tydzień Wielkiego Postu, tak zwany Wielki Tydzień, z jednej strony doświadczamy kruchości naszej ludzkiej natury, a z drugiej strony jesteśmy świadkami Mocy Bożego Słowa, które, przyjmując naszą śmiertelną naturę, jest wierne Przymierzu Miłości do końca, przechodząc poprzez mękę, śmierć, aż do zwycięstwa w misterium Zmartwychwstania.


Radość tłumu wykrzykującego: „hosanna”, w ciągu zaledwie kilku dni przemieni się w krzyk odrzucenia: „ukrzyżuj”, ci sami ludzie, przekupieni nienawiścią i pogrążeni w deficycie miłości, szybko dają się zmanipulować do stanu wrogości wobec wszystkiego, co pochodzi od Boga. Godzina ciemności potrafi dotknąć każdego człowieka, ponieważ człowiek sam z siebie nie jest w stanie wygenerować w sobie tyle światła prawdy, aby móc tę ciemność pokonać. Chociaż euforia tłumu udziela się i jesteśmy w stanie przeżywać cudowne chwile wzlotów ku wyższym wartościom, to jednak nastrój chwili, czy też świetlane przykłady wybitnych, i nawet świętych ludzi wokół nas, nie są w stanie zaspokoić w człowieku głodu i pragnienia miłości, prawdy i poczucia pokoju.


Po raz kolejny trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czego szukam we wspólnocie ludzi wierzących, a więc w Kościele świętym, i w jaki sposób przyczyniam się swoim własnym życiem do budowania Królestwa Bożego na ziemi? Bycie tylko sezonowym klakierem, widzem lub fanem chrześcijaństwa, dalekie jest od stworzenia osobistej relacji z Jezusem Chrystusem, moim Panem i Zbawicielem, którego pragnę naśladować i trwać w wierności Jego Słowu. To wszystko co jest na zewnątrz, wszelkiego rodzaju akty uwielbienia i nawet najpiękniejsze słowa wypowiadane na modlitwie, nie mają większego znaczenia, jeżeli nie będą miały duchowego odzwierciedlenia w sercu człowieka. Dopiero wtedy, kiedy człowiek ogarnięty miłością Bożą zaczyna szukać prawdy w swoim życiu i ma szczerą chęć poznawania Tego, który jest Miłością bez granic, rozpala się prawdziwy ogień Ducha Świętego.


Inteligencja i wiedza ludzka jest tak potężna, że potrafi wytworzyć sztuczną inteligencję, w skrócie: AI. Jednak nie da się, w podobny sposób, stworzyć sztucznej miłości (AL), ponieważ duch i dusza pochodzą bezpośrednio od Boga i są częścią planu stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo Boże. Dlatego jesteśmy wszyscy wezwani do świętości, czyli życia według Woli Bożej, bo tylko w świętości potrafimy odnaleźć naszą prawdziwą, ludzką tożsamość. Stąd chodzenie do kościoła i codzienne pielęgnowanie swojej chrześcijańskiej wiary jest naturalną potrzebą każdego, kto uważa się za dziecko Boże, przynależące do wspólnoty ludzi wierzących. W ten sposób wszystko, co dzieje się w Kościele, również tym lokalnym, parafialnym, staje się ważne i wymaga osobistego zaangażowania.


Wychodzimy dzisiaj do Jezusa trzymając w ręku palmy, aby przywitać Go na drodze naszego życia. Oby te poświęcone gałązki, budzącego się na wiosnę życia, były dla nas zawsze znakiem otwarcia się na przychodzącego Zbawiciela. Jezus nie przechodzi obojętnie obok nas, przyjeżdża wolno i spokojnie na osiołku, żeby każdy mógł do niego podejść i nie został pominięty poprzez wyniosłość, czy też prędkość przejeżdżającego orszaku ekskluzywnych limuzyn wielkich tego świata. On zszedł ze swego Niebieskiego Tronu, aby Ciebie na nim posadzić, uwierz Mu tylko, a zdobędziesz palmę zwycięstwa.