Homilie B - 5


XXXI Niedziela Zwykła


Po przeczytaniu dzisiejszego fragmentu z Ewangelii świętego Marka przypomina mi się kurs na prawo jazdy, który robiłem przed 40 laty w Krakowie, a szczególnie wyraźnie utkwił mi w pamięci mój instruktor nauki jazdy, z którym spędziłem sporo godzin za kółkiem malucha o trzech biegach, gdzie dwójki nie dało się wrzucić, dlatego miałem dobrze wyćwiczone starty z jedynki na trójkę, a ponieważ instruktor, ze swoim obszernym, cielesnym gabarytem i siarczystym językiem, nie tolerował maruderów, więc szybko opanowałem technikę jazdy po uliczkach starego miasta w Krakowie. Nigdy nie zapomnę dwóch podstawowych przykazań dobrego kierowcy, które wówczas otrzymałem od instruktora. Po pierwsze, jak jedziesz, to patrz się przed siebie, po drugie, zapamiętaj na zawsze, że wszyscy kierowcy na drodze to są idioci, i dlatego ty musisz na nich uważać. Słysząc wtedy te dwie zasady pomyślałem sobie, że pan instruktor mówi to pół żartem, pół serio, i w sumie nie wziąłem sobie jego słów specjalnie głęboko do serca, jednak dzisiaj, po setkach tysięcy kilometrów przejechanych za kółkiem, jestem mu bardzo wdzięczny za tak cenne rady. Jakież było moje zdziwienie, kiedy parę lat temu przeprowadzono w Danii kampanię dla kierowców pod hasłem: Jadąc zwracaj uwagę na kierunek jazdy. Proste, ale jakże ważne. Bo co tak naprawdę potrafi dzisiaj robić kierowca samochodu osobowego, ba, nawet autobusu pełnego pasażerów, w czasie prowadzenia pojazdu? Dla przykładu podam kilka sytuacji, które osobiście udało mi się zaobserwować. Kierowca, w czasie jazdy, potrafi jeść kanapkę i przy tym przeglądać gazetę, palenie papierosów czy picie napojów to normalka, serfować po Internecie na swojej komórce, rozmawiać przez telefon, oglądać telewizję, przepakowywać sobie torbę, pisać i czytać SMS-y, rozwiązywać krzyżówki, nie mówiąc o rozglądaniu się na prawo i lewo, jeśli jazda wydaje się być nudna. Istnieje wiele przepisów o ruchu drogowym, które mają za zadanie zapewnić ludziom bezpieczeństwo w poruszaniu się na drogach, jednak wciąż jestem głęboko przekonany, że jeżeli nie będzie się przestrzegać tych dwóch podstawowych zasad, których nauczył mnie krakowski instruktor jazdy, to niestety wszystkie inne przepisy będą zagrożone przez idiotów siadających za kierownicą samochodu.


Instruktaż z dzisiejszej wypowiedzi Pana Jezusa jest w sumie podobny, tyle tylko, że dotyczy innego rodzaju poruszania się i kierowania, bo tutaj chodzi o sprawy duchowe, o to jak należy pokierować swoim życiem, jaką drogę wybrać, i w jaki sposób się zachowywać, żeby nie doprowadzać do kolizji z innymi ludźmi, nie potrącać ich swoją nieuwagą i bezsensownym, nieopanowanym szarżowaniem, nie rozjeżdżać nikogo z życia w godności i świętości natury ludzkiej. Dwa najważniejsze przykazania, albo jak kto woli, podwójne przykazanie miłości Boga i bliźniego, to ten podstawowy kodeks międzyludzkich spotkać na wspólnej drodze, której ostatecznym celem jest Królestwo Niebieskie. Nie zajeżdżajmy sobie nawzajem tej drogi i nie blokujmy pędu do wiary i świętości, bądźmy życzliwi i uprzejmi, przepuszczając tych, którzy może zawikłali się gdzieś w korku nienawiści, a czasem wypada też wziąć kogoś na hol, jeżeli zabrakło paliwa miłości.


Bzdurą i nonsensem jest twierdzenie, że kocham Boga, ale nie kocham bliźniego. Twój bliźni jest dla Ciebie tak naprawdę prawem jazdy, które upoważnia Cię do wjazdu do Królestwa Bożego. Jeżeli nie masz tego prawa jazdy, to zmykaj szybko i zapisz się na kurs miłości bliźniego, a może jeszcze zdążysz sobie wyrobić prawko, zanim będzie Twoja kolejka do wjazdu na autostradę życia wiecznego.



