Homilie B - 4


XX Niedziela Zwykła


Nie ma ludzi niewierzących, pytanie jest tylko, w co ktoś wierzy? Oj, lista tego, w co poszczególni ludzie wierzą, jest zbyt długa, żeby choćby na próbę starać się określić przedmioty, bądź też inne wartości, do których człowiek może mieć zaufanie w życiu. Wiara odbierana jest bardzo często jako osobiste odniesienie się do siebie oraz otaczającego świata na poziomie intelektualnych przemyśleń, szczególnie pójście za czymś, co jest łatwe i przyjemne. Odrzucanie Boga i wiary chrześcijańskiej wiąże się niejednokrotnie z unikaniem wchodzenia w konflikt z głoszoną Ewangelią oraz Przykazaniami, ponieważ łatwiej jest się usprawiedliwić, mówiąc: nie wierzę, aniżeli: to mnie przerasta. W pierwszym przypadku chce się pokazać, że to jest mój wybór, a zatem mam kontrolę nad sobą, kiedy nie muszę się odnosić do chrześcijańskich wartości. W drugim przypadku człowiek doznaje swojej ograniczoności w świetle wiary, i tu istnieje pokusa negacji dotychczasowych zasad, oraz przejście na układanie sobie życia bez Boga.


Po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii, z bardzo konkretnym przesłaniem na temat spożywania Ciała, i picia Krwi Chrystusa, mogłoby się wydawać, że mamy tu do czynienia z jakąś metaforą, no bo o co w tym chodzi, żeby spożywać Jezusowe Ciało i pić Jego Krew? Otóż jednak z kontekstu wynika, że Żydzi nie brali słów Zbawiciela jako tylko metaforę, ale kłótnia między nimi, jaką te słowa Pańskie wywołały, jest potwierdzeniem dosłownego rozumienia, że chodzi o prawdziwe spożywanie ludzkiego Ciała i Krwi.


Tak, bo Jezus Chrystus zakładając swój Kościół i przygotowując się do Paschalnej Ofiary z własnego życia za zbawienie całego świata, nie mówi o jakiejś teoretycznej, intelektualnie osadzonej religii, w której ludzie będą sobie uprawiać żonglerkę myśli i poglądów na temat jakiegoś tam boga, mieszkającego gdzieś w niedostępnym niebie, którego i tak nie jesteśmy w stanie zobaczyć na ziemi. Religia Chrystusowa, Pakt Nowego Przymierza w Ciele i Krwi, ofiarowanych za nas na krzyżu, nie pyta się Ciebie czy wierzysz w Boga, ale czy jesteś gotowy, gotowa, wejść w taki układ z Jezusem Chrystusem, Zbawicielem Wszechświata, że oprócz słów i teoretycznych dywagacji na temat egzystencji Boga, będziesz w stanie całkowicie i bez reszty karmić się Chrystusem, który zostawił Ci swoje zabite na krzyżu Ciało, i rozlaną do ostatniej kropli Krew, na pokarm?


Wzdrygasz się zapewne na samą myśl o takim wymogu wiary, bo to już nie są tylko piękne i górnolotne słowa, ale prawdziwy Pakt Krwi, w którym wyrażasz swoją wolę, aby Krew Chrystusa odtąd płynęła w Twoich żyłach, a Jego nieśmiertelne Ciało, by umacniało Twoje mięśnie, ścięgna i miliardy komórek od stóp do głowy, do walki przeciwko temu wszystkiemu, co się zwie grzechem i złem. Dopiero wtedy, gdy zaczniesz na poważnie połykać Chrystusa, nie w przenośni i w jakimś egzaltowanym przypływie uczuć, całkiem na serio biorąc każde Jego Słowo do Ciebie skierowane, stajesz się Jego bratem i siostrą, do których On przyzna się w dniu ostatecznym przed swoim Ojcem w Niebie. Bóg stał się człowiekiem, jak mówi Pismo, abyśmy my stali się Bogami. Układ partnerski, który rozpoczął się dla ludzkości z chwilą przyjścia Jezusa na ziemię, nie ma sobie równych w historii, bo któryż z bogów dał kiedykolwiek człowiekowi siebie samego na pokarm?


Każda msza święta, a szczególnie niedzielne zgromadzenie eucharystyczne w kościele parafialnym, to najważniejsze wydarzenie dla parafian, ale tych wierzących i w pełni praktykujących Agape - Posiłek Miłości, w którym Bóg Ojciec daje nam Ciało i Krew swojego Syna na pokarm, a Duch Święty umacnia naszą wiarę, gotową do ofiar w imię miłości Boga i bliźniego.



XXI Niedziela Zwykła


Reakcja Pana Jezusa na brak wiary i rezygnację wielu uczniów z dalszego podążania w Jego ślady, oraz słuchania ewangelicznych pouczeń, jest dla nas najlepszym przykładem, jak i my powinniśmy reagować w dzisiejszych czasach na odchodzenie wiernych z Kościoła.


Bardzo często biadolimy na różne tendencje spadkowe jeśli chodzi o ilość wiernych, chrztów, ślubów, pogrzebów oraz ogólnie pojętej praktyki religijnej. Zresztą nie jest to czysto katolicki fenomen załamywania rąk nad sytuacją Kościoła, gdyż to samo można zauważyć w innych wyznaniach chrześcijańskich, reprezentujących różne praktyki religijne. Muszę przyznać, że przyglądając się metodom przyciągania wiernych do wspólnot parafialnych, dla przykładu w duńskim kościele protestanckim, tak zwanym ludowym kościele luterańskim, można zaryzykować stwierdzenie, że prześcigają nas, to znaczy katolików, w pomysłowości na stworzenie zainteresowania swoją obecnością w społeczeństwie.


Szczególnie w krajach skandynawskich, gdzie spędziłem większość swojego życia, ludzie w przeważającej mierze są wyznawcami wiary chrześcijańskiej, i można bardzo często zauważyć asymilację wiary w Boga z kulturowymi ramami zachowań społecznych. Niektórzy otwarcie mówią: „Proszę księdza, ja tam nie wierzę w Boga, ale mój kraj, jak i całe moje zaplecze kulturowe, są zbudowane na Chrześcijaństwie, więc co, mam się dlatego wypisać z kościoła i nie płacić kościelnych podatków, żeby za chwilę przyszli muzułmanie i przemienili nasze kościoły w meczety? Nigdy w życiu, musimy dbać o kościół i jego wygląd, żeby mógł służyć tym wszystkim ludziom, którzy z głębi serca chcą wierzyć i służyć Chrystusowi, również na nadchodzące pokolenia.”


Takie podejście do wiary może się oczywiście nie podobać co niektórym, pobożniejszym od papieża katolikom, ale czyż to nie jest dokładnie to, co mówią uczniowie w odpowiedzi Jezusowi: „Panie, do kogo pójdziemy?” Łatwo można wyrzucić wiarę w Boga z przestrzeni publicznej, ale zaraz nasuwa się pytanie, co w zamian możemy dać człowiekowi, jakie wartości duchowe są lepsze od tych, które przyniosło nam Chrześcijaństwo do Europy od zarania dziejów? Wiara w Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, który ofiaruje się za nas, zamiast oczekiwać ludzkich ofiar, jest tak podstawowym elementem naszej współczesnej mentalności, opartej na tolerancji, miłości bliźniego i miłosierdziu bez granic, że bez niej stajemy się powoli analfabetami własnej cywilizacji.


