Homilie B - 2
II Niedziela Wielkiego Postu
Elitarni sportowcy wykorzystują czasami wysokie góry do treningu, ponieważ trening na kilku tysiącach metrów nad poziomem morza, w warunkach ekstremalnych dla organizmu, z niedoborami tlenu w powietrzu, działa po prostu jak doping, i człowiek jest w stanie trenować swoją wytrzymałość o wiele lepiej, aniżeli byłoby to możliwe na terenach nizinnych. Fascynacja górami może być tak silna, że ludzie ryzykują własne życie, aby tylko zdobyć taki czy inny szczyt górski, dzięki czemu ich imiona będą zapisane wśród najlepszych himalaistów. Symbolika szczytów górskich przeszła nawet do naszego codziennego języka, w którym ważne spotkania określamy niejednokrotnie jako spotkania na szczycie, chociaż nie chodzi tutaj o miejsce, ale o wagę takich zgromadzeń, przeważnie na forum międzynarodowym.
Dzisiejsza Ewangelia też opowiada nam o takim bardzo ważnym wydarzeniu, które miało miejsce na wysokiej górze, dokąd Jezus zaprowadził swoich uczniów. Można by powiedzieć, że był to swego rodzaju szczyt ewangeliczny, na którym apostołowie byli świadkami bardzo ważnego, potrójnego świadectwa. Po pierwsze przemiana Pana Jezusa, nagle postać ich Mistrza staje się lśniąco biała, nieziemskie przeżycie, w którym poznanie zmysłowe materialnego świata staje się niewystarczalne, trudno nawet było im wydusić coś mądrego z siebie, bo przecież człowiek stojący oko w oko z Bóstwem jest przestraszony niemożliwością zdefiniowania tego, czego jest świadkiem. Dlatego zwykle boimy się duchów i wszelakich zjaw pozaziemskich, ponieważ z braku logicznego wytłumaczenia powstaje w nas pustka i lęk przed czymś nieznanym. Apostołowie dostępują tutaj szczególnej łaski zapewnienia, że ten Jezus, z krwi i kości Człowiek, to nie tylko jakiś tam mężczyzna, jeden z wielu w Izraelu, ale to jest Ktoś nadzwyczajny, kto przewyższa swoją naturę ludzką Boskością z nieba, jakiej żaden człowiek na ziemi nie jest w stanie ani wytłumaczyć, ani zrozumieć.
Drugim ważnym elementem Przemienienia Pańskiego na górze jest rozmowa Pana Jezusa z Mojżeszem i Eliaszem. Pierwszy z nich, Mojżesz, jako przedstawiciel Prawa Starego Testamentu, a drugi, Eliasz, największy z proroków, obaj, już dawno nieobecni wśród żyjących na ziemi, prowadzą rozmowę z Jezusem. I tutaj jest zawarty kolejny dar dla apostołów, mianowicie świadomość faktu, że ich Mistrz i Nauczyciel ma prawo wypowiadać się krytycznie również w odniesieniu do interpretacji Prawa Żydowskiego i Proroctw starotestamentalnych, ponieważ On jest nie tylko godny rozmawiać z Mojżeszem i Eliaszem, ale będąc sam Słowem Boga, które stało się Ciałem, nadaje sens i jest równocześnie wypełnieniem wszelkiego prawa i proroctwa.
Trzeci dar z dzisiejszego spotkania, to głos z obłoku obwieszczający, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym. Lepszego świadectwa nie mogli się spodziewać apostołowie, i my też dzisiaj nie mamy co oczekiwać na lepsze znaki czy cuda, które mogłyby nas utwierdzić w wierze. Głos Ojca, obwieszczający prawdę o Synu Człowieczym, jest zakończeniem wszelkich spekulacji na temat naszego zbawienia. Dlatego każdy, kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony. Przyjmując prawdę Ewangelii za swoją, stajemy się uczniami Jezusa, a jednocześnie dziedzicami życia wiecznego w Nim, naszym Zbawicielu.
III Niedziela Wielkiego Postu
Według ewangelii janowej możemy scharakteryzować Pana Jezusa jednym słowem, które pochodzi z Psalmu 69, wers 10: Gorliwość. Jest to piękny psalm, znany jako „Błaganie uciśnionego”. Nie zamierzam przeprowadzać analizy tekstu owego błagania, ale krótko mówiąc, jesteśmy w nim świadkami, jak psalmista, wierny Bogu, a zarazem świadomy swoich ludzkich ograniczeń, narzeka Panu Bogu na swój los, na złe traktowanie ze strony ludzi, nawet tych najbliższych, i w tej pełni goryczy błaga Boga o zemstę nad wrogami, a jednocześnie jest świadomy, że to gorliwość w wierze, jest powodem wszystkich jego nieszczęść i prześladowań. Ale pomimo niezliczonych utrapień ze strony ludzi „uwłaczających Bogu”, wie doskonale, że nie ma dla niego innej drogi, ponieważ uczucie gorliwości o dom Pański pożera go, a z drugiej strony pewien jest, że tylko w Bogu jest ocalenie, gdyż On wysłuchuje biednych.
Przepiękny tekst tego psalmu może posłużyć każdemu za osobistą modlitwę, może właśnie szczególnie w okresie Wielkiego Postu, w którym warto by się zastanowić nad swoją własną gorliwością w wierze. Czy w ogóle gorliwość odgrywa jakąkolwiek rolę w moim życiu, i to nie tylko tym życiu religijnym, ale także na codzień, w każdej relacji do drugiego człowieka z najbliższego środowiska? Być może narzekamy zbyt często na warunki społeczne, nasz ciężki los, wpływ środowiska w którym żyjemy, że to wszystko nie daje nam rozwinąć w pełni skrzydeł, tak jakbyśmy tego pragnęli, a więc stara zasada: po co się wychylać, jest często dobrym wytłumaczeniem do praktykowania minimalizmu, przeciętności.
Czasami można odnieść wrażenie, że człowiek jest w stanie zaakceptować siebie, jak i swoją wiarę, w takim trybie na „nie”. No bo przecież nie przeklinam, nie kradnę, nie piję, nie palę… itd, czyli jestem całkiem porządnym człowiekiem, to po co mi Kościół i chodzenie na mszę, tam tylko chodzą same dewotki. Zapominamy jednak, że słowo dewotka pochodzi od łacińskiego słowa: Devotus, czyli oddany, poświęcający się, gorliwy w jakiejś sprawie.
W dzisiejszym świecie, tak bardzo nastawionym na sukces i pogoń za osiąganiem szczytów swoich możliwości, trudno jest wspinać się na drabinę awansów społecznych komuś, kto zadowala się przeciętnością. Podobnie ma się sprawa z dawaniem świadectwa wiary, gdzie wszelkie prześladowania i szyderstwa z chrześcijańskich wartości wymagają wytrwałości, a także osobistej gorliwości ze strony ludzi wierzących, bo tylko w ten sposób nasze prawdy wiary mogą wydawać owoce. Łatwo jest przyjąć zasadę w życiu, że robię coś dobrego tylko wtedy, kiedy mnie ktoś poprosi o pomoc, a poza tym nie wtrącam się w czyjeś sprawy życiowe, bo szanuję prywatność. I w ten sposób, w imię tak zwanego szacunku i tolerancji, jesteśmy w stanie, bardzo kulturalnie, uciszać nasze sumienia i umywać ręce. Takie postępowanie jest możliwe tylko wtedy, gdy nie ma w nas gorliwości, ponieważ gorliwość to coś więcej niż ograniczanie wypełniania swoich ludzkich oraz chrześcijańskich obowiązków do istniejących schematów postępowania, podobnie jak to czynili faryzeusze i uczeni w Piśmie. Otóż niebezpieczeństwo przeciętności jest faktycznie bardzo poważne, bo jeśli nasza sprawiedliwość nie będzie większa… to utraciliśmy również radość życia z Bogiem.