XXXII Niedziela Zwykła


Są ludzie tak opływający w bogactwo materialne, że trudno jest im kupić cokolwiek na prezent, gdy wypada to zrobić przy takiej czy innej okazji, bo przecież i tak wszystko mają, a bylejakość może być odebrana niewłaściwie, jako brak klasy, czy też zwykłe prostactwo. A co w takim razie możemy dać Panu Bogu, z czego mógłby się ucieszyć, skoro Bóg Wszechmogący i doskonały w swojej nieskończoności, nie ma żadnych braków, ani potrzeb, ani nawet marzeń, bo Bóg jest całkowicie i pod każdym względem w posiadaniu wszystkiego, o czymkolwiek byśmy nie pomyśleli, i to wszystko, czym możemy się chlubić, jako nasze, osobiste i niepowtarzalne, jest tak naprawdę darem od Stwórcy.


Otóż odważę się na takie moje, bardzo osobiste stwierdzenie, że są dwie rzeczy, które zawsze możemy Panu Bogu podarować, z których się rozraduje, i myślę, że przyjmie je bardzo pozytywnie: to jest nasza bezsilność i nasze cierpienie. „Cóż Ci Jezu damy…” otóż właśnie bezsilność, cechująca się często wewnętrzną pustką, bezradnością, i nasze ludzkie cierpienia, są czymś typowo charakteryzującym człowieka, a jednocześnie konkretnym darem wysyłanym z ziemi, a ukierunkowanym na rzeczywistości Nieba. Nie ma nic bardziej autentycznego, osobistego, co moglibyśmy dać Panu Bogu, jak prawdziwe poczucie bezradnej pustki, niemocy natury ludzkiej, i cierpienia, które wystawia nas na najwyższą próbę miłości, znoszącej wszystko ze względu na wierność Bogu, i potwierdzającej charakter chrześcijańskiego życia wiarą. Nasza pustka i cierpienie, to nie jest coś, czego Wszechmocna Potęga Boskiego Majestatu jest pełna i ma tego w obfitości, wręcz przeciwnie, w tej naszej ludzkiej niedoskonałości, wystawionej na pełną cierpienia degradację godności człowieka, pojawia się tęsknota Boga do przywrócenia wszystkim ludziom pełni doskonałości, którą zostaliśmy obdarowani na początku aktu stwórczego. Tęsknota Boga w tym przypadku nie jest w żaden sposób słabością ze strony Najwyższego, ale bezgraniczną Miłością Trójcy Przenajświętszej, pokornie respektującą wolną wolę, w którą wyposażył naszą naturę. Miłość narzucona nie istnieje, stąd też nie potrafimy kochać, jeżeli w jakikolwiek sposób jesteśmy do tej miłości przymuszani. Podobnie jest w relacji do naszego Ojca Niebieskiego, nie mamy nic bardziej swojego, co moglibyśmy Bogu ofiarować, niż najbardziej wierzytelny znak naszej miłości, jakim jest bezsilność i cierpienie.


Zadajmy sobie pytanie o autentyczność naszej wiary w Boga, co tak naprawdę motywuje nas do chodzenia na niedzielną mszę świętą do kościoła. Robimy to, żeby odbębnić, odfajkować, mieć to z głowy, pokazać się, również zaprezentować swoje nowe ciuchy wobec znajomych twarzy z parafii, mieć święty spokój albo po prostu z nudów przejść się na darmowy spektakl jednego aktora (księdza) z muzyką w tle? Wiem, że dla wielu osób wydawać się to może grubo przesadzone, ale to właśnie tego typu stawianie wiary w jednym rzędzie z innymi wartościami ludzkiej egzystencji, potrafi doprowadzić do powolnej dewaluacji i kryzysu religijnego. Gdy uważasz się za bogatą osobę, która hojnie obdarza Kościół święty swoją obecnością i dychą wrzuconą na tacę, czyli ta dycha kupiła Ci spokojne sumienie może na jakiś tydzień, a wychodząc z kościoła wszystko wraca do normy codzienności, niekoniecznie związanej z Bożą Wolą dawania świadectwa miłości.


Uboga wdowa ze swego niedostatku dała wszystko, i chociaż jej dar był nieporównywalnie mniejszy w stosunku do tego, co dawali bogaci ludzie, jednak tylko jej ofiara została doceniona. Tak, bo właśnie powierzając Bogu wszystko, bez reszty, cały nasz ludzki niedostatek i cierpienie, otrzymujemy w zamian najwyższy dar Ducha Świętego, który jest w stanie wypełnić każdą naszą pustkę i dokonać uleczenia wszelkich ran, przemiany cierpienia w radość życia pełnią Bożych łask. Przychodząc na mszę świętą, która nie jest tanim spektaklem dla ubogich, uczymy się najważniejszej w życiu prawdy, że ofiara krzyżowa Jezusa Chrystusa czyni z nas najbogatszych i najszczęśliwszych obywateli świata, bo „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.”