Bez prawdziwej wiary pozostaje nam tylko to co materialne, cielesne, a tym samym ograniczone czasem i zniszczalne. Chociaż przeżywamy swego rodzaju kult cielesności, nawet często powołując się na teologię ciała w Kościele, to jednak trudno nie zrozumieć ostrzeżenia Pana Jezusa, że „ciało na nic się nie zda”, bo tylko Duch jest w stanie zapewnić nam życie, zarówno to doczesne, jak i to w wieczności.


Gonitwa za statusem społecznym, żeby osiągnąć jak najlepsze stanowisko w hierarchii społecznej, willa, samochód, dobrze ulokowane konto bankowe, wakacje all inclusive, i korzystanie z dobrodziejstw luksusu, to są wszystko miraże szczęścia, za którymi gonimy i tęsknimy w głębi duszy. Nic jednak z tych rzeczy nie potrafi nasycić naszego głodu wiary i świętości. Dopiero gdy jesteśmy zanurzeni w Panu naszym i Zbawicielu, Jezusie Chrystusie, mamy życie w sobie, w pełnej obfitości łask Bożych.



XXII Niedziela Zwykła


Wszyscy jesteśmy owocem czasu, kultury i języka, w których przyszło nam się urodzić, wychować i żyć. Chociaż każdy człowiek szuka swojej własnej i niepowtarzalnej tożsamości, bycia wyjątkowym, to niestety nie da się przeskoczyć tego, co już było przed nami, a na czym karmiliśmy nasze ego w danym pokoleniu. Doświadczenie pokazuje, że chociaż mijają lata, wieki, a nawet tysiąclecia, to jednak człowiek zawsze był, jest i będzie tylko człowiekiem, chociażby zdobył cały świat z jego bogactwem i chwalą, nic to nie zmieni w ludzkiej naturze podległej ograniczoności istnienia i sposobu egzystencji. Konflikt pokoleń jest zawsze wyrazem chęci dążenia do coraz to większej doskonałości, bo świadomość jakiegokolwiek uzależnienia i patrzenia w przeszłość trochę nas ludzi przeraża, wolimy żyć przyszłością pełną ideałów i marzeń, które sobie stawiamy za cel do osiągnięcia. W wieku dziecięcym potrzebujemy bajek, świata oderwanego od rzeczywistości, przenoszącego nas w pewien metafizyczny poziom odbierania bodźców codzienności wyidealizowanej, bo wtedy łatwiej jest akceptować mankamenty dnia codziennego, niedociągnięcia i braki ładu społecznego. W wieku dojrzałym, gdy już dochodzimy sami do steru odpowiedzialności za to wszystko, co się wokół nas dzieje, potrzebujemy wiary w siebie i nasze ideały, żeby świat przekazany nam do dalszego rozwoju nie popsuł się, ale raczej mógł być jeszcze lepszy od tego świata, który zastaliśmy na początku naszego istnienia. Stąd też budzą się ideały, ideologie i systemy polityczne, które zapewniają człowieka o swojej racji bycia najlepszym rozwiązaniem, nie tylko dla jednostki, ale dla całej ludzkości.


I nic w tym nie ma dziwnego, że właśnie w ten sposób próbujemy osiągać coraz to wyższe pułapy naszej ludzkiej świadomości, powiązanej z rozwojem ku lepszej przyszłości, ponieważ już w momencie stworzenia człowieka nakazał nam Bóg, abyśmy czynili sobie ziemię poddaną, czyli wpisał w naszą ludzką naturę chęć panowania nad dziełem stworzenia. Jesteśmy zatem zaprogramowani na rozwój i wykorzystanie tych wszystkich talentów, jakimi nas Pan Bóg obdarzył. A zatem stagnacja, lenistwo, minimalizm oraz wszelkiego rodzaju nihilizm, nie należą do naszej pierwotnej natury ludzkiej, szukającej wciąż nowych rozwiązań, by świat stawał się coraz doskonalszy i przyjazny dla wszystkich ludzi bez wyjątku.


Sytuacja człowieka skomplikowała się jednak diametralnie po grzechu pierworodnym, kiedy bliska relacja z Panem Bogiem została zakłócona i już nie potrafiliśmy, tak jak to było w raju, żyć całkowicie według Bożego zamysłu. Człowiek zaczął tworzyć swoje własne, ludzkie rozwiązania i przepisy na udane życie, na zasadzie prób i doświadczeń, trudem się stało rozróżnianie dobra od zła, a do tego doszedł jeszcze jeden, bardzo niewygodny element ludzkiej egzystencji, mianowicie ograniczone pole do działania poprzez choroby i śmierć, które są naturalną konsekwencją grzechu. W ten sposób zaczęto budować i opierać życie i szczęście na ludzkiej tradycji, trzymać się tak kurczowo tej tradycji, że w końcu zabrakło miejsca dla Pana Boga i Jego odwiecznego planu stwórczego w stosunku do człowieka. „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.


Pan Jezus przestrzega nas przed religijnością, w której rytuały i przepisy są na pierwszym miejscu, przed Panem Bogiem. Kościół święty jest dziełem Bożym, w którym miłość jest najważniejszą zasadą działania, wszystko inne musi być podporządkowane Bożej Miłości i Miłosierdziu, bo tylko w ten sposób możemy zrozumieć misję Kościoła w stosunku do współczesnego świata. Czczenie Boga wargami, pięknymi frazesami wypowiadanymi w imię Boże, gdy serce człowieka daleko jest od Niego, mija się z celem i na nic się nie zda. Pokładanie ufności w człowieku, przy jednoczesnym odrzucaniu Bożego Oblicza, jest skazywaniem się na to cało zło, które z wnętrza człowieka pochodzi i czyni go nieczystym. Nie dajmy się zwariować, bo jak to nasze stare przysłowie mówi: Bez Boga ani do proga.



XXIII Niedziela Zwykła


Z dala od tłumu mamy najlepszą szansę na to, aby tak naprawdę spotkać się z Jezusem, na osobności przeżyć Jego Boską moc uzdrawiania. Sam na sam, oko w oko, serce do serca, bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony osób trzecich, dajemy sobie możliwość na bycie z Nim, i dla Niego, tak po prostu uciec od zgiełku tłumu i tysięcy piętrzących się spraw życia codziennego, pozwalamy sobie na komfort bliskości i uciekamy na miejsce ustronne, chowamy się przed światem, wścibskim i natrętnym, który do końca chce nas pochłonąć swoją otchłanią spraw i złudzeń, rzekomo ważnych i nie cierpiących zwłoki. Nie, my mamy zawsze prawo powiedzieć „nie”, tam gdzie widzimy niebezpieczeństwo uzależnienia się od osób, sytuacji, miejsc czy doznań, zarówno w sferze fizycznej, jak i duchowej, bo cokolwiek by to nie było, to każde uzależnienie się jest wchodzeniem w rolę służebniczą wobec tego, bez czego już nie potrafimy żyć. Stajemy się powoli niewolnikami własnego świata, stworzonego przez nas samych na obraz i podobieństwo różnych zachcianek.


