Homilie B - 3
Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa
Boże kalorie są nam niezbędne, żebyśmy mieli życie w sobie. Spożywanie Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa jest dla każdego z nas takim doładowaniem Boskich baterii w duszy, abyśmy mogli iść na cały świat i dawać świadectwo o naszej wierze: myśleniem, mówieniem, czynami i modlitwą.
Wydawać by się mogło, że jesteśmy w stanie zaplanować sobie życie na własną rękę, aby wszystko funkcjonowało należycie, a wśród tego mnóstwa celów życiowych pozostawiamy sobie trochę miejsca na religijność, czyli możliwość praktykowania swojej wiary. To jest takie, ogólnie biorąc, pozytywne myślenie, w świetle którego jesteśmy zadowoleni z siebie, i podejmowanych przez siebie decyzji.
Ale czy życie zawsze da się ułożyć tak, jak to sobie zaplanowaliśmy? Czy w każdej chwili jesteśmy gotowi wypełniać nasze, z góry podjęte, postanowienia życiowe?
Życie weryfikuje się w spotkaniu z drugim człowiekiem i umiejętności dostosowania siebie do tego napotkanego na drodze wędrowca, który niesie ze sobą zupełnie inny bagaż potrzeb, oraz postanowień, aniżeli to wszystko, w czym do tej pory pokładaliśmy nadzieję.
Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, te słowa jak echo rozbrzmiewają w świadomości każdego człowieka wierzącego w Boga i stanowią ciągłe wyzwanie do wychodzenia poza granice swoich osobistych oczekiwań. Zamiast tego jesteśmy powołani do wsłuchiwania się w oczekiwania naszych braci i sióstr, i to nie tylko tych siedzących zaraz obok w ławce kościelnej. Pochylanie się nad biednymi, ubogimi i obciążonymi strapieniami ludźmi, jest najlepszym przekładem Ewangelii Chrystusowej na język miłości bliźniego.
Dzisiejsza Uroczystość nazywana jest potocznie Bożym Ciałem, chociaż tak naprawdę nazwa ta jest na pierwszy rzut oka teologicznie niepoprawna, gdyż Bóg jest Duchem i nie ma Ciała, a nawet tego Ciała nie potrzebuje. Czy jednak jest to cała prawda o Panu Bogu? Otóż nie, ponieważ ten duchowy i daleki od świata Pan Bóg tak nas ludzi umiłował, że zechciał narodzić się w cielesnej postaci człowieka, aby nas w ten sposób swoją Boskością ubogacić, i umierając na krzyżu, wybawić nas od zła wszelkiego. Boże Ciało jest zatem bliskością Boga umożliwiającą bezpośrednie spotkanie z człowiekiem.
Karmiąc się Najświętszym Ciałem i Krwią Pana Jezusa otrzymujemy Jego Boską moc przemiany, w której odtąd nie musimy się obawiać zamknięcia w egocentrycznie zaplanowanym życiu naszej prywatnej religijności, ale tak jak On, jesteśmy w stanie pomagać sobie nawzajem w dźwiganiu krzyża i szukaniu pokarmu na życie wieczne.
Odtąd to my jesteśmy Bożym Ciałem, jako Kościół święty stanowimy wspólnie Mistyczne Ciało Boga, i swoją obecnością zanosimy Go wszędzie tam, gdzie jest nasz dom, praca, rozrywka i szarość codzienności.
Wynosząc dzisiaj w uroczystych procesjach Najświętszy Sakrament Ciała Chrystusa z kościołów na ulice naszych miast i wsi, wnosimy tym samym Boże błogosławieństwo we wszystkie kierunki świata, a jednocześnie sami zobowiązujemy się być żywymi monstrancjami Bożych łask, aby miłość Boża coraz bardziej rozlana była w naszych sercach.
IX Niedziela Zwykła
Gdy Jezus uzdrawia człowieka, to dokonuje się uwolnienie z jarzma choroby, ograniczeń, niepełnosprawności, załamania psychicznego i duchowego, człowiek doświadcza wyjścia na wolność i dostrzega nowe perspektywy swojego życia, rozwoju w kierunku bycia w pełni sprawnym i decydującym o swoim losie stworzeniem, perfekcyjnym odbiciem Bożego Obrazu. Wydawać by się mogło, że w takim razie wszyscy, którzy są świadkami takiego fantastycznego uzdrowienia, powinni skakać z radości i gratulować temu biedakowi, który wreszcie po latach może cieszyć się szczęściem odzyskania wszystkiego, czego przez lata mu brakowało, jednak rzeczywistość bywa zaskakująca i daleka od ideału.
W świetle dzisiejszej Ewangelii może warto się zastanowić, jak to jest u nas z tym radowaniem się sukcesami naszych braci i sióstr. No bo przecież częstokroć przeżywamy sukcesy innych ludzi, powiedzmy, nie tych nam najbliższych, w rodzinie, ale tych naszych znajomych i przyjaciół, z którymi dzielimy życie zawodowe, towarzyskie, sąsiedzkie i również w ramach tej samej wspólnoty parafialnej. Komuś coś się powiodło, niekoniecznie wygrana w toto, ale takie czy inne, drobniejsze sukcesy. Może ktoś dostał awans w pracy, komuś udało się zrzucić trochę ekstra kilogramów nadwagi, ktoś kupił sobie na wyprzedaży fajny rower, a tam u sąsiadów urodziło się dziecko długo wyczekiwane, pani z naprzeciwka już tyle nie płacze, bo mąż jakby się nawrócił i przestał pić. Tyle radości dzieje się wokół nas i my często jesteśmy tego świadkami, ale czy potrafimy cieszyć się razem z tymi ludźmi, którzy czasami przeżywają chwile wzlotów i przemiany ku dobremu? A może przechodzimy wobec tego wszystkiego, co słyszymy i widzimy, zupełnie obojętnie, bo co nas to wszystko obchodzi, jesteśmy zamknięci w swoim własnym świecie i jeżeli już, to sukcesy innych ludzi denerwują nas, że nasz los jest wciąż niezmienny i zadręczamy się wciąż tymi samymi problemami, które określają kierunek naszej codzienności.
Piąte przykazanie mówi: nie zabijaj! Tak, nie zabijaj człowieku w sobie tej wolności i radości, do której zostałeś stworzony, stworzona, przez nieskończonego Boga, i wyjdź z własnej skorupy biadolenia, by cieszyć się i przeżywać wdzięczność nie tylko za to wszystko, co Ty otrzymujesz, ale również za liczne, wspaniałe dary, jakich ludzie dookoła Ciebie doświadczają. To nienawiść i zawiść są początkiem wszelkich konfliktów, a w konsekwencji również wojen między narodami. Podobno w niebie jest tak wielka radość, ponieważ tam wszyscy uczestniczą w radości wszystkich, a do tego nieskończona radość Bożego Majestatu łączy ich we wzajemnej miłości. Cieszmy się sukcesami innych i módlmy się za siebie nawzajem. Przestańmy dostrzegać tylko grzechy i upadki naszych bliźnich, żeby z fałszywym poczuciem radości móc wytykać ich palcami, bo wtedy ulżyło nam, że chyba nie jesteśmy najgorsi. Takie negatywne nastawienie jest najprostszą drogą w dół, do piekła, bo jak to dewiza niektórych głosi: na dnie się nie upadnie.