IV Niedziela Wielkiego Postu
Nauka płynąca z dzisiejszej Ewangelii jest bardzo prosta: jeżeli wierzysz w Jezusa Chrystusa, to nie podlegasz potępieniu i masz zagwarantowane życie wieczne. A zatem podstawowe pytanie, na jakie każdy, i każda z nas, powinien znaleźć odpowiedź, to czy ja wierzę, że Jezus jest Synem Bożym, i czy wierzę, że On wybawia mnie z grzechu i śmierci? Dzisiaj już nie potrzebujemy spekulować więcej na temat historycznej autentyczności Jezusa, bo chyba każdy dobrze wie, że fakt istnienia człowieka z Nazaretu o imieniu Jezus, ponad dwa tysiące lat temu, jest już dawno udowodniony i nie podlega dyskusji. Dla nas Chrześcijan, czyli wyznawców Chrystusa, prawda historyczna o istnieniu Jezusa, Syna narodzonego z Dziewicy Maryi, ma jednak jeszcze drugi wymiar, oprócz historycznego, a mianowicie wymiar nadprzyrodzony, który nie ogranicza się do jednego tylko miejsca geograficznego, nie zamyka się w jednej tylko niszy językowo-kulturowej, a przede wszystkim wykracza poza granicę czasu, stąd aktualność wydarzeń związanych z życiem i działalnością Jezusa z Nazaretu jest obecna w naszym życiu dzisiaj, jutro, jak i na całą wieczność.
Wiara w Jezusa Chrystusa nie jest więc tylko osobistym potwierdzeniem, że Syn Człowieczy kiedyś żył na ziemi i był jednym z nas, bo w takim przekonaniu nie ma mowy o wierze, tylko o wiedzy, potwierdzonej w sposób naukowy. A zatem zapytajmy inaczej, czy ja wierzę, że ten mężczyzna z Izraela o imieniu Jezus, faktycznie narodził się z Dziewicy i ma za Ojca samego Boga? Czy wierzę, że Jego głoszenie Dobrej Nowiny o Królestwie Bożym, zakończone męką i śmiercią na krzyżu, to był dopiero początek wypełniającej się obietnicy Bożej, że w Nim wszyscy możemy zmartwychwstać do nowego życia bez końca? Bo jeśli tak właśnie wierzymy, to już jesteśmy na dobrej drodze, aby stać się uczniami i naśladowcami Jezusa, a nawet więcej, ponieważ przyjmując chrzest Jezusowy stajemy się współodpowiedzialni za ten Kościół, który On założył na fundamencie Apostołów. Każda osoba ochrzczona w wierze chrześcijańskiej staje się uczestnikiem Chrystusowego kapłaństwa w stopniu podstawowym i ma prawo, a zarazem obowiązek, bycia czynnym świadkiem Ewangelii.
Skoro tak bardzo ważna jest nasza rola w Kościele i praktycznie wszyscy jednakowo jesteśmy współodpowiedzialni za Kościół Chrystusowy na ziemi, to w takim razie po co nam cała ta hierarchia kościelna i różne stopnie wtajemniczenia w Misterium naszej wiary, mógłby ktoś zapytać? Otóż odpowiedź też jest prosta: ponieważ Jezus tak chce. Od samego początku Kościoła, kiedy Syn Człowieczy zaczął głosić Dobrą Nowinę o zbawieniu, robił to za pośrednictwem Apostołów, później uczniów i tych wszystkich wyznawców, którzy gotowi byli pójść za Nim, nawet za cenę swojego życia. Wola Boża, spisana na kartach Nowego Testamentu, jest dla nas, wierzących Chrześcijan, najważniejszym wyznacznikiem zrozumienia Mistycznego Ciała Chrystusa, którym jest Kościół święty.
Wiara nasza wymaga od nas ciągłego spoglądania na wywyższonego na krzyżu Jezusa, abyśmy przypadkiem nie zaczęli wierzyć w naszą własną wiarę, jakoby to ona była w stanie dać nam zbawienie, a Jezus był tylko ikoną potrzebną do wzbudzania w sobie tej wiary. Takie gloryfikowanie swojej wiary i pokładanie w niej bezwarunkowej ufności, może czasem prowadzić do samoubóstwienia, braku tolerancji względem drugiego człowieka i jego ludzkich słabości, wywyższania swoich ideałów ponad wszystkie inne wartości, również niezrozumienia zachodzących w Kościele przemian. Wiara nie jest uwielbieniem krzyża, ale Tego, który na tym krzyżu umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał.
V Niedziela Wielkiego Postu
Wydawać by się mogło, że czym człowiek jest doskonalszy, to tym bardziej jest odporny na lęk. Nic bardziej mylnego, sam nasz Pan Jezus Chrystus, który jest najdoskonalszym Człowiekiem, wolnym od jakiegokolwiek błędu i słabości ludzkiej, a szczególnie od grzechu, w całej swojej świadomości i wiedzy, zarówno Boskiej, jak i ludzkiej, dzieli się z nami bardzo intymnym wyznaniem, że Jego dusza doznała lęku. Dlatego nie wierzę nigdy tym osobom, które prawdopodobnie z chęci zaimponowania innym i wyniesienia się ponad przeciętność w oczach swoich braci i sióstr, próbują przekonywać świat, że nic nie jest im straszne, oraz są w stanie bez lęku przyjmować wszystkie życiowe wyzwania. Zawsze aktualne są słowa Mądrości starotestamentalnej, że śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Czym więcej człowiek nabywa mądrości i staje się świadomy swojej sytuacji życiowej, z wszystkimi jej konsekwencjami, tym trudniejsze wydają się być wybory pomiędzy dobrem a złem, ponieważ słabości ludzkiej natury, jak i skłonność do grzechu, a więc wyboru czegoś przeciwnego Woli Bożej, stają się bardzo konkretną manifestacją tożsamości człowieka.
Oprócz ciała mamy również duszę, i nie da się oszukać naszej ludzkiej natury w tym podwójnym aspekcie kodeksu życia, w którym ciało i dusza są ze sobą ściśle połączone współzależnością, a jednocześnie istnieje w nich pewna przeciwstawność, która często przejawia się wzajemnym zwalczaniem pomiędzy tym co duchowe, a tym co cielesne. Pięknie na ten temat pisze święty Paweł apostoł w Liście do Rzymian, 7,24-25, gdzie mówi: „Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś - prawu grzechu.”