Używamy przeciętnie 8,6 lat naszego życia na telefon komórkowy, a ile życia poświęcamy na gry komputerowe, filmy, internet, patrząc tylko na tę medialną stronę naszej egzystencji? Oczywiście istnieje jeszcze mnóstwo innych sposobów na spędzanie swojego czasu, albo jak to się mówi: na zabijanie czasu. Gdybyśmy chcieli stworzyć taki prywatny ranking poświęcania naszego życia, to ciekawe, co by znalazło się na samej górze rankingu, zajmując pierwsze miejsce, a co na szarym końcu? A gdzie w tym rankingu znalazłby się Bóg, ile jesteśmy w stanie poświęcać siebie i swojego czasu Temu, który nas stworzył, i w swojej Opatrzności wciąż troszczy się o nas, jako nasz najlepszy Ojciec?


Twierdzisz, że jesteś wolnym człowiekiem? Tak zapewne myślisz, jak zresztą większość ludzi we współczesnym świecie. Jeżeli człowiek dzisiaj twierdzi, że jest wyzwolony, to warto by zapytać od czego? Kiedyś nawet była bardzo popularna tak zwana teologia wyzwolenia, która z pewnością do tej pory ma swoich zwolenników na świecie, ale cóż to ma wspólnego ze Zbawieniem? Sprowadzanie wiary chrześcijańskiej do wyzwolicielskich haseł, popularnych w niektórych środowiskach, nie daje żadnej gwarancji wyzwolenia człowieka od jego ludzkich ograniczeń i uzależnień. Dopiero to wyjście z tłumu, o którym mówi dzisiejsza ewangelia, stanie się jednostką niezależną i gotową na bezpośrednie spotkanie z Jezusem Chrystusem, Panem i Zbawicielem każdego z osobna, indywidualnie i po imieniu, daje nam pełnię zdrowia i życia. Odzyskujemy w ten sposób i mowę i słuch, bo tylko tak, gdy nikt nas już nie zagłusza, jesteśmy w stanie usłyszeć głos Boga. Gdy nikt nam nie narzuca swoich wartości, przekrzykujących się nawzajem ideologii, potrafimy mówić ludzkim głosem i odpowiadać na Boże powołanie do pełnej godności każdego człowieka. Tylko w Bogu jesteśmy w pełni wolni, bo Bóg jest miłością i nie wprowadza żadnych ograniczeń w nasze życie, lecz daje nam pełną wolność wyboru, nawet za cenę utraty szczęścia wiecznego. Nieskończoność Bożej Miłości i Miłosierdzia jest dla nas najlepszym lekiem na wszelkiego rodzaju uzależnienia, choroby, lęki, a nawet grozę śmierci. Prawdziwa Miłość nigdy nie szuka własnych korzyści, czego najlepszym dowodem jest Ofiara Syna Bożego na krzyżu za każdego człowieka. Tak, potrzeba dzisiaj nam bardzo, abyśmy przestali traktować chrześcijaństwo w kategoriach globalizmu, ciągle zapatrzeni w liczebność ludzi wierzących, wielkość Kościoła, jakoby to było najważniejsze. Bóg woła każdego z nas po imieniu, indywidualnie, i chce dotknąć naszych uszu, ust i serca, abyśmy ciągle na nowo mogli być otwarci na dialog z Nim i potrafili ukochać Go tą samą Miłością, jaką On nas ukochał.



Podwyższenie Krzyża Świętego, 14.IX.


Krzyżyk w muzyce podwyższa dźwięk o pół tonu, mówię to nie dlatego, żebym się znał na muzyce, bo absolutnie się nie znam, ale przynajmniej tyle wiem, że taki krzyżyk oznacza właśnie podwyższenie. Dzisiaj też mamy takie święto krzyżyka, który podwyższa, co prawda nie dźwięk, ale człowieka. Jezus został wywyższony na krzyżu, aby przyciągnąć wszystkich ludzi do siebie, wywyższyć nas, upadłych i pogrążonych w otchłani grzechu, do wysokości zbawienia w niebie. Bóg Ojciec pozwolił ofiarować własnego Syna z miłości do człowieka, i tutaj nie ma różnicy, ani też żadnych preferencji, dla której Boża miłość posunęła się do tak drastycznego kroku. Każdy jest adresatem ofiary krzyżowej, wobec której nie da się przejść obojętnie, bo albo się ją przyjmie i zaakceptuje we własnym życiu, albo odrzuci i odeśle z powrotem do nadawcy.


Mówimy o święcie Podwyższenia Krzyża Świętego, tego Krzyża, który jest święty świętością Chrystusa, naszego Zbawiciela. Wszystko, czegokolwiek nasz Pan, Jezus Chrystus, dotknął się, używał i czym się posługiwał w swoim zbawczym dziele głoszenia Ewangelii na ziemi, stawało się uświęcone Jego obecnością i podwyższane do godności świętości. Wszędzie tam, gdzie obecny jest Bóg, panuje świętość. Inaczej mówiąc, gdzie Bóg jest niemile widziany i odpychany, tam jest piekło. Jezus udowodnił nam, że nawet najtrudniejsze sytuacje, z którymi przychodzi się człowiekowi zmierzyć w tym ziemskim życiu, nie są beznadziejne, dopóki jesteśmy gotowi wprowadzać w nie Boga. Dlatego panuje odwieczna walka na ziemi między dziećmi Boga i dziećmi diabła, które na wszelki sposób chcą wyeliminować jakiekolwiek znaki Bożej obecności z przestrzeni publicznej, bo wtedy dopiero piekło ma wolną rękę, aby zawładnąć ludzkim losem. Cywilizacja śmierci i nienawiści, odwetu i chęci panowania nad drugim człowiekiem, to są namacalne dowody na to, że szatan potrafi przybierać każdą postać, nawet udręczonego i niesprawiedliwe traktowanego, byleby tylko móc skłócić ludzi ze sobą, a przede wszystkim wzbudzić nienawiść i pogardę w sercu człowieka wobec Pana Boga, wdeptać każdego w błoto pożądliwości i uzależnień, aby już nikt nie potrafił podnieść swojej głowy ku wyższym wartościom i doznać oczyszczającego wywyższenia poprzez ofiarę Krzyża.


Zapewne niektórzy z nas pamiętają jeszcze dawny zwyczaj, praktykowany szczególnie na wsiach, ale także i w miastach, żegnania się przed krzyżami, figurkami świętych, przydrożnymi kapliczkami i kościołami. Na szczęście zdarza mi się jeszcze i dzisiaj zobaczyć kogoś, kto, przechodząc przed kościołem, zdejmuje czapkę z głowy albo żegna się pobożnie. Zwyczaj noszenia medalika, krzyżyka na szyi, był czymś zupełnie naturalnym, niezaprzeczalnym znakiem przynależności do wspólnoty Kościoła. Rodzice zwykli kreślić znak krzyża na czołach swoich dzieci w drodze do szkoły albo przed podróżą, pozostawiając w ten sposób znak błogosławieństwa Bożego, aby chroniło ich pociechy przed szkodliwym wpływem zła, czyhającego na każdym kroku.


Jeżeli dzisiaj odchodzimy od tych chwalebnych zwyczajów wpisywania Krzyża Świętego w naszą codzienność i wywyższania Jego wartości w naszym życiu, to nie dziwmy się, że ta cała nasza świecka rzeczywistość zaczyna się nam sypać, i nie potrafimy odnaleźć sensu egzystencji, nawet w sytuacjach dobrobytu i szeroko pojętego szczęścia. Jeżeli człowiek zawsze i wszędzie kieruje się zasadą zaspokajania swoich zachcianek, które traktuje jako źródło szczęśliwości, to niestety, ale taki człowiek jest uzależniony od tychże zachcianek, i tak naprawdę jest ich niewolnikiem.


