Homilie A - 3
XXIII Niedziela Zwykła
Relacja między Tobą i mną już wystarczy, abyśmy mogli przeżyć obecność Chrystusa, może być oczywiście więcej osób, które gromadzą się w imię naszego Zbawiciela, ale nie ma tutaj mowy o tym, że człowiek w pojedynkę jest tak samo gotowy, by doświadczyć obecności Boga, jak w ramach wspólnoty. Dlaczego Jezus stawia nam takie warunki, abyśmy koniecznie szukali kogoś, spotkania z drugim człowiekiem, a nie izolowali się w naszej religijności, praktykując wiarę w zaciszu samotności?
Wykuwanie posągu świętości nie może dokonywać się poprzez odrzucanie obrazu człowieka, takiego, jakiego spotykamy na codzień w naszych braciach i siostrach. Taka postawa byłaby okłamywaniem samego siebie i narzucaniem własnego wzorca człowieczeństwa wszystkim ludziom, na swoje własne podobieństwo, a nie według obrazu Bożego, i wtenczas to my sami stawiamy się w roli stwórcy, odrzucając Bożą Wolę objawienia siebie w człowieku takim, jakim jest.
Pamiętamy słowa Pana Jezusa z ośmiu błogosławieństw, gdzie naucza nas: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.” Jakoś bardzo mi pasuje to zdanie do dzisiejszej nauki o wierze, jako spotkaniu, dwóch, trzech, lub więcej osób w imię Jego. Bo już sam fakt spotkania się z kimś jest wynikiem dokonanego wyboru, opartego na wolnej woli, która w każdym z nas jest odzwierciedleniem Bożej Woli, udzielającej się nam od samego początku naszego ludzkiego zaistnienia w zamyśle Bożego planu Zbawienia. My, wybierając drugiego człowieka, aby się z nim spotkać, otwieramy się na chęć dialogu i zrozumienia osoby ludzkiej w każdym aspekcie jej życiowych potrzeb i przeżywanych doświadczeń.
Otóż właśnie ta czystość serca, wyrażająca się czystością spojrzenia w stronę drugiego człowieka, w całej okazałości, zarówno dobrych, jak i złych przeżyć, pozwala nam dostrzec Boga, Tego często udręczonego, poniżonego i sponiewieranego Boga, ukrytego pod postacią biednej, i skołatanej życiem, ludzkiej egzystencji. Czystość serca jest nieodzownym warunkiem, abyśmy w tych naszych mniejszych, lub większych wspólnotach wiary, potrafili doświadczać obecności Chrystusa w każdym napotkanym człowieku.
W dzisiejszym dniu, 10. września, jesteśmy świadkami wyniesienia na ołtarze rodziny Ulmów, Wiktorii i Józefa oraz ich sześciorga dzieci, pamiętając przy tym, że Wiktoria była w zaawansowanej ciąży. Ponieśli oni śmierć męczeńską tylko dlatego, że byli czystego serca i potrafili otworzyć się na spotkanie Boga potrzebującego pomocy w 8 osobach narodowości żydowskiej, których spotkał ten sam los i zostali straceni przez hitlerowskiego okupanta. Ulmowie byli czystego serca, dlatego potrafili dostrzec Boga w każdym człowieku, a szczególnie tym udręczonym i prześladowanym za swoją inność i niepasowanie do szablonu filozofii nadczłowieka, filozofii przemocy i śmierci, która chciała usunąć obraz Boga, i zastąpić go obrazem nadrzędnej roli jednej rasy ludzkiej nad światem.
Nie lękajmy się tych, którzy zabijają ciało, ale duszy zabić nie mogą. Życie jest nieśmiertelne i przyjmując to życie do naszego serca, będziemy zawsze w stanie odnaleźć Boży obraz w każdym człowieku, nawet tym najgorszym, z ludzkiego punktu widzenia. Ale abyśmy zaczęli naprawdę mieć serce czyste i myśleć w kategoriach Bożego zamysłu, trzeba nam nieustannie czerpać moc u eucharystycznego stołu Miłości i Miłosierdzia Syna Bożego, Jezusa Chrystusa.
XXIV Niedziela Zwykła
My lubimy takie wyliczanki religijne, jak to właśnie mogliśmy zauważyć w pytaniu Piotra, które skierował do Jezusa. Liczba siedem mogła mu się kojarzyć z doskonałością, a gdyby jeszcze dawała przyzwolenie na limit w przebaczaniu, no to byłoby zupełnie super, bo wtedy mogłaby zwalniać człowieka z nieustannej tolerancji wobec nieznośnych ludzi. Tymczasem odpowiedź Jezusa rozwiewa wszelkie wątpliwości w tej kwestii, przebaczenie musi być w wersji nielimitowanej, tak jak miłość jest bez granic, tak również miłosierdzie wymaga wyeliminowania wszelkich ograniczeń. Oczywiście nikt nikogo do niczego nie zmusza, ale jeżeli naprawdę chcemy być reprezentantami Królestwa Niebieskiego na ziemi, to mamy tutaj do czynienia z jedną z reguł reprezentowania tegoż Królestwa.