Zbliżanie się do światła powoduje, że człowiek coraz bardziej odkrywa w sobie to wszystko, co do tej pory istniało i dokuczało pod osłoną ciemności. Przychodząc do Jezusa, lekarza dusz naszych, jesteśmy gotowi poddać się Jego ekspertyzie i dokładnemu przeanalizowaniu naszych dolegliwości, oraz przyjąć Jego diagnozę, która ma moc uchronić nas od utraty życia wiecznego. Jest to z pewnością trudne zadanie i wymagające pełnego samozaparcia, czyli również obumierania dla swojej wygodnej, światowej wersji życia, w której gonitwa za przyjemnością i samospełnieniem jest bardzo atrakcyjnym przepisem na osiąganie życiowego sukcesu, głód posiadania jest nienasycony, człowiek w końcu sam zostaje przezeń zjedzony i strawiony z duszą i ciałem.
Bądźmy tam, gdzie jest Jezus, szukajmy go nieustannie w naszym życiu, bo zagubić się jest łatwo, gdy miraże światowych trendów kuszą nas swoimi obrazkami sukcesów bez końca. Gdy Jezus zostanie w nas wywyższony ponad wszystkie inne ideały, gdy nasze życie stanie się wędrówką za Nim, tęsknotą za byciem z Nim, w Nim i przez Niego, wtedy choćby najgorszy lęk nas ogarniał, bądźmy spokojni i pełni nadziei, bo Bóg ukochał nas bezwarunkową Miłością w swoim Synu, Jezusie Chrystusie, Panu naszym.
Niedziela Palmowa
Wchodzimy w trudny tydzień, i chociaż zaczyna się tak ładnie z palmami i okrzykami Alleluja, hosanna Synowi Dawidowemu, to już przeczytany dzisiaj tekst Męki Pańskiej nastraja nas na przeżywanie najważniejszego, a jednocześnie najtrudniejszego misterium Chrześcijaństwa, w którym wspominamy wydarzenia związane z męką, śmiercią i zmartwychwstaniem naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.
Wierzymy w Boga i chcemy iść śladami Jego Syna, bo to jest naszym powołaniem, abyśmy tak jak On, potrafili odzyskać pełnię naszego życia. Bo cóż to da, że będziemy sobie budowali nasze szczęście ziemskie, skoro i tak dobrze wiemy, że przyjdzie czas, kiedy będziemy musieli opuścić to wszystko, co tutaj posiadamy, i do czego doszliśmy naszymi własnymi siłami, zarówno intelektu, jak i materialnego sukcesu. Palmy zwycięstwa, za którymi człowiek tak bardzo tęskni i stawia na piedestale swojego doczesnego życia, one też są tylko cząstką naszej historii, należącej do przeszłości, a nie do przyszłości życia, którego się spodziewamy, i za którym tęsknimy.
Każdy człowiek, czy bogaty, czy biedny, przechodzi przez swoje indywidualne cierpienie, i oczywiście nie można porównywać ludzkiego cierpienia na zasadzie konkurencyjności, czy ktoś cierpi więcej, czy ktoś mniej, bo krzyż człowieka jest zwykle skrojony na miarę indywidualnych potrzeb, i tylko Pan Bóg wie najlepiej, jaki rodzaj, i ile cierpienia wystarczy człowiekowi do zbawienia. Ważne jest przy tym, abyśmy w każdej sytuacji życiowej mieli na uwadze dobroć Bożą, która nie pozwala, abyśmy byli poddawani próbom ponad to, co każdy z nas potrafi znieść. Nieraz wydawać by się mogło, że ktoś, kogo znamy, to ma fajne i wygodne życie, bez chorób i cierpień, jednak błędem jest takie ocenianie ludzi na podstawie samego tylko wyglądu i stanu posiadania. Są ludzie bardzo bogaci o światowej sławie, którzy nie potrafią przeżyć jednego dnia bez ciągłych konsultacji ze swoim psychologiem, czy psychiatrą. Agresja wśród dzieci i młodzieży w szkołach, ale również na uniwersytetach, jest często wyrazem nieumiejętności zapanowania nad swoimi emocjami, oraz braku tolerancji wobec najprostszych zasad życia społecznego. Stajemy się częścią tłumu, który potrafi nas tak zagłuszyć duchowo, że nie jesteśmy w stanie usłyszeć głosu własnego sumienia.
W tym Wielkim Tygodniu przygotowań do misteriów paschalnych, a więc święta Wielkiej Nocy, warto spojrzeć na siebie w świetle wiary i spróbować odnaleźć swoje miejsce w odniesieniu do Jezusa przychodzącego jako przyjaciel, który chce przejąć nasze cierpienie na siebie. Teraz nastała godzina, kiedy Syn Człowieczy nie przychodzi głosić nam swojej nauki, nie przychodzi również po to, aby dokonywać znaków i cudów uzdrowienia, On przychodzi do nas wyłącznie po to, by przyjąć nasz krzyż na swoje ramiona i dać się ukrzyżować za nas, bo bez Niego cierpienie i śmierć są niezrozumiałe. W Jego ranach jest nasze zdrowie i wybawienie od wiecznego potępienia za wszystkie nieposłuszeństwa i nieprawości grzesznej natury ludzkiej.
Wielki Tydzień jest najlepszą okazją, żebyśmy potrafili odnaleźć naszą wielkość w Jezusowym poniżeniu. W cichości i pokorze ludzkiej natury Bóg daje się objawić, nie poprzez panowanie i spektakularne, cudowne czyny, ale poprzez rozdarcie swojego kochającego Serca dla tych, którzy potrzebują Jego pomocy. Jezu ufam Tobie, w bezgranicznym poddaniu się Twojej Boskiej Woli.
Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego
Po co żyjemy na tym świecie, czy po to, żeby umierać, czy aby zmartwychwstawać? Na czym polega prawdziwe życie człowieka, czy liczy się ono tylko długością przeżytych dni, miesięcy i lat, czy może jest jeszcze inna miara, którą moglibyśmy zmierzyć nasze życie? Walka o byt i dobrobyt, o przetrwanie i władzę, wyśpiewywanie „sto lat” jako mantra szczęścia, ależ to wszystko układa się w jednej i tej samej linii poziomej, przylegającej do ziemi, i kończącej się w ziemi, która potrafi przemielić wszystko na proch. Dlaczego ludzie dobrze ustawieni życiowo, posiadający wszystkiego pod dostatkiem, łącznie z nienagannym statusem społecznym, w pewnym momencie życia mówią stop, nie potrafią już tak dłużej żyć, ponieważ scenografia i aranżacja życia według statusu tak zwanego porządnego człowieka okazują się niewystarczalne. Duszę się, słyszymy tu i ówdzie, muszę coś zmienić, odnaleźć jakiś cel. Tak, bo człowiek, oprócz ciała, które karmi, pielęgnuje, usprawnia poprzez ćwiczenia, poddaje terapiom uzdrawiającym i odmładzającym, posiada również nieśmiertelną duszę, której nie da się odstawić na bok i mierzyć miarą czasu, który dla niej nie istnieje. Właśnie ta duchowa nieśmiertelność, którą nosimy w sobie, domaga się od nas spojrzenia w górę, poza linię horyzontu ziemskiego i wejścia w relację z Tym, który ukochał nas miłością nieśmiertelną, bo sam jest ponadczasowy i ponadmaterialny.