Jeżeli chcesz być wolnym człowiekiem i śpiewać swój hymn chwały o pół tonu wyżej, to postaw krzyżyk przy nutce miłości.



XXIV Niedziela Zwykła


Piotr chciał dobrze, z miłości do swojego Mistrza chciał Go uchronić od cierpienia i okrutnej śmierci, o której przed chwilą się dowiedział z Jego ust. Zapewne był gotów stanąć w obronie Jezusa, jak zresztą udowodnił to, gdy mieczem odciął słudze arcykapłana ucho. Ale okazuje się, że popełnił bardzo ważny błąd, bo słuchając Jezusowego opowiadania o tym, co za chwilę ma się wydarzyć, zaczął obmyślać tak zwany plan B, po ludzku patrząc, co by tu zrobić, żeby nie doszło do skutku to wszystko, o czym się dowiedział. De facto odrzucił plan Boży, aby zastąpić go ludzkim planem wyzwolenia, nawet za cenę rewolty i rozlewu krwi, bo przecież wszystko by poświęcił dla swojego Pana i Nauczyciela. Okazuje się jednak, że nie zawsze to, co człowiek sam zaplanuje, nawet dla czyjegoś dobra, jest prawdziwym dobrem.


Często można usłyszeć piękne i wzruszające deklaracje od przyjaciół, znajomych, czy też osób najbliższych z kręgu rodzinnego: „Ja tylko chcę Twojego dobra. Powinieneś, powinnaś mnie posłuchać, a na pewno wyjdzie Ci to na dobre.” Gdy Piotr zaczął upominać Jezusa, to nie tylko wyrażał swój pogląd na inne rozwiązanie trudnej sytuacji, ale próbował wręcz postawić Go do pionu, uważając, że ten scenariusz wydarzeń, o którym apostołowie zostali przed chwilą poinformowani przez Jezusa, jest sam w sobie zły, dlatego wymaga pewnej regulacji, dokonania zmian, z ludzkiego punktu widzenia. A więc krótko mówiąc, najgorszy w tym wszystkim jest fakt przypisywania Bogu błędu i zła w zaplanowanym z miłości do człowieka Zbawieniu. Stąd ta ostra reakcja ze strony Pana Jezusa, takie czysto ludzkie myślenie, z odrzuceniem Boskiego planu Zbawienia, jest szatańskim pomysłem na odrzucenie Boga i próbą poniżenia Wszechmocy Bożej poprzez przypisywanie błędu i zła. Szatan zawsze chce stawiać się powyżej Boga i za wszelką cenę niszczyć Jego dobre Imię. Do tego celu zły duch jest gotowy wykorzystać wszystkie możliwe środki, które będą w stanie zmylić człowieka i sprowadzić jego myślenie na manowce błędu.


Jakże jesteśmy słabi, gdy tylko liczymy na siebie, tyle chcemy Panu Bogu naobiecywać, że będziemy dobrzy, święci, wspaniali, pomocni w każdej biedzie, uprzejmi, zachowujący posty i grzeczni jeden wobec drugiego, a gdy przychodzi czas próby, kryzysu wiary i niebezpieczeństwa zagrażającego nam z zewnątrz, wówczas zapieramy się Jezusa i znowu uciekamy się do naszego ludzkiego punktu widzenia, gdzie dobrostan i chęć decydowania o wszystkim na własną rękę, bierze górę nad niesieniem krzyża w ślad za Jezusem.


Istnieje też inne niebezpieczeństwo pokusy stawiania się na równi, a czasem ponad Bogiem, kiedy człowiek faktycznie realizuje bardzo dokładnie wszystkie przepisy i zalecenia Kościoła, stara się ze wszystkich sił tak żyć, aby nie przekroczyć wyznaczonej drogi świętości, i wtedy zaczyna stawiać Bogu warunki, co Bóg powinien zrobić, a co nie. Modlitwy, które zanosimy przed Boży Majestat, z wyraźnym wyliczeniem intencji, które powinny się spełnić według naszego planu na życie. Do tej pory funkcjonuje w nas jeszcze taka, trochę starotestamentalna, mentalność proroka, który w imię wybrania ma prawo „mocować się z Bogiem”, aby osiągnąć swój cel. Tutaj jednak musimy z pokorą skłonić nasze dumne głowy i zapamiętać sobie raz na zawsze, że tylko Jezus Chrystus, nasz jedyny pośrednik w relacji do Boga, sam będąc i Bogiem i Człowiekiem, jest dla nas jedyną Prawdą, co do której obowiązuje nas pełne posłuszeństwo i oddanie, nawet jeżeli nie rozumiemy tych dróg, po których On nas prowadzi. Na tym polega prawdziwa wiara w Boga, że jesteśmy gotowi zawierzyć siebie samych i cały nasz ludzki los w ręce kochającego nas Ojca Niebieskiego.


Najlepszym przykładem oddania się Bożemu Miłosierdziu, bez niepotrzebnego spekulowania na temat swojej własnej doskonałości, czy też świętości, niech będzie regularne uczestnictwo we mszy świętej niedzielnej, gdzie wraz z innymi wiernymi, zgromadzonymi na liturgii, tworzymy jedno Ciało, żywy Kościół, który poprzez ofiarę na ołtarzu Ciała i Krwi Chrystusa, realizuje Boży plan Zbawienia.



XXV Niedziela Zwykła


Jest takie jedno słowo, które zawsze wzbudzało we mnie negatywne emocje, i tak jest do dzisiaj, tym słowem jest: hierarchia. Może ono się odnosić do różnych wartości, statusu społecznego, czy też piastowanego stanowiska w Kościele, stąd bierze się określenie: hierarcha kościelny, co od razu kojarzy mi się z jakimś wyniosłym purpuratem, albo egzaltowanym teologiem, lewitującym duchowo ponad świadomością przeciętnego zjadacza chleba eucharystycznego. Jesteśmy bardzo skłonni do rywalizacji, nawet na polu religii, moralności, świętości, i podczas wszelkiej próby przypodobania się Panu Bogu, stajemy się parszywie egoistyczni, duch sukcesu i wywyższania siebie ponad innych zaczyna zżerać w nas wszelkie inne dobre skłonności, a przede wszystkim ducha pokory, uległości, prostoty i szacunku do bliźniego swego. Ileż razy mamy okazję się dokształcać i uświęcać poprzez kolejne kursy z jezuickiej, franciszkańskiej, dominikańskiej, wincentyńskiej, albo jeszcze innej duchowości, według której znowu poczujemy się lepiej, lepsi od tych innych, zwykłych nieuków religijnych, co to nigdy nie uczestniczą w żadnych dodatkowych rekolekcjach, organizowanych dla podniesienia świadomości chrześcijańskiej.