Dajmy się uzdrowić Chrystusowi, On chce dokonać w nas tego cudu przemiany, nawet tak, jak to jest w dzisiejszej Ewangelii, bez wyraźnej prośby, na przekór wszystkiemu i wszystkim, na przekór wszelkiej poprawności społecznej, kulturowej czy religijnej. Błogosławmy wszystkim, abyśmy sami odziedziczyli błogosławieństwo i pomnażajmy radość, abyśmy również my doświadczyli radości. Wolności i radości nie buduje się ani słowami, ani ideologiami, na te wartości możemy się otworzyć poprzez dostrzeganie Boga w drugim człowieku.
X Niedziela Zwykła
Drodzy Bracia i Siostry w Panu, czasami słyszymy na początku kazania takie słowa pozdrowienia ze strony kapłana, który w ten sposób zwraca się do wiernych, zgromadzonych w kościele na liturgii niedzielnej mszy świętej. Tego rodzaju pozdrowienie jest jak najbardziej nawiązaniem do tekstu dzisiejszej Ewangelii, w której Pan Jezus mówi do zgromadzonego wokół siebie tłumu, że każdy, kto słucha Słowa Bożego, jest Jego bratem, siostrą i matką.
Sytuacja opisana dzisiaj przez ewangelistę Marka jest trochę niezwykła w stosunku do ogólnie znanej nam dobrej nowiny, którą znajdujemy na kartach czterech Ewangelii. Otóż Jezus stał się już tak popularnym głosicielem Słowa Bożego, że tłumy schodzące się z różnych stron, które usłyszały o Jego wyjątkowości, oblegają Go i Jego uczniów tak bardzo, że nawet nie ma czasu na zjedzenie normalnego posiłku ze swymi uczniami, nie mówiąc już o jakichś regularnych odwiedzinach w swoim rodzinnym domu nazaretańskim, albo żeby spędzić chwilę wolnego czasu ze znajomymi i przyjaciółmi. Najbliższa rodzina Jezusa widząc co się dzieje, zarówno Jego Matka Maryja, jak i najbliżej z Nim spokrewnione kuzynostwo, ogólnie nazywane braćmi i siostrami, po prostu stracili cierpliwość i zdecydowali się wyciągnąć Jezusa z tego, w ich mniemaniu szaleństwa, żeby pomóc Mu na powrót stać się normalnym człowiekiem, który musi zacząć dbać o siebie, o to by w regularny sposób zacząć żyć, jak każdy inny, zwykły obywatel ówczesnego społeczeństwa.
Jednak „szaleństwo” wiary i wierności Bogu oraz Jego przykazaniom jest tak wielkie i nie do pokonania, że nawet Jezus musi odrzucić zaproponowaną przez najbliższych pomoc i w odpowiedzi wypowiada słowa, mogące zranić Jego Matkę i najbliższych z rodziny, w których stawia swoje uczucia do najbliższych na równi z uczuciami do zgromadzonego przy Nim tłumu ludzi, właściwe zupełnie anonimowych dla Niego osób. Wytłumaczenie takiego stanu rzeczy jest oczywiście proste: każdy kto słucha Słowa Bożego, właśnie mocą tego Słowa staje się tak bliski Jezusowi, jak tylko może być ktoś z najbliższej rodziny, matka, brat czy siostra. Więzy duchowe są tutaj równie ważne i aktualne, jak więzy krwi w rodzinie. Warto by może w tym momencie zauważyć też jeden drobny, a jakże ważny szczegół w Jezusowej wypowiedzi, w której porównuje ludzi do matki i braci. Nie ma tutaj natomiast mowy o porównywaniu do Ojca, spytamy dlaczego? Ponieważ jako Syn Boży, nie może porównać kogokolwiek z ludzi do swojego Ojca w niebie, tak jak zresztą na innym miejscu nawet zabrania nazywać kogokolwiek na ziemi ojcem, ponieważ tylko jeden jest Ojciec, Bóg Ojciec, który jest w Niebie.
Pomimo całego napięcia i dramaturgii płynącej z dzisiejszego epizodu ewangelicznego, możemy z pewnością wyciągnąć z niego bardzo radosną dla nas samych nowinę, mianowicie fakt, że jeżeli z otwartym sercem przyjmujemy Słowo Boże, naukę Chrystusa, to niezaprzeczalnie stajemy się Mu najbliżsi i najdrożsi, tak bardzo, jak tylko jest to możliwe, bo poprzez Słowo Boże przyjmujemy samego Ducha Świętego, stając się w ten sposób żywą świątynią Bożej obecności, z drugiej zaś strony ściągamy na siebie niezrozumienie i krytykę środowiska, w którym żyjemy.
Nie bójmy się jednak być wystawiani na ocenę w oczach współczesnego świata i nazywani dziwakami, wariatami, dewotami, czy też niereformowalnymi katolami, tylko cieszmy się, że skoro wytykają nas palcami, to znaczy, że rzeczywiście należymy do najbliższej rodziny Jezusa, i tak jak On niesiemy nasz krzyż znienawidzenia i niepopularności. Czasami nawet wśród najbliższych, we własnej rodzinie, możemy doświadczać takich mniejszych lub większych prześladowań z powodu naszej wiary. No cóż, według słów Jezusa, nie może być uczeń większy od swojego Mistrza, i tak jak Jego prześladowali, tak i nas prześladować będą, jednak kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
W świetle tego rozważania pamiętajmy również o jednej, bardzo ważnej dla nas, wierzących i praktykujących, prawdzie. Będąc w Chrystusie Jezusie, naszym Panu i Zbawcy, jedną, wielką, Bożą Rodziną, nie zaniedbujmy siebie nawzajem i naszej wspólnoty wiary przez opuszczanie wspólnych zgromadzeń, na sprawowanie liturgii mszy świętej oraz inne, organizowane przez parafię wydarzenia. Chrystus jest zawsze wśród nas, niech ta Jego obecność będzie dla nas wystarczającym powodem, abyśmy my też starali się być z Chrystusem, naszym Bratem i Panem.
XI Niedziela Zwykła
Lubimy porównania, porównujemy się z sąsiadami, przyjaciółmi, znajomymi, kolegami i koleżankami z pracy, idolami z telewizji, modelkami i celebrytami, co my byśmy zrobili bez tych wszystkich przykładów dookoła nas, które nieustannie nas inspirują na każdy temat i w każdej dziedzinie życia? Kiedyś para nastolatków w Anglii w brutalny sposób zabiła kolegę ze szkoły tylko za to, że prezentował sobą inny styl życia, i do tego potrafił się modnie ubierać. Uczucie zazdrości, a nawet nienawiści, potrafi zrodzić się wszędzie tam, gdzie nie umiemy się pogodzić z innością drugiego człowieka, bo ta inność działa na nas jak płachta na byka i rozjusza nagromadzone, wewnętrzne, zakompleksione i prymitywne instynkty.