Znamy doskonale nasze różne wyliczanki pobożnosciowe, jak na przykład: odmówiłam lub odmówiłem już tyle różańców, koronek, litanii, aktów strzelistych czy zawierzenia się, to w takim razie z pewnością jestem na wyższym poziomie religijnym i mogę oczekiwać od Pana Boga jakiejś specjalnej taryfy ulgowej w traktowaniu mnie, a może nawet jakiś cud by się udało wyhandlować, a jak jeszcze zastosuję post przez parę dni, to będę mieć specjalne zasługi tam na górze. I w ten sposób kupczymy pobożnością i religijnością w przekonaniu, że Pan Bóg myśli tak samo jak my, i koncentrujemy się wyłącznie na swoich własnych iluzjach, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi.
Otóż nie wystarczy tylko polerowanie swojej własnej glorii, aureoli świętości, którą pragniemy budować naszą religijnością, bo to za mało, aby wierzyć. Jest takie powiedzenie, że człowiek może stracić swoją twarz, wiemy z pewnością intuicyjnie na czym to polega, i w jakich sytuacjach możemy stracić twarz, bądź też ją zachować. I nie wystarczy polerowanie lustra, aby dostrzec swoją prawdziwą twarz, bo nie chodzi tutaj tylko o odbicie zarysów mojego oblicza, ale o prawdziwe spotkanie siebie w tym odbiciu.
Przesłanie dzisiejszej Ewangelii jest bardzo proste a zarazem trudne, można by je streścić jednym zdaniem: Jesteśmy skazani na drugiego człowieka. Ten drugi człowiek, tak zwany bliźni, jest naszym przykazaniem miłości, ma być naszą modlitwą, pracą, przebaczeniem, zadośćuczynieniem i jedynym lustrem, w którym możemy się codziennie przeglądać, by ujrzeć tę autentyczną twarz. W chrześcijaństwie nie liczy się religijność dewocjonalna dla przysłonięcia swojej prawdziwej natury ludzkiej, tutaj dokonuje się coś najbardziej wyjątkowego i wzniosłego, jest to spotkanie z Bogiem twarzą w twarz za pośrednictwem drugiego człowieka. Kiedyś każdy z nas stanie twarzą w twarz przed Boskim Majestatem, i czy wtedy będziemy w stanie ujrzeć Boskie Oblicze, które tak często spotykaliśmy w naszych braciach i siostrach na ziemi?
Gdy przychodzimy do kościoła na niedzielną mszę świętą, to nie robimy tego dla spełnienia kolejnego obowiązku religijnego, aby stać się nienagannie czystymi wobec kościelnych paragrafów kanonicznych. Obecność na mszy świętej ma być przede wszystkim chęcią spotkania Pana Boga razem ze wspólnotą ludzi wierzących, tak samo jak Ty i ja. Bo kto zobaczył Jezusa w liturgii Kościoła, zna Boga i jest w stanie dostrzec Jego obecność w każdym człowieku.
XXV Niedziela Zwykła
Złe spojrzenie to nie wymysł chorej wyobraźni, myślę, że każdy człowiek, prędzej czy później, spotyka na swojej drodze kogoś, kto nie musi nawet powiedzieć jednego słowa, a już samym spojrzeniem wzbudza niepokój i lęk. Jako że oczy są zwierciadłem duszy człowieka, więc już w samym spojrzeniu możemy dostrzec dobro lub zło, które ktoś nosi w swoim sercu. Oczywiście żadna przesada pod tym względem nie jest dobra, ale już intuicyjnie jesteśmy w stanie odczuwać różne nastroje, zależnie od osoby, z którą się spotykamy.
Pięknie na ten temat wypowiadał się kiedyś mój śp. ksiądz profesor Tischner, że to co jest najważniejsze w tańcu góralskim, to nie poruszanie się nóg i rąk oraz całego ciała, ale właśnie to spotkanie dziewczyny i chłopaka w spojrzeniu, kiedy ich oczy są nierozerwalnie ze sobą złączone i wyrażają radość w zapatrzeniu się w siebie nawzajem.
Tak, oczy człowieka potrafią wiele pokazać, podobnie jak tafla wody na jeziorze, albo odzwierciedla czysty błękit nieba, jeśli jest spokój i pogoda, albo też pieni się ciemnymi falami przy złej aurze. Ludzie, tak zwani pieniacze, nigdy nie będą w stanie dzielić się radosnym i spokojnym spojrzeniem, dopóki burza panuje w ich sercu.