Ale to nic nowego, apostołowie też się kłócili ze sobą, bo po ludzku rzecz biorąc, każdy z nich marzył o jakimś specjalnym wywyższeniu w stosunku do swoich współbraci, bo może Jezus zwróci uwagę szczególnie na moje fantastyczne możliwości wykazania się wiarą, jakimiś cudami, spektakularnymi uczynkami miłosierdzia co do duszy i ciała. Taki pęd do świętości i samodoskonalenia potrafi człowieka bardzo łatwo zapędzić w kozi róg, gdzie zaczyna się pokładać ufność w zbieraniu orderów za niezwykłość dokonywanych przemian życiowych, tak zwanego nawrócenia, a tylko marginalnie odnosi się to wszystko do źródła i celu, jakim jest Jezus Chrystus. Pycha żywota potrafi nakręcać ludzi do działania nie tylko w wymiarze świeckim i światowym, ta cecha jest równie aktywna w szeregach ludzi wierzących i praktykujących swoją wiarę, a czym bardziej wchodzimy na wyższe pułapy świętości, tym trudniej jest pozostać pośród realiów tego świata, które wydają się być przeciwieństwem wszystkiego, do czego człowiek doszedł poprzez osobiste wyrzeczenia.


Dzisiejszy świat doznaje radykalnych przemian, zauważalne jest odchodzenie od wielu tradycji, a przede wszystkim od tradycyjnego modelu myślenia na bazie chrześcijańskiej, że jest Ktoś lub coś jednego, wyższego, ponad jednostkowe rozumienie rzeczywistości, do czego moglibyśmy się zawsze uciekać w chwilach wątpliwości. Dwie rzeczywistości, które przez wieki stanowiły kolumny naszej współczesnej kultury, to jest Absolut i Sakrum, a więc coś bezwzględnie niepodważalnego, i to, co jest świętością, zostaje dzisiaj wyszydzone przez kult rozumu, w całej jego ograniczoności. Społeczeństwo klastrowe odbiega dzisiaj bardzo daleko od dorobku tysiącleci kultury chrześcijańskiej, gdzie miłość przezwycięża nienawiść, ofiara staje się nagrodą, a panowanie przejawia się poprzez służbę. Nie da się zrozumieć ludzkiego powołania, w jakiejkolwiek jego postaci, bez ofiary krzyżowej naszego Pana i Zbawiciela.


Wiary nie da się sprowadzić do poziomu ideologii, co być może wielu osobom byłoby na rękę, bo wtedy dało by się manipulować chrześcijaństwem jako jednym z nurtów filozoficznego myślenia. Tymczasem żywa wiara oparta jest na osobistej relacji człowieka do Boga, osoba ludzka przeżywa swój kerygmat wiary w spotkaniu z Osobą Boską, poprzez zawierzenie, i absolutne oddanie się Wszechmocnemu Bogu. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie działać zgodnie z naszą ludzką naturą w jej nadprzyrodzonym powołaniu do świętości, sięgającej poza granice doczesności. Na szczęście nie ma takiej skali, według której można by zmierzyć świętość i zasługi poszczególnych osób w stosunku do Pana Boga. A więc jedynym powodem do chluby, w ramach naszej wiary w Boga, niech będzie oddanie Mu całej chwały za wszystko dobro, którego doświadczamy w życiu.



XXVI Niedziela Zwykła


Uwielbiam dzisiejszy tekst Ewangelii, który porusza dwa tematy, powiedzmy, że pierwszy temat nazwę: „Imprimatur”, a drugi temat: „Salon piękności”.


Czemu właśnie imprimatur? Otóż słowo to jest szczególnie aktualne, gdy bierzemy jakąś religijną książkę do ręki, i aby się upewnić, że nie jest to jakaś książka bałwochwalcza, propagująca błędne treści religijne, szukamy w niej tego magicznego słowa imprimatur, i kto za nim stoi, a więc jaka władza kościelna potwierdziła swoim autorytetem, że wszystko co się w tej książce znajduje, nadaje się do propagowania wśród wiernych, bo nie zawiera w sobie żadnych treści heretyckich, wywrotowych, nieadekwatnych do oficjalnego nauczania Kościoła, a więc teologicznie rzecz biorąc jest zgodna z oficjalnym nauczaniem Kościoła katolickiego. Tego typu imprimatur jest poprzedzone wcześniejszym przestudiowaniem danej książki przez jakiegoś biegłego teologa, bądź grupy teologów, którzy oficjalnie wydają zgodę na publikację książki, jako mogącej być zaaprobowaną przez władze kościelne.


I po co tyle gadki o tym imprimatur? Ano cóż, jeżeli ktoś szuka gwarancji, że coś jest dobre jakościowo, i „czyste” w swoim przekazie, to takie imprimatur jest faktycznie drogowskazem wskazującym na poprawność w Kościele, za którą niektórzy tęsknią, pełni lęku przed wszystkim, co mogłoby im zamącić religijny spokój i równowagę. Dokładnie tak, jak to widzimy u apostołów, którzy wydają się być zdegustowani faktem, że ktoś może uzdrawiać w imię Jezusa, ponieważ nie przynależy do ich apostolskiego grona. Zaczęli mu zabraniać czynić dobro, bo w ich mniemaniu nie miał „imprimatur”, będąc outsiderem.


Dzisiaj też są tacy, którzy kochając swój Kościół, z wielkim zapałem są w stanie przeklinać wszystko inne, co nie pachnie katolickością. Dla nich możliwość spotkania Boga, doświadczenia bliskości i miłości Jezusa w innych wspólnotach chrześcijańskich, graniczy z absurdem. A wystarczy zapamiętać sobie raz na zawsze, kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.


Drugi temat, który nasuwa mi się w związku z dzisiejszymi słowami Pana Jezusa, to: „Salon piękności”. Nasze praktyki religijne, wynikające z wiary w Boga, wydają mi się przybierać niekiedy formę pewnego „duchowego makijażu piękności”, chcemy być piękni i wspaniali, pod każdym względem nienagannie prezentujący się w swojej duchowości, dlatego brzydzimy się brzydotą tych wszystkich, spotykanych ludzi, którzy nie są tak gorliwi w wygładzaniu swojego oblicza wiary. Trudno jest nam czasem zrozumieć, dlaczego ci obojętni religijnie ludzie, zaniedbani moralnie oraz stroniący od kościołów, tych naszych „salonów piękności duchowej” nie potrafią poddać się, jak my, liftingowi wiary, by stawać się coraz piękniejszymi ludźmi.


Czy jednak my dobrze rozumiemy nasze duchowe piękno i tak do końca wsłuchujemy się w słowa Pana Jezusa, który nie mówi o zastępowaniu sumienia makijażem modlitw, albo prezentowaniu twarzy jak masełko, podczas gdy serce jest gotowe do walki? Wszystko, co nam przeszkadza w drodze do Boga, do osiągnięcia celu naszej wiary, a więc zbawienia, musimy odrzucić z naszego życia, pozbyć się osobistych przywar zła, chociaż takie oczyszczanie się, z narośniętych na duszy niedoskonałości, potrafi być bardzo bolesne. Czasami nawet dobre rzeczy, górnolotne cele, dary natury, są tak absorbujące całą uwagę człowieka, że przestaje mieć czas dla Pana Boga, lub odwraca się od Bożych przykazań. Piękno nie polega na wyglądzie, ani duchowym, ani fizycznym, piękno zawarte jest w gotowości człowieka do ofiar, aby podobać się Panu Bogu.