Charakteryzujemy się stadnym trybem życia, oczywiście w przeciwieństwie do zwierząt nie mówimy, że żyjemy w stadzie, ale w społeczeństwie, a więc jesteśmy istotami społecznymi, i trudno sobie wyobrazić życie człowieka, od momentu narodzin, aż do dnia śmierci, w zupełnym odosobnieniu, bez jakiejkolwiek pomocy ze strony innych ludzi. Stąd się bierze nasza, mniej lub więcej świadoma, zależność od powszechnie panujących trendów, opinii publicznej, i tak dzisiaj popularnej poprawności politycznej. Ten nasz, tak zwany kręgosłup moralny i wszelkiego rodzaju prezentowane poglądy, jak i formy zachowań, tak naprawdę są w dużym stopniu wynikiem wpływu środowiska i kultury, w której przyszło nam się urodzić, wzrastać i wychowywać, oraz kształtować nasze prywatne wzorce, według których staramy się układać swoją teraźniejszość i przyszłość. Jesteśmy dziećmi naszego czasu, epoki, języka, kultury oraz szerokości geograficznej, i czy chcemy, czy nie chcemy, nie jesteśmy w stanie oderwać się i wznieść ponad tę wielowarstwowość naszej egzystencji.
Gdzie jest zatem w tym wszystkim wolna wola i osobista odpowiedzialność za myśli, słowa i uczynki, skoro aż do tego stopnia jesteśmy tylko marionetkami w ręku konkretnego, społecznego systemu wartości i zachowań, uwarunkowanych historią i rozwojem technicznym, a powoli również sterowaniem zaprogramowanym poprzez sztuczną inteligencję? Człowiek, który z góry jest wmanipulowany w socio-techniczną maszynkę do mielenia świadomości, powoli traci swoje poczucie odpowiedzialności i staje się aktywnym uczestnikiem globalnego rozumienia rzeczywistości, gdzie nie ma miejsca na indywidualność, sentymenty i uczuciowość, a Bóg i wiara zostają zepchnięte na margines życia, coś w rodzaju hobby, które można sobie uprawiać, jeśli się ma na to ochotę, ale nie wolno swojej religijności używać w przestrzeni publicznej.
Pytanie Jezusa jest dzisiaj wciąż aktualne: do czego możemy porównać Królestwo Niebieskie? Co oznacza dla współczesnego człowieka wiara w Boga, religijność, przykazania oraz ponad dwutysięczna tradycja Kościoła, w której znajdujemy wspaniałe przykłady ludzi świętych, całkowicie oddanych Bogu i Ewangelii, którzy nie ugięli się przed prześladowaniami, zmianami systemów społecznych i przemianami kulturotwórczymi? Każdy wiek, każda epoka, wnosi swoje wartości, zarówno dobre, jak i złe, przemiany należą nieodłącznie do natury ludzkiej, zresztą są przecież konsekwencją Bożego nakazu, zapoczątkowującego stworzenie, gdzie Bóg nakazał człowiekowi czynić sobie ziemię poddaną. Ale to nie chodzi o czynienie człowieka podległym rozwojowi cywilizacyjnemu, bo w takim przypadku bylibyśmy jedynie zakładnikami własnego rozwoju, opartego na potencjale umysłu ludzkiego.
Jedynie Bóg i wiara oparta na nadziei, a znajdująca swoje spełnienie w miłości, jest w stanie dać człowiekowi pełną wolność istnienia oraz wyboru, niezależnie od wszystkiego i wszystkich tych faktorów cywilizacyjnych, które chcą człowieka ograniczyć, zamykając w ramach zdefiniowanych wartości ładu publicznego. Jezus zapewnia nas, że prawda nas wyzwoli, i tylko ta Prawda, która objawiła się nam, raz na zawsze, w Nim, Zbawicielu świata, po to, abyśmy już nigdy nie potrzebowali przeżywać jakiegokolwiek zniewolenia, i odtąd nawet śmierć nie ma już nad nami żadnej władzy.
Do czego możemy porównać Królestwo Boże dzisiaj? Z pewnością do człowieka, który otworzył się na Ewangelię Jezusa Chrystusa i w wierze, otrzymanej na Chrzcie świętym, przyjął obecność Boga w Trójcy Świętej Jedynego do swojego serca, przez co stał się żyjącą świątynią Bożej obecności. Bogami jesteście, mówi Pismo, już nie tylko ludźmi, dlatego nic nas nie może odłączyć od miłości Chrystusowej. Oddychamy Słowem Bożym i spożywamy Ciało i Krew Syna Bożego, a to nam w zupełności wystarczy do bycia wolnymi ludźmi, teraz i na wieki.
XII Niedziela Zwykła
Ależ my potrafimy narzekać, snuć wizje katastroficzne, wyolbrzymiać nasze lęki, zaklinać los, straszyć się nawzajem, a do tego również obwiniać Pana Boga za cały ten bałagan i niechlujność naszej ludzkiej egzystencji, przez co tak łatwo wpadamy w różnego rodzaju depresje i nerwice pełne natręctw, no bo jak tu żyć, jak wszystko wali się nam na łeb. A Pan Jezus cichutko śpi sobie na wezgłowiu naszej prymitywnej łajby. Ludzie myślą, że On, Pan i Nauczyciel, nie jest zainteresowany ich losem, że giną, idą na dno. Ale w tym swoim lęku, kiedy człowiek staje twarzą w twarz z sytuacją katastroficzną, będącą bezpośrednim zagrożeniem dla życia, włącza się instynkt samozachowawczy i nie ma miejsca na myślenie o drugim człowieku, jest tylko walka o przetrwanie. Przecież gdyby Apostołowie i pozostali uczestnicy przeprawy mieli utonąć, to Jezus, jako jeden z uczestników tej przeprawy, też poszedłby na dno razem z nimi.
Słuchałem kiedyś świadectwa młodego mężczyzny z Danii, który ocalał z katastrofy promu Scandinavian Star w 1990 roku, gdzie z 482 osób na pokładzie, straciło życie 159 pasażerów. Ten młody człowiek zdawał sobie sprawę, że jeżeli w ciągu najbliższych paru minut nie wybiegnie z kajuty pod pokładem, do góry, na pokład statku, to zalany wodą niechybnie utonie. Biegnąc, po drodze zobaczył młodą dziewczynę przygniecioną szafą do podłogi i błagającą o pomoc, jednak zdrowy rozsądek podpowiedział mu w mgnieniu sekundy, że jeżeli zostanie, by pomóc owej dziewczynie, to oboje zginą, dlatego odwrócił głowę i pobiegł dalej. Ta sytuacja, chociaż ocalił swoje życie, wypaliła piętno winy w jego sercu na zawsze, pomimo, że logiczne zrozumienie grozy tego, co się tam wydarzyło, tłumaczy jego instynktowne zachowanie.
Czasami może się nam tak tylko wydawać, że Pan Bóg zostawił nas samych sobie, jakby losy ludzi i świata toczą się własnym torem, taki pociąg widmo, bez motorniczego, który mknie na oślep ku zagładzie podróżujących w nim pasażerów. Ale właśnie, dlaczego chodzą nam po głowie takie myśli, i co jest powodem, że zaczynamy jakby konkurować z Panem Bogiem w trosce o ten świat? Owszem, dostaliśmy na samym początku Boską licencję czynienia sobie świata poddanym, a więc również możliwości rozwijania wszelkich talentów, które mogą nam pomóc w zdobywaniu dominacji nad stworzonym światem, tak abyśmy mogli mieć z niego jak najwięcej pożytku, a jednocześnie nie musieli zaharowywać się na śmierć. My jednak rozszerzyliśmy tę licencję panowania nad światem do tego stopnia, że w naszej ludzkiej perspektywie chcemy mieć dominację nie tylko nad samym stworzeniem, ale również nad Tym, który ten świat stworzył, a więc samym Bogiem.