Czy patrzysz złym okiem na dobro? Pan Jezus kieruje takie pytanie do każdego człowieka, również do nas wierzących i praktykujących chrześcijan, bo jest to problem głęboko zakorzeniony w naszej ludzkiej naturze. Wszyscy wiemy, że otrzymamy po denarze i nic poza tym, albo inaczej mówiąc, aż tyle, bo to jest wynagrodzenie, a nie cena rynkowa za wierność, którą możemy podbijać lub się targować. Tymczasem zamiast cieszyć się z przynależności do wybranych pracowników winnicy Pańskiej, zaczynamy spekulować, czy my aby nie za dużo dajemy z siebie w porównaniu z tymi, co to w ostatnim momencie prześlizgują się przez wąską bramę winnicy. I tego typu przemyślenia, budowane na logice ludzkiej sprawiedliwości, doprowadzają nas do użalania się nad swoim losem, zamiast generować radość z faktu, że ci biedni duchowo ludzie, z marginesu moralności i grzeszności, również dostępują łaski uczestnictwa w tej samej nagrodzie.
Słowo Ewangelia pochodzi z języka greckiego i oznacza „dobre wiadomości”, albo „radosna nowina”, oj, chciałbym bardzo, abyśmy wszyscy, wyznawcy tejże Ewangelii, potrafili porzucić złe spojrzenia i wszelkiego rodzaju spekulacje na temat: kto pierwszy, lub kto najważniejszy. Logika ludzkiej sprawiedliwości jest przede wszystkim osadzona na filozofii sukcesu, czyli im więcej potrafisz dokonać, tym będziesz mieć lepsze miejsce w rankingu społecznym. Nie jest to coś nowego i wyjątkowego, ponieważ tego typu zachowania znane były od zarania ludzkości, chodzi jednak o to, czy bycie wielkim tego świata, zamożnym w ludzkim rozumieniu, jest również w stanie uczynić człowieka lepszym?
Myśli Boże nie są myślami naszymi i tej prawdy musimy się uczyć codziennie poprzez poznawanie Słowa Bożego i modlitwę, a najlepszym miejscem i spotkaniem, które jest w stanie ukazać nam wyższość prawdy Bożej nad naszym pojęciem sprawiedliwości, jest ofiara Chrystusa na krzyżu, urzeczywistniana w każdej sprawowanej mszy świętej.
XXVI Niedziela Zwykła
Krótko mówiąc, obiecanki cacanki… jakże często zachowujemy się dokładnie tak samo, jak ten pierwszy syn, który obiecuje spełnić wolę ojca, ale tego nie robi. Tyleż razy obiecywaliśmy Panu Bogu poprawę, a i tak, jak przyjdzie co do czego, to zatwardziale tkwimy w swoich grzechach i powielamy stare błędy, nie zważając na możliwości poprawy.
Często słyszałem słynną wymówkę: „Jestem wierzący, ale niepraktykujący”, czyli fenomen człowieka rozdartego wewnętrznie, który pomimo, że w coś wierzy, to i tak tego nie praktykuje. Tego typu schizofrenia egzystencjalna jest dzisiaj bardzo powszechnym zjawiskiem. Ktoś staje powiedzmy na ślubnym kobiercu i ślubuje Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuści aż do śmierci, a później może się okazać, że miłość ta była tylko głoszona w teorii, natomiast zabrakło praktykowania jej w codzienności, i na koniec przychodzi wielkie zdziwienie, dlaczego ten związek nie wytrzymał próby czasu, skoro ktoś złożył swoje uroczyste ślubowanie przed ołtarzem?
Kiedy ludzie zakochują się w sobie, to zaczyna się jakby staranne zbieranie drewna na ognisko, oczywiście mówiąc trochę w przenośni o planowanym, wspólnym ognisku domowym. Dla niektórych ten proces zakochania, a jednocześnie starania się o drewno na ognisko, żeby nie zgasło, kończy się w momencie zawarcia ślubu, no bo skoro już się pobraliśmy oficjalnie i mamy na to papierek, to po co jeszcze tyle zachodu, żeby się przypodobać sobie nawzajem, zamiast tego zaczyna się tak zwana szara strefa życia i wypełnianie obowiązków. Co więcej, nawet tak zwani eksperci od małżeństwa często twierdzą, że zakochanie, jako stan umysłu, zwykle przechodzi po około roku i wtedy zaczyna się miłość. Tylko, że ci sami eksperci zwykle nie są w stanie podać jakiejś dokładniejszej definicji, co to jest za miłość, skoro zakochanie, to pierwotne zafascynowanie się sobą nawzajem, już się skończyło. A przecież każdy harcerz i harcerka wie dobrze, że jeżeli przestaniemy dokładać drewno do ogniska, to w pewnym momencie zniknie płomień i pozostanie tylko żar w popiele, a po długiej i chłodnej nocy, to i żar wygaśnie i pozostanie tylko popiół, a dokładanie później drewna do popiołu już i tak nie ma sensu, bo ognisko się wypaliło doszczętnie.