Te dwie linie życia, przyziemna i ponadczasowa, krzyżują się ze sobą nieustannie, przez co doświadczamy wewnętrznego rozdarcia, ukrzyżowania naszego ludzkiego życia w całej rozciągłości egzystencjalnej. Z tego krzyża nikt nas nie może zdjąć, ani też za nas go ponieść, dlatego właśnie Jezus musiał umrzeć i zmartwychwstać, abyśmy w Nim byli świadomi naszego najważniejszego powołania do wyzwolenia się z przyziemnej przemijalności, oraz potrafili codziennie zmartwychwstawać do pełni życia w objęciach Bożej Miłości i Miłosierdzia.
Uczeń nie jest większy od swojego nauczyciela, i skoro świat tak brutalnie potraktował Jezusa Chrystusa za głoszenie prawdy i czynienie dobra, to czegóż możemy się spodziewać my, słabi i grzeszni ludzie, którzy próbujemy naśladować naszego Mistrza. Zły świat nie jest nastawiony na zmiany ku dobremu, dlatego każdy chrześcijanin musi być przygotowany na niezrozumienie i odrzucenie przez ludzi tego wszystkiego kim jest, i co sobą reprezentuje.
Wielkanoc, czyli Pascha, oznacza przejście, wyjście, porzucenie niewoli, tego wszystkiego, co człowieka ogranicza i zamyka w świecie iluzji życia bez Boga. Łatwość i przyjemność to jakby dwie kolumny, na których stoi współczesny bożek samowystarczalności. W cudzie Zmartwychwstania widzimy całkiem wyraźnie, że człowiek potrzebuje Boskiej interwencji, ażeby wejść na poziom swojej nieśmiertelności. Syn Człowieczy, Bóg i Człowiek, pokazał nam drogę, czyli siebie samego, bez Jego pomocy nic nie możemy uczynić. Nikt z nas nie jest w stanie zbawić się na własną rękę tylko dlatego, że jest wspaniałym, dobrym, porządnym i prawym obywatelem tego świata.
Krew Chrystusa i Jego Ciało karmi nas i umacnia na życie wieczne, abyśmy byli w stanie przezwyciężać wszelkie pokusy i przeszkody w drodze do wieczności. Każdorazowa msza święta jest dla nas najwyższą formą modlitwy dziękczynnej i uwielbienia Boga, a zarazem przeżywaniem na nowo tajemnicy śmierci i zmartwychwstania naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Dlatego świadome i dobrowolne opuszczanie liturgii niedzielnej mszy świętej jest osobistym oddalaniem się ze strefy świętości, a przechodzeniem do strefy ciemności i duchowego obumarcia. Pokusa budowania swojej świętości na bazie osobistej doskonałości jest niekiedy zauważalna wśród wiernych, jednak pamiętać należy, że doskonałość to nie jest to samo co świętość. Tylko Jeden jest Święty, Bóg, a my o tyle stajemy się święci, o ile jesteśmy w stanie przyjąć Boga w siebie i odzwierciedlać Jego Miłość. Niech żyje Chrystus w nas, a my w Nim! Alleluja!
II Niedziela Wielkanocna, Miłosierdzia Bożego
Cały wszechświat, zarówno makro- jak i mikrokosmos, opiera się na prawie silniejszego, to co jest większe, silniejsze w swojej potędze, potrafi przezwyciężać to, co jest mniejsze i słabsze. Cała natura wokół nas jest tak stworzona, że potrafimy instynktownie odczuwać szacunek wobec sił przyrody, wobec których jesteśmy często bezsilni. Od zarania ludzkości, poprzez pokolenia, wyrobiliśmy w sobie umiejętność dostosowywania się do warunków, w których przyszło nam żyć, tak abyśmy potrafili panować nad światem i czynić sobie ziemię poddaną. Dlatego też już od wczesnych lat dziecięcych jest nam wpajany model życia, w którym mamy wybierać to, co jest dobre, bardziej doskonałe, od tego, co jest złe, i nie jest warte naszej uwagi. Postęp techniczny, oraz dążenie do coraz doskonalszych rozwiązań społecznych, są jakby potwierdzeniem zasadności takiego modelu życia, który jest w stanie dawać nam nadzieję na lepsze jutro. Ale czy dążenie do doskonałości poprzez zwalczanie tego co słabe i mniej użyteczne, to jest faktycznie ta najlepsza droga, która jest w stanie nas uszczęśliwić?
Bóg wybrał to, co niemocne, co głupie w oczach świata i wzgardzone, aby mędrców zawstydzić i mocnych poniżyć. Czy coś tutaj się nie zgadza, czy ta nauka płynąca z Ewangelii jest jakimś szaleństwem i odejściem od całego cywilizacyjnego dorobku tysięcy pokoleń, które doszły do tak wspaniałych rezultatów, których dzisiaj jesteśmy świadkami? Otóż tak, Bóg najlepiej objawił się nam w szaleństwie krzyża, na którym zawisł Jednorodzony Boży Syn, nie tylko za miłych i pobożnych ludzi, uśmiechniętych i sympatycznych wyznawców wiary chrześcijańskiej, ale za grzeszników, tych odrzuconych i potępionych w przeróżny sposób przez systemy społeczne, którzy upadli poza margines przyzwoitości i moralności, opluci i przeklęci przez tych doskonałych i wspaniałych obywateli świata zasad, nienaganności i poprawności życia. Kapłani i uczeni w piśmie, wielcy teologowie tego świata, sanhedryn, sędziowie światłości odrzucili takiego Boga, który nie pasuje do ich wzorca doskonałości.
A czego my szukamy dzisiaj i jak rozumiemy Jezusa współcześnie? Kogo szukacie? Cudotwórcy? Uzdrowiciela? Pana nad panami? Jezus przyszedł na ziemię tylko po to, aby wypełnić jedną i jedyną misję, ażeby objawić Ojca Niebieskiego ludziom. Wszystko inne, wszelkie cuda i nadzwyczajne wydarzenia w życiu Jezusa sprowadzają się do tego jednego, kto Mnie widział, widział również Ojca, bo Ja i Ojciec Jedno jesteśmy, Ojciec działa we mnie i przeze mnie. I tak patrząc w tej perspektywie na największy cud, który jest podwaliną naszej wiary, mianowicie cud Zmartwychwstania, to też nie jest to sedno naszej wiary, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego, a wskrzeszenie Syna ze śmierci do życia jest tak samo możliwe, jak stworzenie całego wszechświata z niczego. To, co jest sednem wydarzenia wielkanocnego, to najpiękniejsze z możliwych objawienie Bożej, Ojcowskiej Miłości w Synu, tak że już żadne zło, ani nawet śmierć, nie jest w stanie unicestwić człowieka w jego bezsilności. Odtąd nie daj sobie człowieku wmówić, że twoja grzeszność i skłonność do słabości decyduje o tobie i twoim upadku. Bóg objawił się w całej pełni swojej Miłości Miłosiernej, wobec której już nie istnieje żadna moc ciemności, która byłaby w stanie przezwyciężyć Boże Miłosierdzie. Wierz tylko i zawierz Bogu swoje lęki oraz wątpliwości, bo nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś poświęca swoje życie za drugiego człowieka.
Wielkanoc, to nie jest święto tylko raz w roku, to jest święto każdego dnia, gdy Kościół sprawuje Eucharystię i zaprasza wiernych do przyjęcia ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa w sakramencie Mszy świętej. Nie ma większego dowodu na istnienie Boga, jak przyjęcie Jego objawienia w Synu, który za nas umarł i zmartwychwstał.