XXVII Niedziela Zwykła


Przed wielu laty odbyłem ciekawą rozmowę z moją parafianką, która już miała ukończone sto lat życia, i pod koniec mojej duszpasterskiej wizyty zadała mi następujące pytanie: „Czyż to nie jest dziwne, księże Andrzeju, że chociaż ja już mam ponad sto lat, to jednak w głębi duszy cały czas czuję się tak samo, jak wtedy, gdy byłam nastolatką? Mam takie samo myślenie i podobnie odbieram otaczający mnie świat?” Przy okazji wyjaśnię, że ta pani miała wysokie wykształcenie uniwersyteckie, oprócz dolegliwości związanych z wiekiem nie cierpiała, ani na chorobę Alzheimera, ani na demencję, nie było już na świecie nikogo z jej najbliższej rodziny, a jedyna rzecz, która ją niepokoiła, to myśl, że pewnie zapomnieli o niej w niebie, bo tak bardzo pragnęła już odejść z tego świata i połączyć się ze swoimi przodkami w wieczności.


Coś w tym jest, że chociaż z czasem wchodzimy w świat ludzi dorosłych, to jednak w głębi duszy trudno jest nam zapomnieć lata dzieciństwa, gdy jeszcze mogliśmy sobie pozwolić na bycie naiwnymi, łatwowiernymi, słabymi, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, potrafiliśmy płakać i śmiać się na przemian, popełnianie błędów było częścią dziecięcej natury, poszukującej umiejętności i wiedzy. A gdy dorosłość dopada nas, po przekroczeniu odpowiedniej ilości przeżytych lat, wtedy już nie wypada być dzieckiem, bo to nie przystoi dorosłemu mężczyźnie, czy też kobiecie, żeby zachowywać się infantylnie w społeczeństwie, gdzie trzeba trzymać się ustalonych ram savoir-vivre. Dorosłość kończy pewien okres wolności wyboru, myślenia, zachowania, tolerancji i wiary w dobroć, niezafałszowany uśmiech i słowa, które nie kłamią. Dziecko, które z nastolatka musi stać się dorosłym, doznaje ciągłej konfrontacji tego co było, z tym co jest, i z całą perspektywą prognoz na przyszłość, w której rysuje się obraz rzeczywistości, zgoła różny od tego, który znany jest z lat dzieciństwa. Wydoroślej wreszcie, mówią Ci rodzice i znajomi, a Tobie wciąż dobrze jest tkwić w wolności dorastania poza schematami, pokazywania języka temu całemu światowemu establishmentowi, który już z góry wykupił wszystkie Twoje prawa do własności o samostanowieniu. Czy wolność człowieka jest zniewolona dorosłością, czy niepisany zakaz dziecinady wieku dojrzałego, nie świadczy o kajdanach cywilizacji nadczłowieka?


Nie, ja też nie chcę wydorośleć i stać się małżem wyplutym z oceanu socjologicznego reality show, pozbawionym mojej drogocennej perły wiary w tożsamość i wartości nadrzędne w stosunku do ludzkiej wyobraźni. Wszyscy jesteśmy dziećmi czasu, w którym przyszło nam żyć, ale nade wszystko jesteśmy dziećmi Boga, który nas stworzył, abyśmy mogli dążyć do szczęścia, i to szczęście osiągać wspólnym wysiłkiem. Ziemia i wartości materialne, które są tylko częścią świata stworzonego, nigdy nie będą w stanie zaspokoić naszego dążenia do nieskończoności. Aby osiągnąć to, w ludzkim rozumieniu, co jest nieosiągalne, musimy stać się jak dzieci i odzyskać naszą pierwotną wiarę w wolność.


Niebo nie jest dla dorosłych, dorosłym wstęp wzbroniony! Podpisano: Pan Bóg. Tak, bo jeśli nie przyjmiemy królestwa Bożego jak dzieci, to do niego po prostu nie wejdziemy. W kontekście tej bardzo ważnej, ewangelicznie objawionej nam prawdy, żałosne wydaje się być stwierdzenie niektórych rodziców, którzy podejmują decyzję o zaniechaniu wychowywania swoich dzieci w wierze, w przekonaniu, że ich dziecko, gdy dorośnie, będzie mogło samo dokonać wyboru. Czyli podsumowując, musztarda po obiedzie, bo schematologia i szufladkologia dorosłości niestety nie sprzyja dziecięctwu Bożemu, otwartemu, z niczym nieskażoną naiwnością i ufnością, na każdy, najdrobniejszy cud wiary, a przede wszystkim Cud Zmartwychwstania, wprowadzający nas wszystkich na drogę do szczęścia w wieczności. Cud eucharystyczny, dokonujący się codziennie na ołtarzach naszych świątyń, jest najlepszym dla nas świadectwem, że zaprawdę jesteśmy dziećmi Boga Żywego, gdy wspólnie przyjmujemy Ciało Chrystusa, naszego Brata i Zbawiciela.



XXVIII Niedziela Zwykła


Czy jest coś, co mi przeszkadza w dochodzeniu do Pana Boga? No właśnie trudno jest nam zrozumieć ten ewangeliczny model turystyki na szczyty Bożego Objawienia, tam gdzie możemy osiągnąć nieosiągalne, pełnię świętości i przeżycia dotyku nieba, radości, której nie da się przeżyć na nizinach ludzkiej samowystarczalności. Szykując się do podróży pakujemy zwykle bagaż potrzebnych nam rzeczy, jakieś ciuchy, prowiant, picie, pieniądze na bilet i ewentualnie paszport, jeśli cel podróży leży gdzieś daleko, poza granicami naszego kraju. Gdy jednak zapakujemy zbyt wiele rzeczy do walizki, albo plecaka, to może się okazać, że przyjdzie nam zapłacić za nadbagaż, no cóż, musimy liczyć się z limitem kilogramów.


Zupełnie inaczej jednak wygląda nasze podróżowanie do Królestwa Bożego, tutaj przygotowanie się do wyruszenia w drogę, jak i sama podróż do Nieba, przebiega na zgoła innych zasadach. Sprzedaj wszystko co masz i daj ubogim, a Twój bagaż już będzie czekał na Ciebie w Niebie. Odrzuć wszystko, co w jakikolwiek sposób obciąża Cię i przygniata do ziemskiego padołu, tak że trudno Ci jest osiągać szczyty Twoich możliwości. I wcale nie mówię tutaj o jakichś nadzwyczajnych bogactwach, typu pieniądze, klejnoty, posiadłości, drogie samochody i motocykle, czy też inne drogocenne rzeczy. Człowiek równie mocno i niebezpiecznie potrafi uzależnić się od swoich przyzwyczajeń, nałogów, grzechów, kłamstw, nienawiści, przemocy i braku szacunku, zarówno do bliźniego swego, jak i siebie samego. Podróżowanie do Królestwa Bożego, gdzie panuje wieczysta radość i szczęście w obliczu Miłosiernego Króla wieków, wymaga posiadania specjalnej wizy pobytowej, w której są odnotowane wszystkie dobre uczynki, spełnione w czasie ziemskiej podróży. Bez okazania tej wizy, gwarantującej dobroczynność wobec maluczkich braci i sióstr w potrzebie, nie ma tam wstępu, i żadne tłumaczenia, ani też ziemskie bogactwa, nie są w stanie przekupić odźwiernych aniołów.


Nawet apostołowie byli przerażeni na wiadomość, że dla człowieka jest to niemożliwe, aby osiągnąć zbawienie, być zaliczonym w poczet chórów niebieskich i z nimi cieszyć się nieprzerwanym darem życia w pełni szczęśliwości. Pokładanie ufności w dostatkach ziemskich odwraca naszą uwagę od tego, co tak naprawdę jest istotne w naszym życiu. Niestety, oczy i uszy współczesnego człowieka przepełnione są obrazami sukcesu według standardów ludzkiej inteligencji, a teraz już nawet sztucznej inteligencji, tak więc bagaż doświadczeń ziemskich jest często przeogromny, i już nie wystarczy jakaś mała nadpłata, by móc z nim podróżować dalej, niektórzy wolą po prostu sprzedać własną duszę za możliwość pozostania w centrum światowego dobrobytu.