Apostołowie uważają, że w sytuacji zagrożenia, przeżywania lęku, mają prawo robić wymówki Jezusowi, bo przecież oni widzą co się dzieje i znają konsekwencje tego typu zagrożenia, ich doświadczenie w rybołówstwie i w walce z żywiołami nie może ich mylić, stąd takie zdziwienie połączone ze zwątpieniem. Riposta ze strony Jezusa odsłania jednak dogłębną prawdę o człowieku: bojaźń i brak wiary powodują, że za bardzo koncentrujemy się na sobie i naszych ludzkich wizjach, a za mało pokładamy ufności w Bożej Opatrzności. Można by powiedzieć, że jesteśmy w pewien sposób aroganccy wobec Boga, kiedy czynimy siebie samych Panami nieba i ziemi, nie licząc się z siłami natury według odwiecznego zamysłu Stwórcy Wszechświata.
Przestańmy pouczać Pana Boga, a zacznijmy się modlić, bo tylko modlitwa potrafi przenosić góry i uspokajać piętrzące się fale zagrożeń dla duszy. Prawdziwa wiara nie dopuszcza zwątpień, bo wiarodawcą jest Bóg, a Bóg zawieść nie może.
XIII Niedziela Zwykła
Kto mnie dotknął? Pytanie jakże aktualne również dzisiaj w naszym katolickim Kościele. Wydawać by się mogło, że w perspektywie ponad dwutysięcznej tradycji chrześcijańskiej powinniśmy w końcu znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale rzeczywistość okazuje się wciąż bardziej skomplikowana, niż się nam wydaje. Gdybyśmy całą sytuację z dzisiejszej Ewangelii, o kobiecie dotykającej Jezusa, przenieśli na nasz współczesny grunt, realia kościelne w XXI wieku po narodzeniu Chrystusa, to pomyślmy, w jaki sposób zareagowaliby na to całe zajście nasi współcześni teologowie katoliccy, a szczególnie ci, tak zwani, z orientacji przedsoborowej, dla których obraz kobiety dotykającej Jezusa wymagałby pewnej korekcji. Pytania, jakie dzisiaj by stawiano, to przede wszystkim: czy ta kobieta jest ochrzczona i należy do wspólnoty Kościoła katolickiego, czy przed podejściem i próbą dotknięcia się Pana Jezusa, była u spowiedzi, czy zdążyła odmówić pokutę, no i zasadnicze pytanie, a raczej oburzenie, czy jest świadoma tego, że komunikowanie „na rękę” jest zabronione, a więc wszelkie dotykanie Jezusa jest zakazane? Mało tego, niemile widziani są nawet szafarze, czy szafarki Komunii świętej, legalnie wyznaczeni do tej funkcji przez biskupa? I tutaj właśnie mamy do czynienia z obłędem wiary współczesnych pseudokatolików. Już widzę ten pobożny skandal wywołany przez ludzi wierzących bardziej w swoją nienaganną, rytualną czystość, niż w nieskończone, i niczym nieograniczone Miłosierdzie Pana Boga. Tak, ci ludzie mają faktycznie ogromny problem ze swoją religijnością, bo jak to powiedział kiedyś nasz święty papież Jan Paweł II: Nie ma chrześcijaństwa bez miłosierdzia.
Słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii są dla nas najlepszą odpowiedzią na pytanie o dotykanie Boga. Córko, Twoja wiara Cię uzdrowiła. Cóż to da, że będziemy dotykali Jezusa w obrzędach sakramentalnych, jeśli nie będziemy chcieli dotykać go w drugim człowieku, jeżeli nasza pobożność, czy to sakramentalna, czy to duchowa, wciąż będzie kręcić się wokół naszego bożka ulanego z doskonałości rytualnej? Białe rękawiczki, złote pierścienie, kadzidła i wysokie do nieba mitry, nie są w stanie uwolnić człowieka od odpowiedzialności za drugiego człowieka, a wręcz przeciwnie, komu więcej jest powierzone, od tego jeszcze więcej wymagać się będzie.
Zawsze uczono nas, że to, co dokonuje się na ołtarzu podczas mszy świętej, to przeistoczenie chleba w Ciało, a wina w Krew Chrystusa, i w momencie oddzielenia Ciała od Krwi jesteśmy świadkami Śmierci naszego Zbawiciela, którą poniósł za nas grzeszników na krzyżu. Ale jakże często zapominamy, a może w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy, że w czasie mszy świętej dokonuje się jeszcze jedno przeistoczenie, a mianowicie każdego człowieka, z wiarą dotykającego i przyjmującego Ciało Jezusa Chrystusa do swojego serca, które przeistacza go w Żywe Ciało Chrystusowe, a więc Święty Kościół powszechny, otwarty i misyjny w swojej naturze, według Jezusowego wezwania, abyśmy szli na cały świat i nauczali wszystkie narody. Każdy ma prawo dotknąć Jezusa, podejść nawet niepostrzeżenie, bez zapowiedzi, w tłumie ludzi nie zawsze świadomych cudu wiary, jaki może się dokonać w przeistoczeniu naszej ludzkiej natury w naturę dziecka Bożego. Cud przeistoczenia w lud Boży zobowiązuje nas do wyjścia poza ramy naszej osobistej świętości i egocentrycznie pojmowanej doskonałości, to cud wyciągniętej ręki do każdego człowieka, cud przeistoczenia nienawiści w miłość, wojny w pokój, kłamstwa w prawdę, uzależnienia w wolność, choroby w uzdrowienie i śmierci w życie wieczne.
XIV Niedziela Zwykła
Wiele lat temu zapytałem moją ciocię mieszkającą na wsi, jak tam wasz proboszcz się sprawuje, jesteście z niego zadowoleni? W odpowiedzi usłyszałem taki komentarz: wiesz, on już jest tutaj prawie 40 lat, to czym on nas jeszcze może zaskoczyć, nawet jak mówi kazania, to już ci starzy parafianie z góry wiedzą o czym będzie mówił. To trochę tak, jak w reakcji ludzi, opisanych przez Ewangelistę Marka, którzy znali Jezusa z czasów, kiedy jeszcze był dzieckiem. Cóż On nam może powiedzieć, albo dlaczego miałby być inny od nas i naszych pociech, skoro kiedyś też był zwykłym młokosem i byliśmy świadkami Jego dorastania?
Jakże łatwo jest zgasić płomień wiary jednym podmuchem wiedzy. Czysto empiryczne, doświadczalne podejście do rzeczywistości, wyklucza jakiekolwiek inne myślenie, które mogłoby mieć cokolwiek z wiarą do czynienia. Również współczesne czasy są napiętnowane dążeniem do ateistycznego światopoglądu, który całkowicie odcina się od rozumienia człowieka i świata, jako stwórczego dzieła Boskiego zamysłu, na obraz i podobieństwo odwiecznej doskonałości. Nagie fakty zabijają mistycyzm i możliwość interpretacji rzeczywistości na różne sposoby, człowiek potrzebuje gruntu pod nogami i pewności, wynikającej z faktów potwierdzonych doświadczeniem pokoleń, dlatego kurczowo trzymając się tych faktów, odrzuca wiarę jako niesprawdzoną drogę dla ludzi naiwnych. W tego typu rozumowaniu pojawia się jednak jeden, wielki paradoks, mianowicie ludzie niewierzący w Boga, siłą rzeczy muszą wierzyć w wyniki swoich badań, doświadczeń i w siłę rozumu, a jednocześnie tracą możliwość odnalezienia Absolutu, gdyż to by się wiązało z odnalezieniem Boga za pomocą wiedzy.