III Niedziela Wielkanocna
Jest taki moment w liturgii mszy świętej, w którym kapłan celebrujący Eucharystię, ewentualnie obecny na niej diakon, zwraca się do uczestników: Przekażcie sobie znak pokoju. Jest to ta jedyna chwila w liturgii, na krótko przed przyjęciem Ciała Pana Jezusa w komunii świętej, w której odrywamy wzrok od ołtarza, kielicha z winem i pateny z chlebem, oraz księdza sprawującego liturgię w imieniu Chrystusa (Alter Christus), i odwracamy się w kierunku tych osób, które tuż obok, w ławce, na krześle, na wózku inwalidzkim, stojąco czy klęcząco, razem z nami uczestniczą w sprawowanym obrzędzie mszalnym. To odwrócenie uwagi od centralnego punktu, jakim jest ołtarz i dokonująca się na nim ofiara eucharystyczna, jest bardzo ważnym znakiem, uświadamiającym nam istotną prawdę wiary, że nawet uczestnictwo we mszy świętej, a więc nasze osobiste spotkanie z Chrystusem żywym i prawdziwym w tymże sakramencie, jest nie tylko moją prywatną sprawą i dbałością wyłącznie o moje własne uświęcenie.
Przekażcie znak pokoju Waszym bliźnim, ten pokój otrzymany od naszego Zbawiciela jest nam nie tylko dany, ale również zadany jako najważniejsza misja życiowa, aby budować pokój w sercach ludzkich, również tych z kamienia, czy z lodu, odwracać się w ich kierunku i próbować ich szukać, odnaleźć tam, gdzie tak często się pochowali, w swoim zagubieniu i może sparaliżowani lękiem przed opinią publiczną, która nie zgadza się z ich odmiennością i zakręconym światopoglądem. Orędzie Boga do człowieka jest pełne mocy i radości: Pokój wam! Spojrzenie w kierunku drugiego człowieka, spojrzenie pełne radosnego i życzliwego uśmiechu zwiastującego pokój, jest w zasadzie jakby pre-komunią, pełnym przygotowaniem do przyjęcia Boga pod postacią chleba przemienionego w Ciało Chrystusa, bo tylko wtedy, kiedy potrafię zaakceptować, przyjąć obecność Boga w drugim człowieku, jestem gotowy do przeżycia własnej przemiany duchowej w komunijnym spotkaniu z Jezusem żywym i prawdziwym. Wypowiadane z tej okazji słowo Amen, kiedy Bóg wkracza w moje życie pod postacią konsekrowanego opłatka, oznacza nic innego jak: „niech się stanie”. Ofiara Chrystusa dokonuje się poprzez przemianę tego co materialne i ziemskie, w to co duchowe i Boskie.
Dlatego uczestnictwo we mszy świętej, każdorazowo, nie tylko w niedzielę i święta, jest tak ważne dla każdego wierzącego, bo dopiero poprzez spożywanie Ciała Chrystusa mamy w sobie życie, i to nie jakieś tam byle jakie życie, ale życie bez granic, którego nikt, ani nic światowego nie jest w stanie nam odebrać. Tutaj, w czasie liturgii mszalnej, uczymy się również kochać naszych bliźnich, bez stawiania im granic i wytykania palcami odmienności, z którymi nie potrafimy sobie poradzić w naszym ludzkim i ograniczonym pojęciu tolerancji. Największym grzechem człowieka jest brak miłości bliźniego. Ten pokój, Jezus Chrystus nam przynosi i przekazuje, abyśmy go pomnażali wszędzie tam, gdzie jesteśmy obecni wśród ludzi, niechaj zapłonie ogniem Ducha Świętego i rozgrzewa serca ludzkie do pełnego otwarcia się na Miłość Boga i każdego człowieka.
IV Niedziela Wielkanocna
Czy msza święta może być nudna? Pewnie dla niektórych osób wierzących wydaje się być nudna, skoro nieraz latami nie uczestniczą w jej sprawowaniu, no może czasem od wielkiego dzwonu pojawiają się, żeby nie wyszło na jaw, iż życiem swoim, tak naprawdę, udowadniają praktyczny ateizm, a więc zupełne odejście od Boga. Kiedyś, bardzo wiele lat temu, jeden z moich parafian, zresztą bardzo zaangażowany w życie parafialne, między innymi gorliwy uczestnik spotkań rady parafialnej, pouczał mnie co należy zrobić nowego i ciekawego w liturgii mszalnej, aby te niedzielne msze święte stały się bardziej atrakcyjne i przyciągały w ten sposób większą ilość parafian. Dla niego, samo niezmienne powtarzanie tych samych tekstów modlitw, było niewystarczające, żeby zachęcić szersze grono zainteresowanych do niedzielnego spotkania na Eucharystii. Pamiętam, że zadałem mu tylko jedno pytanie, czy uważa, że ofiara Chrystusa na krzyżu jest nudna i niewystarczająca?
Oczywiście problem uczestnictwa wiernych we mszach świętych nie jest wyłącznie faktem spędzającym sen z oczu w Kościele katolickim, ponieważ również w innych kościołach chrześcijańskich pojawia się to samo pytanie, mianowicie jak zwiększyć frekwencję wiernych na nabożeństwach i zachęcić ich do większego zainteresowania swoim kościołem? Gorliwość hierarchów protestanckich jest w sumie porównywalna do gorliwości naszych rodzimych, katolickich biskupów, księży i diakonów. Oczywiście metody „kuszenia” wiernych do wyznawania wiary i tworzenia wspólnoty bywają bardzo różne, i pewnie wiele z nich nie znalazłoby nigdy zastosowania w naszym katolickim świecie, trzeba jednak przyznać, że czego jak czego, ale fantazji ludziom nie brakuje w tym temacie. Dla przykładu podam kilka nazw związanych z celebrowaniem Eucharystii, które obecnie funkcjonują w duńskim kościele ludowym:
Spaghettigudstjeneste, czyli po polsku „Nabożeństwo ze spaghetti”, Gud og gourmet, a więc „Bóg i gourmet”, Kirke og pizza, czyli „Kościół i pizza”, „Fortælling og frikadeller” po prostu „Opowiadanie i kotlety mielone”. Czyli ta kulinarna część naszej natury ludzkiej została, w sposób bardzo prosty i dostępny, wprzęgnięta w propagowanie religijnego stylu życia. Istnieją oczywiście jeszcze inne, różne metody łączenia tego, co ludzkie, z tym, co Boskie, i tutaj zarówno kultura, jak i sztuka, mają pełny wachlarz możliwości prezentacji, tak modnego dzisiaj w krajach zachodnich, bycia kulturowym wyznawcą Chrześcijaństwa, bez osobistego zaangażowania w wiarę i praktyki religijne.