Te standardowe wymówki w stylu, nie mam czasu, nie wierzę, nie obchodzi mnie to, mam obecnie tyle spraw na głowie, to wszystko tworzy nasze współczesne ucho igielne, a my jak wielbłądy, w karawanie pustynnej, z ciężkimi bagażami na plecach, nie potrafimy przez to ucho przejść. Jednak pomimo całej niemocy oraz beznadziejności naszej sytuacji jest nadzieja, a po nadziei rodzi się wiara, która bierze swój początek w Bożej miłości do każdego człowieka, dzięki której dowiadujemy się radosnej nowiny, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.


Tylko Bóg może zbawić nas i dzięki Bożemu Miłosierdziu mamy dostęp do jedynej i prawdziwej drogi ku zbawieniu, a którą jest Boży Syn, Jezus Chrystus. Bóg zdjął ciężar win z ramion człowieka i poprzez ofiarę krzyżową swojego Syna zgładził wszelki dług, nadpłatę za nasz nadbagaż grzechowy, abyśmy uwolnieni z niemocy ludzkich słabości mogli podążać za naszym Panem i Przewodnikiem do Nieba. Obyśmy potrafili bez reszty poddawać się Jego Boskiemu przewodnictwu, przyjmując do serca Najświętsza Ofiarę na krzyżu, jako zadośćuczynienie za grzechy nasze.



XXIX Niedziela Zwykła


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Taka króciutka modlitwa, powtarzana wielokrotnie w ciągu dnia, nie jako bezmyślna mantra, ale jako prośba płynąca z kochającego serca, może wyprosić Ci prawdziwego ducha służby, bez którego nigdy nie otworzysz się na pełnię działania Ducha Świętego w Tobie.


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Każdy człowiek marzy o sukcesie w życiu osobistym i zawodowym. Gdy nie osiągam stawianych sobie celów, wówczas wydaje mi się, że jestem do niczego, jakby cały świat walił mi się na głowę i ludzie wytykali mnie palcami za moje nieudacznictwo. Czy rozpoznajesz tego typu myślenie, pojawiające się na różnych etapach życiowej kariery? Stawanie się nierozpoznawalną jednostką w społeczeństwie, w którym liczą się sukcesy, kariera, pierwszeństwo, prześciganie się, panowanie nad sytuacją oraz podporządkowywanie sobie konkurencji, a ja jestem wciąż z tyłu, ze wszystkimi moimi mankamentami, napiętnowanymi przeciętnością.


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Modlitwa słowna to nie wszystko, bo cokolwiek chcesz wypowiedzieć ustami, musi być najpierw wygenerowane Twoim zaangażowaniem ducha w intelektualnym akcie wyrażenia wolnej woli, chcenia i pożądania tego, o co się modlisz, całą Twoją istotą, każdą komórką Twojego ciała, jak również tchnieniem czystej intencji dochodzenia do świętości.


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Czasem wkurza mnie takie podejście do życia, że wszyscy inni mają prawo do otrzymywania wciąż tego, za czym tęsknią, a ja muszę tylko zadowalać się służbą. Bunt rodzi się w sercu człowieka i potrafi zawładnąć umysłem oraz ciałem do tego stopnia, że odbiera wszelką chęć do działania, podejmowania wyzwań w kierunku horyzontu marzeń. Ale to przecież też jest złudne wyobrażenie, że innym żyje się lepiej, skoro nawet nie znamy ich głębokich tęsknot, nie mówiąc już o torze przeszkód, który mają jeszcze do pokonania.


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Najgorsze jest to, że ja o coś proszę, a Ty Panie mówisz mi, że nie wiem, o co proszę. No to jak to jest naprawdę, że nie wiem o co proszę, gdy przedstawiam konkretne zapotrzebowanie, które wydaje mi się być potrzebne, jak nie teraz, to może w przyszłości, chcę sobie jakoś ułożyć to życie w logiczną całość i nazywam rzeczy po imieniu, a Pan Bóg uśmiecha się tylko i sprowadza mnie na ziemię, bo jeszcze tyle muszę się nauczyć, aby zrozumieć logikę służebnego podejścia do rzeczywistości. Jeszcze trzeba Cię przeszlifować, dopasować do całości, bo masz tyle ostrych kantów w swojej nieuformowanej naturze ludzkiej, że narazie jeszcze daleko Ci do doskonałości.


Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.

Kolejny stopień wtajemniczenia to władza poprzez niewolnictwo, już nie tylko służba, jako miara wielkości, ale stawanie się niewolnikiem wszystkich jest wymagane, aby móc zapanować nad drugim człowiekiem. Odwrotny porządek rzeczy ukazuje nam, że przemoc jest słabością, a jedynie niewolnicze podporządkowanie się miłości bliźniego nadaje nam rangę panowania, bo tylko człowiek dający siebie bez reszty może powiedzieć, że ma pełną kontrolę nad sytuacją. A panować nad sobą możesz dopiero wtedy, gdy całkowicie nie masz nic, co Cię ogranicza, a w Bogu osiągasz niekończącą się wolność podejmowania wyborów, wolnych od ograniczenia w ramach Twojego egoizmu. Dla człowieka największym marzeniem powinna być wola Boża, a dla Pana Boga najważniejszym marzeniem jest człowiek.

Panie, naucz mnie służyć wszystkim, bez wyjątku.



XXX Niedziela Zwykła


„Moc jest z nami” - ten już kultowy tekst X Muzy pasuje trochę do wydarzenia z dzisiejszej Ewangelii. Niewidomy żebrak zostaje uzdrowiony ze swojej niepełnosprawności i odtąd już widzi, a więc jego status społeczny, czyli bycie żebrakiem, zakończył się, teraz może jak inni ludzie widzieć i być niezależnym człowiekiem, już więcej nie potrzebuje tkwić w stanie zależności od jałmużny przechodniów, dobrego serca przypadkowych ludzi. Wiedział dobrze, że Jezus słynął z uzdrowicielskiej mocy, potrafił nie tylko przywracać ludziom pełnosprawność, ale nawet wskrzeszał umarłych do życia. Więc korzystając z okazji, że akurat ten fantastyczny Nauczyciel przechodził w pobliżu, odważył się głośno wołać o litość, chociaż ludzie z tłumu wokół Jezusa nie byli zadowoleni z faktu, że jakiś tam żebrak chce swoim krzykiem zakłócić procesję Mistrza, gdzie zdrowi i poważani obywatele miasta rozkoszują się uczestnictwem w tak doniosłym wydarzeniu. Trochę przypomina to współczesne czasy, gdy jesteśmy świadkami wizyty kogoś znanego i popularnego, może gwiazdy filmu, bądź estrady, znanego polityka, gdzie tylko wybrani i ci, którzy o wiele wcześniej wykupili sobie wejściówki uprawniające do zajęcia pierwszych miejsc, mają prawo do przebywania w pobliżu. No ale skoro sam Jezus się zainteresował, i zareagował na wołanie, to nawet ludzka niechęć przerodziła się w życzliwość, „Bądź dobrej myśli”, pocieszał ktoś z tłumu.