No cóż, to tylko jeden z przykładów, jak to jest, gdy w coś niby wierzymy, a tak naprawdę nie mamy większego zainteresowania, aby ta nasza wiara była żywa i wydawała owoce. Czasami pojawia się zapał na początku, ale z czasem zmieniamy zdanie, dokładnie jak ów syn z dzisiejszej Ewangelii, który na odczepne zapewnił swojego ojca, że pójdzie pracować w winnicy, lecz nie poszedł. Jak widać, to ten świat niespełnionych obietnic istnieje od zawsze, znany był w czasach Pana Jezusa, także starożytni Rzymianie o tym świecie dobrze wiedzieli, czego przykładem jest wypowiedź Cicerona z 43 r.p.n.e.: “Cujusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare”, co można przetłumaczyć: „Każdy może się mylić, ale tylko głupiec trwa w błędzie.”
Pan Bóg ani nie może się mylić, ani w błąd wprowadzać, a dla potwierdzenia prawdziwości swojej odwiecznej Woli Zbawienia człowieka, dał się za nas powiesić na krzyżu, i każda Eucharystia, msza święta, w której możemy brać udział w kościele, jest dla nas niezbitym dowodem na Jego bezgraniczną i autentyczną Miłość.
XXVII Niedziela Zwykła
Słowa: „Zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”, czyż nie kojarzą się nam poniekąd z filozoficzną myślą Nietzschego o „śmierci Boga”? Skoro ten Bóg przeszkadza człowiekowi w jego dążeniu do samostanowienia, a tym samym dyktowania warunków istnienia, zatem najprostszą drogą do takiego wyzwolenia się od religii jest unicestwienie Boga, jako początku i końca wszelkich spekulacji na temat człowieka i celu jego egzystencji.
Pierwsza i najważniejsza próba wyeliminowania Bożego Syna dokonała się na krzyżu, gdzie człowiek nie był w stanie przyjąć odwiecznej Prawdy w swojej czasowo ograniczonej świadomości. W tej wymianie, śmiercionośnej grzeszności na życiodajną świętość, otwarł się przed człowiekiem nowy wymiar, zbawcza droga ku wiecznej Prawdzie, która potrafi wyzwolić każdego, kto uwierzy i jest gotów wydawać owoce swojej wiary. To historyczne wydarzenie na wzgórzu Golgoty stało się punktem zwrotnym w dziejach ludzkości i nie da się przejść obok niego obojętnie. Chociaż zapewne wielu, jak od zarania dziejów, tak i współcześnie, chętnie wymazałoby ten fakt z historii. Możemy protestować, możemy się nie zgadzać z przesłaniem ewangelicznym, ale Śmierć Boga Człowieka poniesiona dla zbawienia, nawet tego, który w nic nie wierzy, jest i pozostanie faktem niezaprzeczalnym.
Jest to ze wszech miar szatańska pokusa bycia niezależnym i wolnym od służenia Panu Bogu, czyli odwrócenia się od wypełniania Woli Bożej w swoim życiu. Zawsze kiedy przedkładamy naszą ludzką wolę nad przykazania Boże, dokonujemy alienacji Boskiego Ducha na korzyść zaspokajania własnych pożądań. Tego typu zachowanie prowadzi do zachwiania wszelkich wartości, zarówno moralnych jak i społecznych, ogólnie pojętego nihilizmu oraz degradacji osiągnięć cywilizacji miłości. W konsekwencji prawo przemocy, wykorzystywania człowieka, wojny, jako środka do zdobywania władzy, stają się uzasadnione, ponieważ podmiotowe traktowanie człowieka znosi wszelką moralność, a co za tym idzie otwiera drogę do akceptacji zła, jako wyższej konieczności.
Kościół Boży, zbudowany na fundamencie ofiary Jezusa Chrystusa i Jego chwalebnego zmartwychwstania, był, jest i zawsze będzie znakiem, któremu sprzeciwiać się będą, ale nawet w tym sprzeciwie, jest wyrażona prawda o głębokiej potrzebie człowieka do poszukiwania odpowiedzi na pytanie o sens życia. I chociaż to nasze życie oparte jest na współistnieniu, potrzebie spotkania z drugim człowiekiem i dzielenia z nim swojego losu, to jednak radość i lęk, miłość i odpowiedzialność, zawsze jest osobistym przeżyciem, z którym człowiek musi się zmierzyć w swojej duchowej samotności. Jeżeli jednak Duch Boży mieszka w nas, wówczas ta samotność wypełnia się Światłem i Prawdą, której nikt, ani nic, nie potrafi zwyciężyć.