Owe próby łączenia Kościoła ze światem, powiedzmy świeckim, mogą wydawać się dla wielu osób dziwne i nie na miejscu, jednak z drugiej strony trzeba przyznać, że ludzie, każdy na swój sposób, starają się ocalić wiarę od zapomnienia. Patrząc na nasze katolickie podwórko, też możemy znaleźć różne, być może bardziej wysublimowane formy propagowania wiary w Kościele, jak i poza Kościołem. A to trzeba pojechać do Medjugorie, czy też pielgrzymować w różne zakątki świata, a to zapraszamy na specjalne modlitwy uzdrowienia, a to wystawiamy jakieś relikwie świętych, żeby lud Boży miał okazję przeżyć bliskość z jakimś świętym, kółek, sodalicji i stowarzyszeń bez liku. Oczywiście to też jest potrzebne, ale… czy gdzieś w tym wszystkim nie zapodziała się nam ofiara Chrystusa na krzyżu i nie stajemy się bałwochwalcami własnej religijności?
Myślę, że często zależy nam na dostosowaniu wiary i praktyk religijnych do naszych ludzkich potrzeb. Czy trochę nie za bardzo staramy się zhumanizować nasz Kościół, a tym samym odteologizować kościelną dyscyplinę? Można odnieść wrażenie, jakbyśmy bali się głosić Ewangelię Chrystusową z mocą i w czystej postaci, bez tego całego blichtru dodatków nadzwyczajnych. Jezus zwierza się nam dzisiaj, że cała jego Misja pochodzi od Ojca i jest wypełnieniem ojcowskiego nakazu. Warto chyba sobie to wziąć do serca na całe życie, że nakaz Boży dotyczy również i nas, wszystkich wierzących, dlatego Kościół nie musi się podlizywać swoim wiernym i zapraszać ich do wspólnoty, ale ma prawo nakazywać każdemu, aby, jako uczestnik zbawczej ofiary Chrystusa, wypełniał swoje zobowiązania płynące z Chrztu świętego. Dobry Pasterz nie udaje zainteresowania owcami, ale poświęca swoje życie za każdego grzesznika, i to dokonuje się podczas każdej mszy świętej.
V Niedziela Wielkanocna
Przed wielu laty przyleciał ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej do Warszawy, a wraz z nim przyleciało około 900 osób mu towarzyszących, którzy mieli za zadanie zatroszczyć się o jego pobyt, aby zapewnić mu wszystkie niezbędne środki, informacje i warunki podczas oficjalnej wizyty w Polsce.
Jest to całkiem normalne i nieodzowne, że osoby reprezentujące sobą jakieś państwo, muszą mieć pełne zaplecze pomocników i doradców, aby jak najlepiej móc zaświadczyć o swoim kraju wobec innych narodów na świecie, i myślę, że chyba nikt się nie dziwi, dlaczego tak wielkie środki finansowe są przeznaczane na tego typu polityczne budowanie obrazu państwa w relacjach międzynarodowych.
Zresztą, znane doskonale, polskie powiedzenie: „Zastaw się, a postaw się”, pokazuje, że i na naszym codziennym, dalekim od polityki podwórku, my sami nosimy w sobie skłonności do imponowania wszystkim wokół nas, aby nas chwalili, doceniali i podziwiali, jacy to jesteśmy wspaniali, i jak fantastycznie potrafimy sobie radzić w życiu. Co prawda nie mamy setek doradców i pomocników do dyspozycji, ani też finansowo nie możemy wybić się ponad przeciętną krajową, ale pomimo to jesteśmy skłonni poświęcać bardzo dużo dla osiągnięcia odpowiedniego statusu społecznego.
Przy całym naszym zachwycie wielkimi tego świata oraz w pełni zaangażowania, żeby chociaż troszkę wybić się ponad przeciętność dla udowodnienia sobie i innym, że stać nas na więcej, niż nasi przyjaciele i znajomi sobie myślą, słyszymy dzisiaj dziwne słowa Pana Jezusa: „beze Mnie nic nie możecie uczynić.”
Uwielbiam tę wypowiedź Jezusową właśnie z perspektywy naszych ludzkich dążeń do samostanowienia, budowania przeróżnych systemów i poglądów naukowych, religijnych, politycznych, filozoficznych, ekonomicznych, moralnych oraz socjalnych struktur społecznych. Jeśli w tym wszystkim co robimy i wymyślamy nie ma Jezusa i Jego Ewangelii, to dla nas, ludzi wierzących, jest to tylko marność i pogoń za wiatrem.
Człowiek wiary, chociaż żyje na tym świecie ziemskim i uczestniczy w jego wydarzeniach, a także w pełni angażuje się w jego sprawy i rozwój, jest przede wszystkim obywatelem Państwa nie z tego świata, Królestwa Niebieskiego, którego granice nie ograniczają się tylko do jakiejś konkretnej strefy ziemskiej, ani też panowaniu tego Państwa nigdy nie będzie końca. Jesteśmy współobywatelami świętych, dlatego z nadzieją w sercach wyczekujemy pełnego objawienia się Królestwa miłości i pokoju w nas i w naszych braciach i siostrach, którzy, tak jak my, przyjęli Chrystusa do swojego życia.
Warto żyć przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, ponieważ wtedy życie nabiera prawdziwego blasku Bożej łaski i każdy człowiek, nawet ten najmniej zauważany, odepchnięty, poniżony i bez żadnych możliwości zaistnienia w swojej grupie społecznej, nabiera nieskończonej wartości bycia dzieckiem Bożym, a więc również dziedzicem Króla, Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Do osiągnięcia takiego statusu obywatela Królestwa nie potrzeba żadnych przywilejów ani bogactw ziemskich. Tutaj już nie tylko setki, ale nawet tysiące aniołów, Boskich pomocników, jest nam danych do wspierania nas w drodze do Boga. Jedyny wysiłek ze strony człowieka to otwarcie drzwi Chrystusowi i zaproszenie Go do swojego życia. Dopiero kiedy Chrystus, nasz Pan, staje się naszą Prawdą i Drogą, jesteśmy w stanie żyć w pełnej wolności od konkurencyjności i porównywania siebie z innymi ludźmi, oraz odnajdujemy nasze uzdrowienie. Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja.
VI Niedziela Wielkanocna
Jak to dobrze, że w tym naszym życiu ziemskim, wśród tylu prób i doświadczeń życiowych, nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Co my byśmy zrobili bez naszego Pana Jezusa Chrystusa, który za nas wszystkich umarł na krzyżu i zmartwychwstał? Przecież my, bez pomocy Ducha Świętego, nie jesteśmy w stanie nawet wyznawać wiary w Boga, a to wszystko, czego doświadczamy na poziomie naszej religijności, modlitwy i duchowości, to też jest tylko i wyłącznie darem od Pana Boga.
Pan Jezus mówi, że to On nas wybrał, a nie my Go wybraliśmy. Dlatego wielkim niezrozumieniem jest stwierdzenie, często pokutujące wśród ludzi, że jak dorośnie, to sobie sam wybierze, czy chce wierzyć w Boga, czy nie, czy ktoś będzie się chciał ochrzcić, czy też nie. Jest to wprost przeciwne słowom naszego Mistrza i Zbawiciela. Nasza ludzka wybiórczość i chęć decydowania o sobie próbuje czasami naginać Boskie przykazania do własnych potrzeb, stąd rodzą się konflikty wewnętrzne w osobistym podejściu do wiary.