Dziwne może się wydawać, że w uzdrowieniu niewidomego żebraka Jezus nie wskazuje bezpośrednio na siebie, jak źródło uzdrowienia, ale mówi: „Twoja wiara cię uzdrowiła.” Na innych miejscach również wskazuje na wiarę, jako tę moc, która potrafi dokonywać cudownych przemian w życiu człowieka, „wierz tylko” a spełni się to, o co prosisz. No i tutaj właśnie chcę jeszcze raz wrócić do kultowego tekstu: „Moc jest z nami”, który tak naprawdę zawiera w sobie głęboką prawdę o każdym z nas. Wszyscy nosimy w sobie niebywałą moc stwórczą, która została wpisana w naturę ludzką już u zarania stworzenia, kiedy Bóg zachwycił się swoim dziełem i wlał w nas moc odwiecznego błogosławieństwa, które pozwala nam, w sposób twórczy, kontynuować Boże dzieło stwarzania świata i pomnażania Jego Miłości i Błogosławieństwa wszędzie tam, gdzie przyszło nam żyć. Jednak od upadku człowieka w grzech pierworodny straciliśmy możliwość doskonałego rozeznania dobra i zła, często stajemy się zwolennikami zła tylko dlatego, że w swojej istocie przedstawia się nam ono jako coś dobrego, i dlatego brniemy coraz bardziej i bardziej w zaułki niezrozumienia prawdy.


Aby odkryć w sobie moc, tę moc, która jest w stanie nas przemienić, uzdrowić i otworzyć na Bożą Prawdę, potrzebujemy, na wzór żebraka z Ewangelii, wołać i błagać o spotkanie z Jezusem, bo tylko On, mocą Bożej Miłości, potrafi nam pomóc uwierzyć, że Moc jest z nami. To jest podobnie jak, gdy matka, z miłości do swojego dziecka, odnajduje w sobie niesamowitą moc do poświęceń, czasem nawet do heroicznej ofiary ze swojego życia. Spotkanie prawdziwej miłości na drodze życia potrafi człowieka otworzyć do tego stopnia, że nic nie wydaje się być za trudne, żadne przeszkody nie są za wielkie, aby dokonać przemiany siebie i dotrzeć do celu.


Nie dajmy się zagłuszać światu, który często lansuje nam swoje popularne rozwiązania pójścia na łatwiznę, przesadnego kultu źle pojmowanego humanizmu, zezwalającego na samowolne odchodzenie od wartości stwórczych, oraz odzieranie człowieka z godności dziecka Bożego. Dobro stało się dzisiaj usprawiedliwieniem prywatnych, egoistycznych potrzeb, a prawda została ograniczona do subiektywnego rozumienia rzeczywistości.

Ślepota praktycznego modernizmu czyni z ludzi żebraków uzależnionych od tłumu i fali politycznych trendów. Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy wołania o łaskę obecności Jezusa w naszym życiu, abyśmy mogli doświadczyć prawdziwej Bożej Miłości, która otworzy nasze oczy na Moc, która jest z nami, uzdrawiająca, przemieniająca, wyzwalająca, uświęcająca i pełna błogosławieństw dla nas wszystkich, pełnosprawnych w Jezusie Chrystusie.



Uroczystość Wszystkich Świętych


Mówisz: „A wezmę sobie ten długopis firmowy, mam do tego prawo, a poza tym firma od jednego długopisu nie zbiednieje… Co tam tych kilka listewek, budżet fabryki się nie zawali… W nocy chyba nikt nie będzie sprawdzał biletu, to tym razem nie skasuję… Opowiem im jakąś wymyśloną historyjkę, to się nie będą już czepiać…” Stajesz się wyrocznią dobra i zła, zaczynasz decydować na ile Twoje myśli, słowa i uczynki nadają się do zaakceptowania, byle tylko mieć jakieś dobre wytłumaczenie dla swoich decyzji. Jesteśmy naprawdę świetni w znajdowaniu mniejszych lub większych zagłuszaczy sumienia, i co ciekawe, sami zaczynamy wierzyć w te logiczne nieprawości, które z biegiem czasu potrafią przeradzać się w coraz większe kłamstwa, deprawujące nasze sumienie. Ktoś powie, a co tam taki grzeszek, z tego to nawet nie potrzeba się spowiadać, bo i po co zawracać księdzu w konfesjonale głowę takimi drobiazgami, jak już iść do spowiedzi to z czymś konkretnym, żeby była solidna materia grzechu do rozgrzeszania.


Wyobraź sobie, że stoisz na granicy dwóch państw, w jednym z tych państw panuje ustrój destrukcyjny, totalne prześladowanie i zbrodnicze formy rządzenia obywatelami, a w drugim państwie jest pełna wolność słowa, wszelakie prawa obywateli do samostanowienia i wprowadzania w życie swoich marzeń, po prostu takie królestwo radości i pokoju. Stojąc na granicy tych dwóch państw masz możliwość wyboru, pójścia albo w jednym, albo w drugim kierunku. Stawiając chociażby jeden krok i przekraczając granicę, stajesz się automatycznie pełnoprawnym obywatelem tego państwa, do którego wkraczasz, ze wszystkimi tego konsekwencjami, oraz przejmujesz, jako obywatel, obywatelka danej grupy społecznej, również odpowiedzialność za wszystko, co w owym państwie się dokonuje, Twój wybór jest jednoznacznym przypieczętowaniem zgody na to wszystko, co cechuje dane państwo.


Rzecz ma się podobnie z królestwem ciemności i Królestwem Światłości. Nie wyobrażaj sobie, że zrobienie jakiegoś drobnego kroczku na terytorium królestwa ciemności nie ma zupełnie na Ciebie wpływu, i że za chwilę będziesz w stanie przejść sobie ponownie przez granicę do Królestwa Światłości. Wprzęganie siebie w reżim zła, niezależnie od zasięgu, jest jednocześnie zgodą na zniewolenie, krok po kroku człowiek gubi się w ciemności, tracąc przy tym siły do walki o powrót do normalności. Dzisiaj świętujemy tych wszystkich, wspaniałych ludzi wszech czasów, którzy swoim życiem udowodnili jak bardzo opłaca się nam przechodzić na stronę dobra, miłości miłosiernej, wiary nieustannej i nadziei, która osiąga swoje spełnienie w Królestwie Życia i Światłości, utraconym przez grzech pierworodny, ale odzyskanym mocą ofiary naszego Pana i Zbawcy, Jezusa Chrystusa.


Wszyscy Święci są dla nas przypomnieniem, że każdy człowiek jest powołany do świętości, jako nadrzędnego celu naszego ziemskiego istnienia. I nie chodzi tutaj o takich świętych-nadętych, którzy perfekcyjnie potrafią pochwalić się znajomością Pisma Świętego, Przykazań Bożych oraz Katechizmu, ale w relacjach międzyludzkich trudno dostrzec w nich element prawdziwego człowieczeństwa. Żyjemy w czasach zdigitalizowanego konformizmu i oportunizmu, gdzie wiara w świętość mierzona jest ludzkim pojęciem ideału. Tylko Bóg jest Święty, o czym przychodzi nam zapominać, zadaniem naszym jest odzwierciedlać Bożą Świętość całym naszym życiem, całym umysłem, sercem i duszą, oraz ze wszystkich sił.