XXVIII Niedziela Zwykła
Zaproszeni na ucztę weselną nie byli jej godni, a jeden z uczestników nie miał odpowiedniego stroju weselnego, więc to też zadecydowało o pozbawieniu go możliwości uczestnictwa w radości uczty weselnej. Chciałoby się rzec: trudna jest ta mowa, bo chociaż „wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”. Moglibyśmy za apostołami zapytać, w takim razie kto może się zbawić? Odpowiedz jest wciąż ta sama, że dla ludzi jest to niemożliwe, ale dla Boga wszystko jest możliwe.
Może właśnie ta dzisiejsza przypowieść ewangeliczna powinna nam trochę posłużyć do zrozumienia sytuacji Kościoła w dzisiejszym świecie, gdzie tyle się mówi o kryzysie wiary, szczególnie w krajach kontynentu europejskiego. Jako antidotum na różnego rodzaju niepokojące objawy odchodzenia od Kościoła próbuje się tworzyć pastoralno-teologiczne pomysły na zaradzenie zaistniałej sytuacji. Czasami to wygląda tak, jakbyśmy bardziej wierzyli w moc naszej ludzkiej mądrości oraz intelektu, aniżeli w Bożą Opatrzność. Gdybyśmy jednak nawet byli w stanie zachwycić ludzi naszymi pięknymi kazaniami, eventami, skupiającymi takie czy inne wspólnoty, to jednak zawsze musimy zapytać człowieka o jego/jej fundamentalny wybór: czy wiara Twoja jest ukierunkowana na Boga, czy na ten zachwyt, jaki przeżywasz w bezpośrednim spotkaniu z takim, czy innym księdzem, z tą, czy inną wspólnotą?
Pamietam swego czasu wypowiedź jednego z bardziej znanych redaktorów telewizyjnych w Danii, który otwarcie wyznał przed kamerami telewizji, że nie wierzy w Boga, ale wierzy w duński Kościół protestancki, którego jest członkiem, a trzeba tutaj też dodać, że aby być członkiem Kościoła protestanckiego w Danii, to trzeba płacić co miesiąc podatek na ten Kościół, w przeciwnym razie zostaje człowiek pozbawiony członkostwa.
Dzisiaj mamy takie czasy, gdzie wszyscy jesteśmy bardzo wyczuleni na transparentność społeczną, łatwy dostęp do mediów oraz informacji na każdy temat powoduje, że również kwestia wiary przechodzi swego rodzaju metamorfozę, już nie jest to tylko moja prywatna sfera życia duchowego, ale chcąc czy nie chcąc, muszę być świadkiem swojej własnej tożsamości. Noszenie medalika czy innego symbolu wiary w przestrzeni publicznej staje się dzisiaj znakiem, któremu niektórzy sprzeciwiać się będą, i ta szata weselna z dzisiejszej ewangelii musi być noszona z pełnym, wewnętrznym przekonaniem, aby nie ulec pokusie uległości względem nastrojów antykościelnych. Element odwagi w wierze, który coraz bardziej staje się koniecznością w praktykowaniu chrześciajańskich wartości religijnych, czasami kwitowany jest deklaracjami o byciu ateistą czy też apostazji, bo to zawsze jest łatwiejsza droga do uniknięcia krytyki w życiu codziennym, a poza tym osiągania popularności oraz wspinania się na coraz wyższe szczebelki drabiny społecznej.
Wielu jest powołanych, ale mało wybranych.
Aby przynależeć do grona wybranych, musimy iść śladami Jezusa Chrystusa i tak jak On, oraz Jego apostołowie, wierzyć bardziej Bogu aniżeli ludziom, bo to nie my decydujemy ilu wiernych zasiądzie dzisiaj w ławkach naszych kościołów, aby wziąć udział w niedzielnej eucharystii, ale to Ojciec Niebieski pociągnie swoimi więzami Miłości tych, których sam zechce mieć pośród gości weselnych.
XXIX Niedziela Zwykła
Dzisiaj kierujemy naszą uwagę na misyjny charakter Kościoła, czyli co to znaczy dla Ciebie i dla mnie, że jesteśmy powołani, wszyscy bez wyjątku, do głoszenia Ewangelii całemu światu? Szczególnie w tym świecie pełnym obaw, że Kościół zaczyna się nam powoli sypać tu i ówdzie, warto zapytać, czy to, czego obecnie jesteśmy świadkami, jest swego rodzaju globalnym zanieczyszczeniem środowiska duchowego człowieka, i co możemy zrobić, aby zaradzić potrzebom naszych czasów?
Należy przede wszystkim uświadomić sobie ważność i nieodzowność pierwszego sakramentu wiary, jakim jest Chrzest Święty. Czasem mam wrażenie, że trochę pogubiliśmy się w formowaniu naszej chrześcijańskiej tożsamości, którą traktujemy zbyt frywolnie, traktując obowiązek wychowania do wiary jakby to był szwedzki stół, z którego próbujemy na chybił trafił różne dania, raz za razem smakując to jeden, to drugi rarytas kulinarny, a zapominając o nadrzędnym sensie spotkania i uczestnictwa w tej uczcie, na którą jesteśmy zaproszeni.