Wiara nie ma nic wspólnego z wiedzą, dlatego tak bardzo jest negowana przez człowieka, który całą swoją ufność pokłada w sile swojego umysłu. Wiara jest łaską, darmo daną nam od Pana Boga już na chrzcie świętym, jednocześnie jest ona zadaniem na całe życie, które, poprzez współpracę z łaską Boską, jest w stanie doprowadzić nas do pełni życia w Bogu, obiecanej nam i wysłużonej męką i śmiercią Pana Jezusa na krzyżu.
Wierzyć w Boga to nie to samo, co wierzyć, że prognozy pogody na nadchodzący weekend się spełnią. W przypadku pogody, albo innej sytuacji oczekiwania na wypełnienie się zapowiedzi, są dwie opcje: 1. Spełni się; 2 Nie spełni się. W przypadku natomiast wiary w Boga i Jego obietnic, związanych z naszym zbawieniem, nie ma alternatywy, czy się spełni, czy nie, bo Bóg nie gra z nami w chowanego, i jeśli raz coś nam przyrzeka, to możemy być pewni wypełnienia się Jego obietnic. I choćbyśmy zawiedli Go na całej linii, z naszej strony nie dotrzymując obiecanych Bogu ślubów, przyrzeczeń czy zobowiązań, On jednak pamięta i trwa przy swojej obietnicy. Syn Boży jest dla każdego z nas gwarancją, że nawet największe cierpienie podjęte za nas na krzyżu, nie odstraszyło Ojca niebieskiego od wypełnienia wszystkiego, co zostało nam obiecane.
Za wielką cenę zostaliśmy nabyci, powiada apostoł Paweł, i teraz tylko od nas zależy, czy z radością i pełnym poświęceniem przyjmiemy ten dar wiary, aby żyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Mamy oczywiście pełną wolność wyboru, której Ojciec nasz nas nie pozbawił, bo nie ma miłości i wiary bez wolności wyboru. Jednak każdy wybór, jakiego człowiek dokonuje w swoim życiu, niesie ze sobą zobowiązanie do życia według wybranych zasad. Nawet cuda czynione w imię Jezusa nie są żadną gwarancją bycia dobrym chrześcijaninem i otwartym biletem wstępu do Królestwa Niebieskiego. Tylko pełnienie woli Syna Człowieczego i pójście w Jego ślady, dźwigając krzyż przeciwności, czyni nas braćmi i siostrami w Imię Jego.
XV Niedziela Zwykła
Co zrobić, żeby się nawrócić? Pytanie, które jest skierowane do każdego człowieka, i to zarówno tego wierzącego, jak i niewierzącego.
Patrząc z drugiej strony na to zagadnienie można powiedzieć, że człowiek, który uważa się za doskonałego, bez jakiejkolwiek potrzeby nawracania się, już utonął w swojej pysze, i ciężko jest go/ją wyłowić na powierzchnię rzeczywistości.
Znamy doskonale wezwanie: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.” Czyli to, co Apostołowie robili w początkach chrześcijaństwa, i co Kościół święty również dzisiaj czyni mocą Bożego Ducha, to jest właśnie sedno w rozumieniu nawrócenia. Trzeba odejść od swojej wiedzy, przekonań oraz powielania w życiu wzorców, które zachwycają nas u innych ludzi.
Pierwsza i podstawowa zasada stąd wynikająca, to trud wychodzenia poza sferę ogólnego myślenia i przejście na tryb myślenia i patrzenia na świat swoimi własnymi oczami, zupełnie indywidualnie. Oczywiście nie chodzi tutaj o odkrywanie Ameryki na nowo, czy też brak wiary w ustalony system wartości. Jednak każdy człowiek ma prawo i obowiązek, z szacunku do siebie samego, aby badać zgodność tych niezliczonych informacji z wyznawaną przez siebie wiarą. Podobnie ma się rzecz z wizytą u lekarza, gdzie otrzymujemy receptę na leki odpowiednio dobrane do naszej choroby, i albo przyjmujemy wszystko pokornie, bez stawiania jakichkolwiek pytań, albo chcemy uzyskać więcej informacji, czy rzeczywiście te leki są nam w stanie pomóc.
Nawracanie się jest trudne ze względu na odejście od poczucia komfortu w codziennym życiu, tak często perfekcyjnie zorganizowanego, a oddanie się w ręce Boga, odtąd już jedynego przewodnika
i Ojca naszego niebieskiego. Chleb, torba i pieniądze w portfelu, zamiast pomagać w głoszeniu Słowa Bożego, mogą się okazać pułapką dla osoby nawracającej się, bo wszystkie wartości materialne, jeśli tylko są w stanie przysłonić nam Jezusa i Jego naukę, czynią z nas niewolników.
Drugim etapem nawracania się jest dokładne wsłuchiwanie się w Słowo Boże, a więc również czytanie Pisma Świętego, i chęć zrozumienia Nauki Objawionej. Trudno jest bowiem zrozumieć i zaakceptować coś, czego się nie zna. Tutaj mamy duże pole do uprawy, a czasami może i nawet ugór niewiedzy. Co prawda wiele rodzin ma Biblię w domu, tylko czy jest ona używana? Dzisiaj zresztą można czytać cały Stary i Nowy Testament na Internecie, więc oprócz gier i filmów, które pochłaniają mnóstwo czasu, można tam znaleźć najważniejsze Przesłanie dla ludzkości.
No i trzeci etap, etap wdrażania przemiany siebie w człowieka według Serca Bożego. To już nie jest tylko intelektualna przemiana siebie na obraz i podobieństwo Boże, ani samo zgłębianie nauki płynącej z Ewangelii, ale to codzienne wyzwania cnoty wierności do odrzucania wszystkiego, co może nas oddalać od Pana Boga, a pozostawania wiernym wszystkiemu, co nas do Niego zbliża. Jest to bardzo trudny etap i trwający przez całe życie, bo człowiek nigdy nie może osiąść na laurach w przekonaniu, że już więcej osiągnąć się nie da.
Jednak żadne nawrócenie nie jest możliwe, jeśli będziemy je traktować jedynie jako rodzaj duchowego fitnessu, próby sprawdzenia swoich możliwości. Każdy, nawet najmniejszy sukces w osiąganiu coraz to wyższych pułapów nawrócenia i dochodzenia do świętości, na nic się nie przyda, jeśli sobie samym będziemy przypisywać tę radość przezwyciężania siebie i własnych słabości. Wszystko co czynię, czynię dla Boga i Jemu tylko oddaję chwałę za powolną wspinaczkę po drabinie do Nieba. Dlatego Eucharystia, msza święta, jest dla nas nieodzownym sakramentem, który musi być stałą częścią nawracania, bo tylko przy pomocy Chleba, który z Nieba zstąpił, możemy strząsnąć z naszych nóg pył ziemskiego zamętu.