Czynić wolę Jezusową to znaczy słuchać Jego przykazań i starać się je wypełniać w codziennym życiu. Dopiero wtedy rzeczywiście stajemy się prawdziwymi przyjaciółmi Pana Jezusa i możemy być pewni, że Duch Boży w nas mieszka. Wiara nasza nie jest tylko i wyłącznie wynikiem intelektualnego podejścia do nauczania Kościoła i studiowania Pisma Świętego, chociaż z pewnością poznanie rozumowe przydaje się do rozpoznawania prawdy oraz znaków czasu.
Pan Jezus wybiera każdego człowieka do pójścia w Jego ślady i naśladowania Go w dawaniu świadectwa o Bogu, stąd też powinniśmy się radować, że tutaj nikt nie zostaje pominięty, ani zapomniany, w perspektywie Bożego planu zbawienia. Odpowiedź z naszej strony jest oczywiście uzależniona od wielu czynników, ale przede wszystkim ważne jest, że nasza wiara nie jest czymś odosobnionym i ukierunkowanym na indywidualizm. Wielokrotnie można usłyszeć stwierdzenie, że moja wiara jest czymś całkowicie prywatnym. To prawda, że nikomu nie wolno wchodzić w osobistą sferę przeżywania religijności, bo każdy ma prawo powiedzieć Panu Bogu tak, lub nie. Jednak ewangeliczne przykazanie miłości bliźniego, abyśmy się wzajemnie miłowali, nie jest tylko jakimś pobożnym życzeniem w kierunku wspólnoty wierzących, ale Boskim nakazem, dzięki któremu możemy przynosić obfity owoc wiary, tak, by owoc ten trwał.
Dawanie świadectwa o wierze i wypełnianie Woli Bożej w codzienności jest zadaniem, które wymaga od nas porzucenia siebie i swojej osobowości jako wzorca doskonałości, a zamiast tego świadczenie myślą, mową i uczynkiem o Bogu, który tak umiłował świat, że zesłał Syna swego Jednorodzonego dla zbawienia grzeszników. Oddawanie życia, aby to życie odzyskać na nowo i na wieczność, ma swój najgłębszy sens w przyjaźni z Jezusem, naszym Panem i Zbawicielem.
Wniebowstąpienie Pańskie
Boimy się starości i tych wszystkich niedomagań ludzkich, które ze sobą niesie: coraz słabszy organizm, gorsza pamięć, choroby, niedołężność, niepełnosprawność oraz powolne uzależnienie fizycznej egzystencji od ludzi, którzy będą skłonni nam pomagać. Ciało, które dojrzewa do śmierci, już nie jest tak normalnie akceptowane społecznie i trzeba często profesjonalnej, płatnej pomocy, żeby ktoś się zajął staruszkami siedzącymi w swoich wózkach inwalidzkich w oczekiwaniu na odwiedziny kogoś bliskiego, przeważnie z rodziny, albo z bardzo ograniczonego, z powodu wieku, grona przyjaciół. To, co również przytłacza świadomość wielu ludzi, to jakiś lęk przed utratą swojej wypracowanej przez lata godności osobistej, statusu społecznego i przejścia do trybu uzależnienia, bo często nawet zwykła wizyta w toalecie nie jest możliwa bez pomocy osoby pielęgnującej pacjenta.
Z jednej strony robimy wszystko, żeby przedłużać życie ziemskie i faszerujemy się różnymi lekami, upiększamy swój wygląd drogimi kosmetykami, a w głębi serca jesteśmy coraz bardziej świadomi działania praw rządzących przemijaniem. Są ludzie, którzy wręcz wyrażają niechęć do stawania się steranymi życiem zrzędzącymi starcami, i najchętniej zakończyliby swój żywot ziemski przed siedemdziesiątką, gdy jeszcze są w miarę sprawni fizycznie i mentalnie. Każdy człowiek ma swoje ideały i marzenia, które zmieniają się począwszy od najmłodszych lat dzieciństwa, poprzez dorastanie, wiek dojrzały, podeszły w latach i starość.
Pamiętam rozmowę z pewną panią, która już zbliżała się do wieku 101 lat i trochę narzekała, że chyba w niebie o niej zapomnieli, bo ona już nie miała nikogo z rodziny, ani swoich przyjaciół, i tęskniła wręcz za przejściem na tamten świat. Jednak najciekawsze było to, że ta pani, tak bardzo już przeżywająca swoją starość, wyraziła zdziwienie, że pomimo tylu lat życia ona wciąż w sercu czuła się jak nastolatka. Czyli ten element niezmiennej wieczności, który wyraża duchowość człowieka, on się praktycznie nigdy nie zmienia, chociaż ciało ulega wielu przemianom, a na koniec umiera.
Możemy przywiązywać wagę w życiu do tylu różnych spraw i wartości materialnych, tymczasem przychodzi w pewnym okresie czas, kiedy powoli tracimy kontrolę nad posiadaniem, a nasze nadzieje na lepsze jutro zaczynają się zawężać. Snujemy plany na przyszłość, podczas gdy nie wiemy na ile ta przyszłość jest jeszcze w zasięgu ręki.
W uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa możemy się radować, że cały ten bezsens ludzkiej egzystencji i cierpienia z przemijania naszej natury, odzyskuje blask stworzenia poprzez przekroczenie progu nadziei, każdej nadziei. Jesteśmy bowiem powołani do nieśmiertelności i zachowania w sobie życia na wieki. Niebo, to nie jest jakieś miejsce w przestworzach albo oddalone od nas miliardy lat świetlnych, ale jest to inny wymiar pozaziemski, bycia z Bogiem, który nas stworzył, i radowania się bez końca Jego obecnością, jak również obecnością wszystkich ludzi, którzy okazali się godni uczestnictwa w życiu wiecznym.
Bóg i Człowiek, Jezus Chrystus, jest dla nas gwarancją odzyskania tego wszystkiego, co ludzka natura traci w perspektywie czasu. Odtąd nie potrzebujemy się przejmować ograniczonością i wstydzić się, że w bezsilności tracimy coraz bardziej i bardziej piękny wygląd i wigor młodości. Wypatrywanie nieba i lepszego świata w odległych galaktykach jest złudne, skoro nie potrafimy dostrzec obecności Boga w człowieku.
Zesłanie Ducha Świętego
W przeddzień uroczystości Zesłania Ducha Świętego odbyła się piękna liturgia święceń kapłańskich i diakonatu, w której 11 młodych mężczyzn odpowiedziało „tak” powołaniu do głoszenia Ewangelii. Poprzez nałożenie rąk księdza biskupa otrzymali oni pełnię darów Ducha Świętego, aby poprzez obecność Ducha Prawdy w ich życiu potrafili coraz lepiej pojmować, i kierować się nauką zawartą w Ewangelii, dla swojego dobra, ale również dla dobra wiernych w Kościele. Bo ani wiara, ani świętość, nie są jakimś wymysłem ludzkiego umysłu, opartym na wiedzy i logicznym myśleniu, tak jak to jest w przypadku powszechnie pojmowanej nauki.
Pan Jezus mówi nam wyraźnie, że bez Ducha Świętego nie jesteśmy w stanie znieść całej prawdy, i to właśnie tylko dzięki Duchowi niosącemu pocieszenie możemy przezwyciężać wszelkie słabości wynikające z ludzkiej natury. Świat, w którym żyjemy, nie jest w stanie pojąć nauki Kościoła i przyjąć głoszonej przez kapłanów Dobrej Nowiny o Zbawieniu, ponieważ ten świat zamyka się na Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, a więc konsekwentnie wykazuje brak zainteresowania Bożym planem zbawienia.