Po pierwsze, fakt zaproszenia każdego i każdej z nas do życia, od momentu poczęcia, aż do naturalnej śmierci, nie jest czyimś wolnym wyborem, i każdy dzień spędzony na ziemi powinien skłaniać człowieka do refleksji na temat, z jednej strony przemijalności, a z drugiej strony wiecznego wymiaru osoby ludzkiej. Ta uczta życia nie jest naszą zasługą, dlatego już od najwcześniejszych lat powinno się uświadamiać nowemu pokoleniu poczucie wdzięczności wobec tak wspaniałego daru, jakim jest życie człowieka. Dzisiaj niestety zauważa się wiele zaniedbań na tym polu, z drugiej zaś strony smierć człowieka stała się jedną z głównych ról, odgrywanych w dramacie ludzkich lęków i jest chętnie wprzęgana w scenariusze filmów oraz gier komputerowych. Już dzisiaj niejako przegrywamy nasz czas ludzkich wartości, wynikających ze spotkania z drugim człowiekiem, szczególnie tym najbliższym, w konfrontacji ze światem komputerów i medialnej fali informacji.
Na mocy Chrztu jesteśmy powołani przez Pana Boga do przekazywania tego depozytu wiary, który sami otrzymaliśmy, zawsze i wszędzie oraz wobec wszystkich ludzi, których spotykamy na drodze życia. I tutaj nie ma wytłumaczenia, że nie potrafię i nie mam odpowiednich kompetencji do takiego misyjnego działania w codzienności. Każdy człowiek, zarówno słowem jak i przykładem życia, świadczy o swojej wierze, albo o jej braku. Szczególnie miłość wyrażana w konkretnych uczynkach, gotowość przebaczania i modlitwa, są prawdziwymi znakami żywej wiary.
Jesteśmy wszyscy powołani nie do dawania, ale do oddawania tego, co sami otrzymaliśmy, a więc łaskę po łasce, od Pana Boga. Dzisiaj dużo mówi się o sztucznej inteligencji, która już niedługo stanie się współaktorem ludzkiego dramatu na scenie światowej cywilizacji. W Kościele na szczęście nie da się przełożyć tego fenomenu na sztuczną wiarę, ponieważ tylko w Kościele Chrystusowym Bóg będzie zawsze na pierwszym miejscu, a wiara pozostanie indywidualnym odruchem serca każdego i każdej z nas. Odkupieńcza smierć Pana Jezusa na krzyżu, której świadkami jesteśmy uczestnicząc we mszy świętej, pozostanie na zawsze najlepszą odpowiedzią i lekarstwem na ludzkie słabości oraz dręczące pytania, stawiane przez człowieka wobec mnożących się światowych zagrożeń.
XXX Niedziela Zwykła
Miernikiem wiary w Boga jest dziesięciopunktowa skala przykazań Bożych, które są dla każdego człowieka najlepszym sprawdzianem jakości jego życiowej relacji do Pana Boga. Trochę może przypomina to punktację w jakiejś konkurencji, gdzie uzyskanie 10 punktów kwalifikuje zawodnika do zwycięstwa, a więc do osiągnięcia wymarzonej nagrody, okupionej długimi i mozolnymi przygotowaniami, jakże często pełnymi wyrzeczeń i bólu, zarówno fizycznego jak i duchowego. Wielkie osiągnięcia i radość ze zwycięstwa potrafi tak zmotywować człowieka, że będzie on w stanie poświęcić wszystko, aby zostać okrzyknięty mistrzem i pokazać światu, na co go stać. Niekiedy nawet zdarza się, że ktoś tak bardzo dąży do wyznaczonego przez siebie celu, że traci życie na skutek przesilenia swoich ludzkich możliwości.
Podobnie jest i z wiarą, która nie ogranicza się wyłącznie do odpowiedzi na pytanie o istnienie Pana Boga. Oczywiście, u początku każdej wiary stoi intelektualne rozważanie człowieka rozumnego, czy moja wolna wola chce się angażować w poszukiwanie Absolutu, Bytu Transcendentnego, który w swej Nieskończoności nazywany jest Bogiem, czy też wolę pozostać w czysto empirycznym poznawaniu świata.