XVI Niedziela Zwykła
Dzisiaj słowo Pasterz jest trochę staromodne, lepiej rozpoznawalne i na czasie są takie słowa jak: coach, osobisty trener, doradca finansowy, konsultant, mentor, psychoterapeuta, psycholog czy psychiatra. Człowiek potrzebuje w życiu osobistym wsparcia oraz mądrych wskazówek, żeby się nie pogubić w różnych zawikłanych i stresujących sytuacjach. Nie zawsze rozmowa z kimś bliskim, nawet najbardziej życzliwym przyjacielem, przyjaciółką, jest w stanie pomóc w znalezieniu odpowiedzi na trudne pytania. Wtedy właśnie zwracamy się zwykle do jakiejś wyspecjalizowanej osoby, oferującej swoje doradztwo i doświadczenie w interesującej nas problematyce.
Na szczęście dużo jest specjalistów w prawie każdej dziedzinie życia, więc nie musimy się martwić brakiem możliwości w kreowaniu osobistego rozwoju, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Poza tym żyjemy w epoce globalnego dostępu do wiedzy, często bardzo specjalistycznej, stąd każdy człowiek, mając łatwość w znalezieniu odpowiedzi na dręczące go pytania, może bardzo szybko posiłkować się ogólnie dostępnymi informacjami.
Czy zatem rola Pasterza jest nam już dzisiaj niepotrzebna? Czy pasterstwo duchowe zostało w zupełności przejęte i zastąpione poprzez te przeróżne specjalizacje, nastawione na pomoc i kierowanie życiem ludzkim? Patrząc na życie parafialne i na zaangażowanie parafian w liturgię mszy świętej, rekolekcji, nabożeństw i różnych innych form duszpasterstwa, można niekiedy odnieść wrażenie, jakoby zainteresowanie Kościołem koncentrowało się przede wszystkim na Jego formie instytucjonalnej. Idziemy do kościoła wtedy, gdy coś potrzebujemy załatwić, wystawić jakieś świadectwo, osiągnąć pewien status religijny, no bo jeszcze czasami wypada się pokazać w społeczeństwie, jakby nie było, wciąż przyznającym się do swoich korzeni katolickiej wiary.
Najbardziej istotną różnicą pomiędzy duszpasterskim charakterem Kościoła a wszystkimi innymi instytucjami społecznymi, oraz specjalistami od spraw formowania ludzkiego losu, jest fakt, że w Kościele Świętym, Kościele Chrystusowym, jest tylko Jeden Pasterz. Nie musimy gorączkowo poszukiwać takich czy innych specjalistów od Zbawienia, bo chociaż w Kościele jest bardzo dużo osób konsekrowanych do sprawowania funkcji diakońskiej, kapłańskiej i biskupiej, jak też mnóstwo osób poświęcających się katechizacji i duchowej służbie na rzecz Kościoła, to jednak wszyscy Ci ludzie są tylko reprezentantami Jedynego Pasterza, Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Nikt nie może głosić Ewangelii innej, od tej, którą otrzymaliśmy od naszego Zbawiciela i Pasterza owiec. Wszelkie łaski, które przyjmujemy za pośrednictwem szafarzy sakramentów i tych, którzy otrzymali specjalne charyzmaty Ducha Świętego dla dobra Ludu Bożego, mają swoje źródło w zbawczej męce i śmierci naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Istnieje jeszcze jedna, bardzo ważna różnica między naszym Boskim Paterzem, a wszelkim doradztwem światowej klasy specjalistów. Nasz Pasterz jest przede wszystkim nieomylny w swoich pouczeniach i kierowaniu ludzkim losem, dlatego zaufanie w Jego Boską Wszechwiedzę i Moc daje nam pewność, że jesteśmy na dobrej drodze i powierzamy nasz los w dobre ręce. Do tej pewności możemy dołączyć fakt, że Jezus nie tylko chce nam doradzać i nas prowadzić poprzez życie, ale On poświęcił samego siebie, abyśmy mogli odzyskać życie wieczne dzięki Niemu. Dobre rady, profesjonalne pouczenia i najlepszy trening nie zastąpi nigdy Ofiary, jaką nasz Pasterz złożył na krzyżu, abyśmy mogli osiągnąć najwyższe możliwości samorealizacji i odnalezienia siebie w Bogu. Eucharystia, czyli sakrament Miłości Boga do Człowieka, dodatkowo umacnia nas na naszej drodze dochodzenia do Boga, odnajdywania Bożego Oblicza w każdym człowieku.
XVII Niedziela Zwykła
Myślę, że często wyobrażamy sobie cud, jako coś ponadnaturalnego, czyli jakby ingerencję Pana Boga w życie człowieka, w celu jakiegoś nagłego stworzenia nowej sytuacji, nowej rzeczywistości, niezależnie od istniejących dotychczas warunków, i spełnienia czegoś, o co człowiek usilnie prosi.
Tymczasem dowiadujemy się z dzisiejszej Ewangelii, że Pan Jezus wcale nie zamierza nakarmić wielkiego tłumu mężczyzn jakimś posiłkiem w stylu: stoliczku nakryj się, tylko do tego celu wykorzystuje tę odrobinę chleba i ryb, które są dostępne jako jedyne pożywienie wśród tak wielu zebranych ludzi. Zresztą również w innych sytuacjach, gdzie jesteśmy świadkami cudów dokonywanych przez naszego Mistrza i Pana, zawsze cud opiera się na czymś konkretnym, co przynależy do naszej ludzkiej rzeczywistości i jest częścią stworzonego świata. Cuda, w których Bóg objawia swoją dobroć i zarazem wszechmoc wobec nas, biednych ludzi, są przede wszystkim pomnażaniem dobra, abyśmy mogli mieć życie, i to życie w obfitości Bożych łask, a zatem abyśmy mogli osiągnąć szczęście już tutaj, w życiu ziemskim, a kiedyś otrzymali udział w radości życia wiecznego.
To trochę tak wygląda, jakby Pan Bóg pytał Cię za każdym razem: Co my tutaj mamy do dyspozycji, w jaki sposób mogę Ci pomóc? Bo nie chodzi przecież o to, żeby cud był wyręczaniem człowieka od odpowiedzialności we wspólnym stwarzaniu życia na ziemi, albo ubezwłasnowolnieniu nas w dziedzinie praw natury. Każda, nawet najmniejsza odrobina jakiegoś dobra, którego nam brakuje, może być w cudowny sposób pomnożona i uzupełniona w naszym życiu, jeśli tylko przekażemy Jezusowi nasze braki, i z wiarą w sercu usilnie prosić Go będziemy o łaskę spełniania się Woli Bożej, a nie gonienia za własnymi zachciankami.
Gdy Jezus zauważył, że cud rozmnożenia chleba tak bardzo przypadł do gustu tłumom, że aż chciały obwołać Go królem, natychmiast się wycofał i usunął na górę. Ciekawa sytuacja, jakże łatwo byłoby pójść za ciosem i dać się obwołać królem, skoro lud był gotowy na to i zadowolony z przywódcy, który jest w stanie za darmo dać im chleba do sytości. Od czasów rzymskich wiadomo, że aby zawładnąć tłumem, wystarczy dać mu „chleba i igrzysk”, jednak ten model ziemskiego panowania nad ludźmi absolutnie nie nadaje się do wypełnienia Bożego planu zbawienia. Nie samym chlebem żyje człowiek i szczęście człowieka nigdy nie może opierać się na materialnych wartościach, czy też jakichś magicznych, spektakularnych wyczynach.