Tylko Bóg potrafi nas wyzwolić z powszechnie panującego dualizmu materialno-czasowego ziemskiej rzeczywiści, abyśmy potrafili wznieść nasze oczy i serca ku wyższym wartościom duchowym, i w swojej naturze nieprzemijającym. Nawracanie człowieka poprzez nawet najpiękniejsze głoszenie kazań i studiowanie mądrych pism to za mało, najważniejszą rzeczą jest wytrwała modlitwa i polecanie wszelkich spraw Ojcu w niebie. To Bóg Wszechmogący jest w nas sprawcą chcenia i działania zgodnie z Jego świętą Wolą. Każdy, kto decyduje się na naśladowanie Chrystusa poprzez postępowanie drogą cnót ewangelicznych, otrzymuje tę łaskę dzięki obecności Ducha Bożego w sercu. Chociaż czasami wydaje się nam, że to my sami wybieramy nasze powołanie życiowe, to jednak są to decyzje i wybory o charakterze nadprzyrodzonej łaski, a my tylko odpowiadamy na nią.
Dlatego tak ważna jest nasza codzienna i wytrwała modlitwa o spełnianie się Woli Bożej w naszym codziennym życiu i w otaczającym nas świecie, jak również modlitwa o nawrócenie grzeszników, gdyż bez udziału Pana Boga nic nie możemy zrobić dobrego. Z duchowością i z wytrwałością w spełnianiu Woli Bożej jest trochę podobnie jak w sporcie, gdzie wyczynowcy, aby być na topie i ciągle wygrywać medale, muszą codziennie ćwiczyć swoje ciało i poświęcać wiele godzin na profesjonalny trening, gdyż w przeciwnym razie mogą się pożegnać z dobrą kondycją i przygotowaniem do zawodów. W sprawach duchowych jest podobnie, jeżeli człowiek zaniedbuje swoje codzienne praktyki religijne i odłącza się od Źródła Mocy, nie spożywa Ciała i Krwi Zbawiciela, no to z czego ten człowiek ma czerpać siły i duchową energię do przeciwstawiania się różnym trudnościom, piętrzącym się na drodze życia?
Duch Prawdy może nas doprowadzić do całej prawdy, abyśmy byli w stanie zrozumieć i przyjąć nasze życiowe powołanie, zgodnie z Wolą Bożą. Prośmy zatem z pokorą Ojca Niebieskiego o dar wiary, nadziei i miłości, a także o wytrwałość w modlitwie i przyjmowaniu sakramentów świętych.
Najświętszej Trójcy
Wiara w Boga nie polega na wiedzy o Bogu, ale na pełnym zaufaniu Temu, którego do nas posłał, Jezusowi Chrystusowi. Oczywiście, teologiczne podejście do Pana Boga, jak i wszelkie próby zgłębiania wiedzy o Bogu, też mogą być bardzo inspirujące i naprowadzające człowieka na drogę osobistej relacji z Ojcem i Synem i Duchem Świętym. Jedno jednak trzeba mieć zawsze na uwadze, że choćbyśmy nie wiem jak się starali, to jednak nigdy nie osiągniemy pełnego poznania Pana Boga, ani w tym życiu na ziemi, ani nawet po śmierci, gdyż Boża Wielkość jest nieskończona, i w nieskończoności Boskiej nie ma początku, oraz nie ma końca. Myśląc o Panu Bogu wychodzimy nie tylko poza naszą ludzką trójwymiarowość, ale jesteśmy zmuszeni odejść od wszelkiego rodzaju znanych nam pojęć naukowych. Transcendencja Boga, czyli wszechobecność na ziemi i we Wszechświecie, a jednocześnie bycie ponad całym stworzeniem, wyklucza jakiekolwiek dotarcie myśli ludzkiej do Bożego Obrazu.
Po co więc człowiek, ograniczony czasem i przestrzenią, jak również wszelkimi niedoskonałościami nauki, ma się trudzić nad zgłębianiem Nieskończoności i Doskonałości, które są poza jego ludzkim zasięgiem? Oczywiście mamy to wpisane jakby w naszą ludzką naturę, że na wszystko chcielibyśmy znaleźć dowody, najlepiej materialne, namacalne i logicznie wytłumaczalne, bo jeśli tego nie potrafimy zrobić, to nasz umysł zaczyna się buntować i wątpić. Chociażby przykład z dzisiejszej Ewangelii pokazuje nam, jak to niektórzy z jedenastu Apostołów wątpili w Jezusa, chociaż byli świadkami tylu cudownych wydarzeń, przez trzy lata towarzyszyli swojemu Mistrzowi w Jego głoszeniu Ewangelii o Królestwie nie z tego świata, byli świadkami nadzwyczajnej mocy, która uciszała siły natury, wypędzała złe duchy, uzdrawiała, wskrzeszała z martwych, a nawet karmiła tłumy rozmnożonym chlebem. Aż dziwne, że Ci naoczni świadkowie i najbliżsi współpracownicy Jezusa wciąż żywili jakieś wątpliwości.
Z drugiej strony jest to też jakieś pocieszenie dla nas, ludzi wierzących w Chrystusa 21 wieków późnej, którzy nigdy nie mieliśmy okazji osobiście spotkać naszego Mistrza w takiej postaci, w jakiej ukazał się niegdyś światu, nie byliśmy też świadkami tylu cudownych wydarzeń w trakcie Jego głoszenia Dobrej Nowiny, a pomimo to wierzymy w Jego Moc i Chwałę, w której nam się dzisiaj objawia za pośrednictwem Kościoła. To nieważne, że od czasu do czasu nasz ludzki umysł zaczyna się buntować i płata nam figle w postaci różnych wątpliwości. Nasza sytuacja jest nawet w pewien sposób korzystniejsza, niż za czasów Apostołów, bo błogosławieni Ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Uganianie się za cudami i dowodami na istnienie Boga, to pewien rodzaj bałwochwalstwa, który oznacza, że nie wierzymy Słowu Boga i zamykamy się na działanie Ducha Świętego w naszym sercu. Posłanie Jezusa, który chce abyśmy szli na cały świat i głosili Ewangelię wszelkiemu stworzeniu, jest oparte wyłącznie na fakcie władzy w niebie i na ziemi, jaką Pan nasz Jezus Chrystus otrzymał od swojego Ojca, a teraz w Duchu Świętym przekazuje ją każdemu z nas, kto uwierzy.
Zaufanie Bogu, zawsze i wszędzie, pomimo piętrzących się wątpliwości i narastających przeszkód ze strony świata, to jest nasze zadanie i obowiązek w wierze, aby nie ulegać słabościom oraz trendom głoszonym przez ludzi oddalonych od Bożej łaski. Nasza codzienność i praktyki religijne, potwierdzające żywe zaangażowanie w życie Kościoła, są najlepszym świadectwem i dowodem na to, że Duch Boży w nas mieszka, i to On ma moc przywracania człowiekowi prawdziwego oblicza Bożego, na wzór którego wszyscy zostaliśmy stworzeni. Niech każdy nasz dzień i wszystko co planujemy zrobić w ciągu dnia, oraz każda nasza myśl, rozpoczyna się i kończy w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.