Ten pierwszy krok w kierunku wiary w Boga generuje następne kroki, a raczej jest początkiem wędrowania w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o istotę wiary, i to co jest w niej najważniejsze. Całe życie staje się wypełnione zaangażowaniem w tą relację z Bogiem Żywym i Prawdziwym, gdzie człowiek jest w stanie coraz bardziej odczytywać znaki obecności Bożego Ducha w swoim życiu. Na szczęście nie potrzebujemy czuć się opuszczeni i bezradni w naszym poszukiwaniu zrozumienia sensu i celu naszej wiary. Bóg jako pierwszy nam się objawił i przekazał nam wszystkie potrzebne wiadomości do uwierzenia poprzez swojego Jednorodzonego Syna Jezusa Chrystusa. I jakby tego było mało, to dla uwierzytelnienia swojej Boskiej Woli zażądał od Syna najwyższej ofiary miłości poprzez śmierć na krzyżu. Nasza niemoc ludzka, grzeszność oraz śmiertelność, uzyskała w ten sposób zupełnie nowy wymiar wyzwolenia i Zmartwychwstania. Odtąd nie jesteśmy już tylko pokoleniem ludzi czekającym na niechybną śmierć, ale już tu i teraz na ziemi uczestniczymy w wiekuistym życiu Trójjedynego Boga.
Kościół jest dla każdego człowieka otwartym znakiem obecności Pana Boga pośród nas a zarazem pełni w imieniu Jezusa Chrystusa nauczycielską rolę w prowadzeniu ludzi do pełni wiary. Wierzyć, to nie tylko intelektualnie poszukiwać, ale to przede wszystkim zawierzyć i bezgranicznie pokochać Boga jako Ojca, Tego, który udziela nam możliwości stania się dziećmi Bożymi, pomimo wszystkich naszych ograniczeń i słabości natury ludzkiej. W Kościele odzyskujemy Boską godność i niepowtarzalność osobową gdy karmimy się Ciałem i Krwią Bożego Syna, dzięki temu Boży Duch Święty w nas mieszka i umacnia do osiągnięcia nagrody życia wiecznego.
Wszystkich Świętych
Przy okazji dzisiejszej uroczystości Wszystkich Świętych nasuwa się z pewnością pytanie: co to jest świętość? Ze świętością jest trochę tak, jak z miłością, tyle razy i na tyle różnych sposobów wszyscy o niej mówią, piszą i śpiewają, a tak naprawdę jest jakimś pojęciem nieuchwytnym, które pozostaje dla nas ciągłym wyzwaniem.
Żaden człowiek nie jest święty sam z siebie i nie da się wygenerować świętości ludzkimi sposobami, chociażby nie wiem jak były szlachetne i mądre, ponieważ tylko Jeden jest Święty i jest Nim Bóg. Dlatego świętość jest Bożym atrybutem i człowiek, który pragnie być święty, chce siebie uświęcać, musi z konieczności, mocą wiary, naśladować Bożą Świętość w swoim życiu.
Ktoś może zapyta w takim razie, po co w ogóle być świętym? Odpowiedź jest prosta, bo Bóg jest święty, i jeżeli chcemy żyć w przyjaźni z Bogiem, musimy zrobić wszystko, aby się Jemu podobać, bo dopiero wtedy stajemy się błogosławieni i zdolni do życia wiecznego, w którym tak naprawdę mamy udział już tutaj na ziemi. Niestety nasze życie doczesne ma swój kres w tajemnicy śmierci, która nieubłaganie kpi ze wszystkich naszych ludzkich wysiłków i prób przedłużania sobie egzystencji, prędzej czy później wiemy dobrze, że wszystko ma swój koniec i tutaj nie ma względu na osoby, tytuły naukowe, majątek, status społeczny, bo i tak wszyscy staniemy się prochem.
Otóż dlatego właśnie potrzebujemy Boga, który jest w stanie zagwarantować nam przyszłość poza grób, a jedynym warunkiem do tego przejścia ze stanu życia doczesnego do wiecznego jest świętość. Uroczystość Wszystkich Świętych jest takim dorocznym przypomnieniem, że jest już rzesza ludzi zbawionych, którzy poprzez swoje ziemskie życie zasłużyli sobie na miano świętości i radują się z bycia, tak jak Bóg, nieśmiertelnymi.
Te wszystkie kwiaty i znicze, którymi w tych dniach upiększamy groby naszych bliskich zmarłych, są wyrazem naszej nadziei, że smierć nie jest beznadziejna i ostateczna, ale tak naprawdę jest tylko przejściem do innego życia i innej rzeczywistości. Kwiaty dajemy komuś zwykle po to, by pogratulować z okazji jakiegoś ważnego wydarzenia, uroczystości. Światło świec od zawsze służyło do rozpraszania ciemności, a płomień świecy symbolizuje płomień wiary, tak jak zapalamy wielkanocny Paschał w kościele oraz gromnicę przy sakramencie Chrztu świętego. Dzisiaj cmentarze obleczone w światło świec zmieniają się w nekropolie życia, przypominając nam, że to światło wiary, które niegdyś zostało zapalone przez naszych rodziców i chrzestnych, wciąż płonie nadzieją życia wiecznego.