Pogoń za nadzwyczajnością i obietnice składane ludziom, że ich gorliwość religijna jest w stanie zapewnić im szczególną moc, a więc również pewien wyższy status człowieczeństwa w stosunku do innych ludzi, tych spoza marginesu i pogrążonych w grzesznej naturze ludzkiej, są niebezpiecznym manipulowaniem religijnością. Jeśli bowiem naszą wiarę w Boga będziemy zastępować poszukiwaniem tego co jest cudowne i niewytłumaczalne, wówczas nie będziemy mieli czasu ani ochoty na zajęcie się sprawami przyziemnymi, z ludzkiego punktu widzenia odartymi z jakichkolwiek wartości.
Każda msza święta jest dla nas najlepszą okazją, abyśmy przychodzili do Jezusa i składali na Jego ołtarzu wszystko to, czego nam w życiu brakuje, i w czym niedomagamy. Cud przeistoczenia darów ofiarnych w Ciało i Krew Zbawiciela jest zarazem prośbą do Boga, aby dokonał cudu przeistoczenia naszej niedoskonałej natury ludzkiej w prawdziwy obraz Boskiego Oblicza.
XVIII Niedziela Zwykła
Z pewnością wiele osób zna powiedzenie: „Stajesz się tym, co jesz”. Wokół jedzenia, a ściślej mówiąc wokół prawidłowego odżywiania się, istnieje tyle przeróżnych teorii i związanych z nimi ekspertów, którzy udowadniają swoje racje w przestrzeni medialnej, że tak naprawdę trudno jest przeciętnemu zjadaczowi chleba się zorientować, kto ma rację, i jakiej diety się trzymać, żeby jak najdłużej utrzymać swoje zdrowie i witalność psycho - fizyczną.
Jesteśmy w stanie wydawać ogromne sumy pieniędzy na reklamowane produkty, jeżeli tylko uwierzymy w coś, co jest nam przedstawiane jako antidotum na różne dolegliwości. Potrafimy tak bardzo zachwycić się jakimś nurtem zdrowego stylu życia, że, w rezultacie przedstawianych nam argumentów, ograniczamy naszą wolność wyboru jedzenia do tylko pewnego wąskiego działu produktów spożywczych. Okazuje się, że rzeczy materialne, stworzone przez Boga, a zatem same w sobie dobre, i mające służyć człowiekowi do podtrzymywania życia na ziemi, potrafią być niekiedy tak wmanipulowane w teorie zdrowotne, że są traktowane jako wróg, którego należy unikać.
Człowiek, zamiast stawać się panem stworzenia, w myśl Bożego przykazania, abyśmy czynili sobie ziemię poddaną, staje się uzależniony od wyprodukowanego przez siebie lęku wobec stworzenia, lęku opartego na segregacji natury na dobrą i złą. Problem zaczyna się wtedy, kiedy człowiek nie zgadza się z Bożym planem stworzenia, według którego czytamy już w pierwszej księdze Starego Testamentu: I Bóg widział wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre. Jakże więc śmiemy my, biedni i ograniczeni ludzie, konkurować z zamysłem Bożym, i swawolnie przeinaczać dobro, którym nas Bóg obdarza, w coś niedoskonałego, w ten sposób obrażając Stwórcę Wszechświata?
Nasza niedoskonałość w używaniu rzeczy stworzonych dla naszego dobra nie może być projektowana i przypisywana naturze. Jeśli ja mam cukrzycę, to nie znaczy że wszystkie węglowodany na świecie pochodzą od złego. Ktoś z nadwagą, niech nie obwinia tłustych potraw za swój stan zdrowia, bo nie tłuszcz jest grzechem, ale nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
Czym się karmimy, i jak się karmimy, to nie jest tylko pytanie o to, co jemy na codzień, to nie tylko kwestia diety, czy też jakiegoś konkretnego stylu żywienia. Pan Jezus wyraźnie poucza nas, abyśmy nie tylko koncentrowali się na pokarmie, który niszczeje, ale na tym, który trwa na życie wieczne. Trzeba nam pamiętać, że oprócz fizycznego, ograniczonego czasem ciała, mamy również nieśmiertelną duszę, która potrzebuje niematerialnego pokarmu, aby żyć i móc kierować ciałem. Sama fizyczność, dbanie o zaspokajanie głodu fizjologicznego, nie wystarczy do pełni szczęścia, jeśli sfera duchowości będzie zaniedbana, i człowiek nie będzie w stanie zdefiniować głębszego sensu swojego życia.
Chlebem żywym, który jest pokarmem zaspokajającym głód duchowy, jest Ciało naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Za każdym razem, gdy spożywamy Jego Ciało, stajemy się jeszcze bardziej i pełniej świątynią Jego Ducha, który potrafi przemienić nasze życie ziemskie w pełnię Bożej radości i miłości rozlanej w sercach naszych. Sens życia jest tylko wtedy możliwy, jeżeli sięga poza granice materii i śmierci. Gdybyśmy całą naszą nadzieję mieli pokładać tylko w tym, co możemy spotkać i przeżyć na ziemi, próżna byłaby nasza wiara i płonne nadzieje. Ponieważ w Chrystusie przekraczamy próg nadziei, dlatego tylko w Nim, i przez Niego, jesteśmy już tu i teraz obywatelami naszej Boskiej Ojczyzny.
XIX Niedziela Zwykła
A wydawać by się mogło, że wiara w Boga jest moją prywatną sprawą i mogę sobie z nią zrobić, co mi się żywnie podoba. W dobie wywyższania humanizmu na piedestał wolności, rozumianej jako uwolnienie od wszelkich ograniczeń, również wiara w Boga uzyskała instrumentalny status podporządkowanej wiedzy i woli człowieka apodyktyczności, czyli jeśli chcę, to będę wierzyć, a jeśli nie, to nie będę, i nikt mi tutaj nie będzie nic narzucał. Zresztą modne się stało, wśród niektórych kręgów elit społecznych, narzucanie dzieciom stylu życia wolnego od wiary i niedopuszczanie ich do przyjęcia sakramentu chrztu świętego, w myśl tej samej zasady, że jak będą kiedyś dorosłe, to wtedy sobie zadecydują, czy wybrać wiarę w Boga, czy też ją odrzucić. A tymczasem dowiadujemy się z dzisiejszej Ewangelii, że nikt nie może wierzyć, jeżeli go nie pociągnie Bóg Ojciec.
To jedno zdanie, w którym Jezus poucza nas, jak to naprawdę jest z tą naszą wiarą lub niewiarą, warto sobie wziąć głęboko do serca i często nad nim trochę pomedytować, ponieważ jest szalenie ważne, zarówno dla ludzi wierzących, jak i niewierzących, dla całego ludu Bożego, nie wykluczając duszpasterzy Kościoła, a może właśnie szczególnie dla nich jest ono bardzo potrzebne.