XXXIII Niedziela Zwykła


Jezus mówi o znakach, które będą towarzyszyć ludzkości w czasach eschatologicznych, a więc poprzedzających przyjście końca świata. Żeby jednak móc odczytać te znaki prawidłowo, trzeba najpierw uwierzyć w Pana Boga i zaakceptować Boży porządek w stworzeniu, nie tylko ziemi, na której żyjemy, ale również całego, otaczającego nas Wszechświata. Ludzie, którzy nie wierzą w Boga i w Boską dominację nad całym stworzeniem, siłą rzeczy muszą sobie znaleźć inną nomenklaturę w tłumaczeniu zjawisk związanych z siłami natury, które często potrafią doprowadzać do różnych katastrof na ziemi, przerażających nas swoimi rozmiarami, a także pochłaniających niejednokrotnie setki ofiar. Dlatego poszukuje się różnych kozłów ofiarnych zaistniałych sytuacji, a przede wszystkim łatwo jest przerzucić winę na współczesną cywilizację. W ten sposób, z jednej strony, wysyłane są sygnały uspakajające umysły ludzkie, że przecież mamy wciąż kontrolę nad otaczającą nas naturą. Z drugiej zaś strony, dumnie demonstrujemy niezwykłą moc, jaką chcemy lansować, że tak naprawdę to my jesteśmy w stanie unicestwić i zniweczyć wszystko dookoła nas. Człowiek w swojej pysze chce być uznany panem i władcą nad światem, oczywiście jest to iście szatańska pokusa, żeby wyeliminować Boga Żywego i Prawdziwego ze świadomości wszystkich ludzi.


Czy chcemy tego, czy nie, to koniec świata i tak nastąpi w momencie, o którym wie tylko Bóg, a znaki poprzedzające jego nadejście będą niestety bolesne i przerażające, tak iż tylko ludzie głębokiej wiary mogą pozostać nienaruszeni lękiem, gdyż Jezus nas wszystkich o tym uprzedził, a Jego Słowo pozostaje niezmienne na wieki, i choć wszystko inne z hukiem przeminie, to jednak Jego Słowo nigdy nie przeminie. Właśnie w tym Słowie pełnym Ducha Prawdy jest nasza ostoja i nadzieja na każdą sytuację, niezależnie od okoliczności i turbulencji natury wokół nas. Sam przecież powiedział, abyśmy się nie lękali, bo On zwyciężył świat, on pokonał wszelką pychę grzechu i zła, które chciało mu odebrać nie tylko życie ziemskie, ale również wymazać Jego Boską Moc z serc ludzkich. Bo tak naprawdę największe i najniebezpieczniejsze tsunami i orkany, które niosą ze sobą niszczycielską moc, to są te wszystkie siły zła, niszczycielskie zawieruchy piekielnych mocy, przemierzające cały obszar ziemi, aby odebrać ludziom nadzieję na lepsze jutro, oraz wiarę w prawdziwą miłość, bezinteresowną i wspaniałą, która jest w stanie budować globalny pokój.


Ty, ja, i każdy z nas, niech będzie czytelnym znakiem przychodzącego Królestwa Niebieskiego. Od momentu narodzin aż do śmierci, człowiek musi uczyć się różnych znaków, które są niezbędne do budowania solidnej struktury społecznej. Tysiące znaków pisanych, malowanych, wymawianych, wyświetlanych, którymi posługujemy się na codzień, to jest część naszej wzajemnej komunikacji i upraszczania sobie codziennego funkcjonowania, również służących dla ochrony życia i związanych z nim wartości. Zwracajmy jednak uwagę na siebie samych, jako żywe znaki świadectwa dawanego o Bogu i wierze w Boski Majestat. Sam fakt nazywania się chrześcijanami jeszcze nie czyni z nas prawdziwych głosicieli Dobrej Nowiny o Zbawieniu. Serdeczny uśmiech, wyciągnięta dłoń, pot płynący z czoła, zatroskana mina, dobre słowo, znak pokoju i miliony innych, mniej lub więcej drobnych gestów z naszej strony, jest w stanie obudzić w drugim człowieku nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, że chociaż świat dookoła nas podlega powolnemu unicestwianiu, można jednak znaleźć wartości, które są wieczne i wykraczają poza sferę strachu. Jesteśmy sobie bardziej potrzebni niż powietrze i pokarm, bo dopiero w pełnej wspólnocie miłości możemy odnaleźć Boga w sobie nawzajem.



Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata


Gdy widzimy bezpańskiego pieska lub kotka, błąkającego się po ulicach miasta, albo porzuconego gdzieś na peryferiach cywilizacji, przykro się nam robi na myśl, ile takie zwierzątko musi się nacierpieć w poszukiwaniu dachu nad głową, pożywienia , bezpieczeństwa, a przede wszystkim kochającego serca, które byłoby w stanie je przygarnąć, i stać się właścicielem, opiekunem, panem, pańcią, w relacji do bezbronnej istoty.


Dlaczego akurat dzisiaj, w Uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, nasuwają mi się takie właśnie myśli, związane z porzuconymi zwierzątkami, szwendającymi się po świecie, które tęsknią za człowiekiem, mogącym się nimi zająć? Otóż paralelnie nasuwa mi się na myśl inny obraz bezpańskości, obraz życia bez właściciela, w którym nie wyobrażam sobie mojego życia na ziemi bez Boga i bycia bezpańskim człowiekiem, błąkającym się bezcelowo po ziemi i wciąż tęskniącym za relacją, w której Ktoś będzie moim Panem i Władcą, wydającym polecenia i tresującym mojego nieposłusznego ducha, Właścicielem biorącym pełną odpowiedzialność za moje życie i umieranie, taką relacją, że gdy mój Pan i Właściciel woła na mnie dziecko Boże, to jestem z tego dumny, a każde Słowo z ust Jego staje się rozkazem.


Tęsknię za instynktem wiary, takim, w którym wiara jest niewerbalna, polegająca na zaufaniu bez granic Królowi i Panu Wszechświata, opartym na wzajemnej miłości. Kościół zdaje się coraz bardziej podchlebiać światu, wchodząc w przeróżne dyskusje i filozoficzne rozważania na tematy związane z zasadnością wiary, prawdy, czy też moralności, jakby to słowa potrafiły załatwić sprawę wiary, bądź niewiary, podczas gdy Bóg już dawno nam objawił, że wiara jest Jego łaską, a nie wyborem dokonywanym przez człowieka, i nikt nie może przyjść do Naszego Pana Jezusa Chrystusa, jeśli go nie pociągnie Ojciec Niebieski. Łaskę można przyjąć lub odrzucić, każdy człowiek ma prawo do życia w niezależności od Bożej Miłości, Opieki, Opatrzności i Prawdy, zamiast Pana Boga niektórzy wybierają coś, lub kogoś innego, na swoich życiowych przewodników.


Królestwo Boże nie jest z tego świata, dlatego ludzie żyjący światowym, przeintelektualizowanym duchem humanizmu, nie są w stanie rozpoznać Ducha Bożego. Napisano tyle mądrych ksiąg i rozpraw na tematy religijne i dogmatyczne, że trudno jest jeszcze coś dodać do tych wszystkich wspaniałych przemyśleń, co mogłoby nosić na sobie odkrywczy charakter. Jest jednak jedno źródło, które bezustannie nawadnia i wlewa życie wiary w zatwardziałe serca ludzkie, a jest to źródło modlitwy. Tylko poprzez modlitwę skierowaną do Ojca w Niebie, jesteśmy w stanie wyprosić coraz większe rzesze nawróconych na wiarę, osób odkrywających w sobie możliwości służby Kościołowi świętemu według powierzonych im talentów, jesteśmy również w stanie odwracać wszelkie zagrożenia pokoju na świecie, kataklizmy, choroby, prześladowania, nędzę oraz głód prawdy i sprawiedliwości.


Bądźmy jak aniołowie w niebie, wpatrujący się nieustannie w Oblicze Najwyższego, bo nie tylko słowa są w stanie formułować treść naszej modlitwy, ale również wzrok utkwiony w obliczu naszego Pana, podobnie jak pies siedzący u stóp swojego właściciela i wzrokiem śledzący najmniejszą mimikę jego twarzy, aby być najwierniejszym przyjacielem. Z pewnością nie jest stratą czasu, gdy część naszego życia poświęcamy modlitwie i przebywaniu z Bogiem. Ciekawe, ile godzin dziennie modlimy się, medytujemy, albo adorujemy Jezusa ukrytego w Najświętszym sakramencie, chociaż może jednak nie godzin, ale sekund. Uczestnictwo we mszy świętej, jako żywa potrzeba spotkania twarzą w twarz ze Zbawicielem, oddanie w ten prosty sposób hołdu Królowi Wszechświata. Ale po co pytać, każdy z nas wie, dokładnie i z detalami, kto tak naprawdę jest Królem, dla którego chce się zrobić wszystko, chce się żyć i kochać.