Tak, wiara w Boga nie leży w gestii wolnego wyboru człowieka, natomiast jest w pełni zależna od Bożej Woli, według której człowiek jest pociągany więzami Boskiej Miłości, aby móc przyjąć wiarę jako odpowiedź na zaproszenie do życia we wspólnocie z Bogiem. Całe życie staje się odpowiedzią na Miłość, jaką nas Bóg umiłował, i w tym codziennym szukaniu odpowiedzi jest również wpisany trud odnajdywania swojej chrześcijańskiej tożsamości na różnych etapach życia. Dlatego wyrywanie człowieka od najwcześniejszych lat i pozbawianie go możliwości wzrastania w świadomości wiary w Bożą Miłość, zostawia w duszy niepowetowane konsekwencje na całą resztę życia. Trochę można to porównać do sytuacji wielu rodzin z Polski, które kiedyś wyemigrowały za granicę, gdzie rodzice czasami zaniedbują, albo świadomie unikają rozmowy ze swoimi dziećmi w ojczystym języku polskim, i później Ci młodzi ludzie, już jako dorośli, nie potrafią się odnaleźć w roli bycia Polakiem, a jeśli nawet mówią po polsku, to jest to kaleczona polszczyzna, której wolą unikać, żeby się nie ośmieszyć.
Język wiary, kultura wiary i rozwój wiary obejmuje całego człowieka od narodzin, aż do śmierci. Bo wiara w Boga, to nie jest to samo, co jakieś pojedyncze, intelektualne przeświadczenie, że Bóg istnieje. Podobnie zresztą jest z wiarą w człowieka. Jeżeli ktoś Ci mówi: wierzę w Ciebie, to nie znaczy tylko, że wierzę w twoje istnienie, ale wierzę w to wszystko, co potrafisz swoim życiem dokonać, wiara w drugiego człowieka wymaga wejścia w relację, dzięki której poznajemy siebie nawzajem i jesteśmy w stanie zrozumieć daną osobę.
Stare polskie przysłowie: Bez Boga ani do proga, jest wciąż aktualne, i chociaż nie należy do 10 Przykazań Bożych, to jednak trzeba być tej prawdy zawsze świadomym w swoim życiu, aby nigdy nie przypisywać sobie zdolności decydowania o wierze, zarówno swojej, jak i drugiego człowieka. Czasami dziwimy się, dlaczego mówimy dzisiaj o kryzysie wiary w Kościele, chociaż istnieje tak wiele pozytywnych inicjatyw, które mają za zadanie przyciągać wiernych do wspólnoty kościelnej, jest też wielu uzdolnionych i wybitnych kaznodziejów, którzy głoszą płomieniste kazania, czyżby to wszystko było za mało i stawało się coraz mniej aktualne w dzisiejszym świecie?Jestem pewny, że nie, bo aktualność wiary nigdy nie była tak poszukiwana, jak to widzimy w dzisiejszym, zakłamanym świecie, gdzie ludzie tracą wiarę w podstawowe wartości. Również Miłość, która jest centralną wartością wiary, nigdy się nie przedawni, a ludzie którzy wierzą w Miłość, czyli w Boga, są w stanie uratować świat od groźby samozniszczenia. Otwórzmy się tylko na więzy miłości, którymi Ojciec w Niebie chce nas do siebie pociągnąć, tej Miłości, którą nam przekazał poprzez swojego umiłowanego Syna, a Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny
Maryja poszła z pośpiechem, relacjonuje święty Łukasz Ewangelista. Te słowa przypominają mi inne słowa, wypowiedziane przez księdza Jana Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” Maryja udała się z pośpiechem do swojej krewnej, świętej Elżbiety, ponieważ dowiedziała się od Anioła, że Elżbieta jest już w szóstym miesiącu ciąży, a więc z pewnością przyda jej się kobieca ręka do pomocy, zanim urodzi dziecię. Z drugiej strony sama zaszła w ciążę za sprawą Ducha Świętego, więc trudno czekać z taką radosną nowiną, którą chce się podzielić ze swoją krewną i jej rodziną.
Ten mały fragment z Ewangelii doskonale charakteryzuje Maryję, pokazuje przede wszystkim Jej pełną wrażliwość na drugiego człowieka, Maryja jest gotowa dzielić się Dobrą Nowiną i pomagać, jak szybko jest to możliwe. Ta cecha prędkości działania ku dobremu jest bardzo charakterystyczna dla świętości. Również aniołowie Pańscy cechują się właśnie taką gotowością spełniania swojego posłannictwa z pośpiechem. Ociąganie się, i odkładanie spraw na później, nie ma nic wspólnego ze świętością. Nie bez powodu atrybutem aniołów są skrzydła, a więc coś, co pozwala im na przybywanie do konkretnych zadań natychmiast, jak tylko zostają wysłani przez Pana Boga do pomocy człowiekowi.
Jednak posiadanie skrzydeł nie miałoby sensu, gdyby zabrakło prędkości decyzji do rozpoczęcia misji świętości. Podobnie ma się sprawa ze znanymi nam wszystkim samolotami, którymi możemy się przemieszczać w naszych podróżach, pokonując ogromne odległości, nawet pomiędzy kontynentami na ziemi. Jednak cóż byłby wart samolot, gdyby najpierw nie został rozpędzony do odpowiedniej prędkości, w której zaczyna się unosić ponad ziemię i wzbijać do góry ponad obłoki, ażeby móc osiągnąć pełną moc swojej prędkości? Skrzydła samolotu i jego piękny, aerodynamiczny kształt, nie są wystarczające, aby posłużyć człowiekowi do szybkiego, efektywnego osiągania celu podróży, jeżeli zabraknie prędkości.
Obchodząc dzisiaj uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z duszą i ciałem, możemy być pewni, że nasza Niebieska Matka otrzymała dar wzniesienia się ponad Niebiosa dzięki szczególnemu wybraniu według Bożego planu Zbawienia, jako Niepokalana ze wszystkich niewiast na ziemi, i Jedyna Matka Bożego Syna, Jezusa Chrystusa. To właśnie dzięki temu wybraniu i szczególnej roli świętości, była i jest na zawsze niedoścignionym przykładem poświęcenia siebie i swojego życia w realizowaniu Bożej Woli.
Jeżeli chcemy, tak jak Maryja, wznieść się ponad marności światowe i kiedyś dotrzeć do takiego pułapu świętości, gdzie już nie ma grzechu, ani płaczu, gdzie śmierć jest pokonana i wszyscy święci dostępują radości życia wiecznego, to musimy zapatrzeć się w przykład Maryi, Jej ziemskiego życia, poprzez które potrafiła w Duchu Świętym uwielbiać Boga w całym Jego stwórczym planie Zbawienia.
Wyjmij ręce z kieszeni i niech będą coraz bardziej zajęte pracą na rzecz drugiego człowieka, któremu możesz służyć w jego biedzie. Nie bójmy się strat i przestańmy wszystko przeliczać na ołtarzu opłacalności, bo niech nawet Twoja prawa ręka nie wie co czyni lewa. Jesteśmy powołani na wzór aniołów do spełniania różnych zadań, czasem nawet trudno jest się połapać, kiedy Pan Bóg może nas użyć do jakiegoś dobrego dzieła, ale nie naszą jest rzeczą zbierać oklaski za każdy jeden dobry uczynek. Jesteśmy tylko niegodnymi sługami w dziele wypełniania Woli Bożej, a jak się tak naprawdę potrafimy rozpędzić w czynieniu dobra, to chociaż nie mamy skrzydeł na plecach, jednak moc Ducha Świętego da nam wznieść się ponad ciężary i cierpienia codzienności, abyśmy kiedyś mogli dostąpić radości uczestnictwa w naszej Ojczyźnie w Niebiesiech.