Pamietajmy jednak, abyśmy w całym naszym zabieganiu świątecznym i zatroskaniu o przygotowanie pięknego wystroju grobów nie zapomnieli o najważniejszym, o naszej modlitwie w intencji tych wszystkich, którzy już odeszli do wieczności. Tylko poprzez szczerą i gorącą modlitwę do Pana Boga możemy przekazać naszym bliskim bukiety miłości bez granic. Oprócz świec, zniczy i kwiatów warto też pomyśleć o zamówieniu mszy świętej w intencji zmarłych, którzy kiedyś karmili swoją wiarę chlebem eucharystycznym, a dzisiaj my możemy ofiarować im tę najpiękniejszą i najdoskonalszą modlitwę sakramentalną, która w cudowny sposób łączy ludzi z Panem Bogiem i między sobą, nawet gdy ich już tutaj nie ma na ziemi pośród nas.
XXXI Niedziela Zwykła
Czy tożsamość człowieka zależy od jego stanu posiadania, od rzeczy materialnych, tytułów czy też uznania w kręgach elit społecznych? Uwielbiamy gromadzić i chomikować przeróżne rzeczy, jesteśmy uzależnieni od gadżetów, wiele osób nosi na rękach zarówno biżuterię jak i jakieś przedmioty podobne do amuletów, nawet co niektórzy księża nie stronią od tego rodzaju oznak dla wtajemniczonych. Okazuje się, że dzisiaj ciało to za mało, kult stymulacji jest coraz bardziej powszechny, uzależniając człowieka wewnętrznie, duchowo, od zewnętrznych bodźców. Pojęcie ciała, jako świątyni Ducha Świętego, jest usuwane ze świadomości w miarę jak człowiek zamienia wiarę w Boga na kult pozareligijny. Odejście od Kościoła jest zawsze ostateczną konfirmacją utraty wiary, której zanik zaczął się pojawiać już we wczesnych latach życia, od drobnych, lekceważących Kościół święty wypowiedzi.
Tutaj nie sposób pominąć atmosfery panującej w rodzinie chrześcijańskiej, gdzie często wychowanie dziecka i obowiązek troski rodzicielskiej sprowadza się do ogólnie pojętego poglądu: musimy zrobić wszystko, żeby naszemu dziecku było lepiej, żeby stworzyć swoim pociechom takie warunki, w których nic im nie będzie brakowało. Tymczasem zapominamy często o najważniejszym, w pogoni za idealnymi warunkami, w których dziecku ma być lepiej, nie zastanawiamy się nad tym, aby nasze dziecko było lepsze od nas, aby potrafiło odziedziczyć i zakorzenić swoją dorosłą przyszłość w tym, co najlepsze może przejąć od swojej mamy i swojego taty.
Jeżeli rodzice często wypowiadają się krytycznie na temat różnych, ważnych wartości moralnych, religijnych czy też autorytetów, w obecności dziecka, wówczas nie ma żadnych wątpliwości, że dziecko będzie robić dokładnie to samo w swoim dorosłym życiu, odrzucając na pierwszym miejscu autorytet swoich rodziców. Ci, już później podeszli w latach, narzekają na brak kontaktu z dziećmi, których jedynym celem jest budowanie sobie dobrobytu, a nie zajmowanie się i opieka nad starym i niedołężnym człowiekiem.
Pan Jezus wyraźnie nas ostrzega w dzisiejszej Ewangelii, że życie nie polega na tym, żeby się ludziom pokazać. Ta cała nasza gonitwa egzystencjalna za ułudą szczęścia jest tak naprawdę podszyta chęcią pokazania się, w myśl powiedzenia: „zastaw się, a postaw się.” Na cóż nam te wszystkie tytułu i wybitne stanowiska, drogie stroje i pierwsze miejsca wśród celebrytów tego świata, skoro człowiek może się w tym wszystkim zatracić i przegrać swoją duszę. Tak, dzisiaj diabeł nie straszy nas rogami i zakręconym ogonem, ale przywdziewa najpiękniejsze szaty i z niedoścignioną elokwencją wzywa człowieka do wejścia w jego popularne akcje, które można posiąść za sprzedanie swojej duszy.
Pan Bóg jest miłosierny i nie pozwoli nas kusić ponad nasze siły, jednak ostateczna decyzja należy zawsze do człowieka, i na tym właśnie polega nasza wolność woli. Aby mieć siłę do wyboru dobra a odrzucenia zła, potrzebujemy pokarmu dla ducha, który ma wypełniać po brzegi świątynię naszego ciała. Zostawmy ułudy tego świata i wszelkie bogactwa, a wybierajmy to, co uczyni nas lepszymi ludźmi, wybierajmy zawsze Jezusa Chrystusa, który codziennie czeka na nas w sakramencie Pojednania i Eucharystii.
XXXII Niedziela Zwykła
Według dzisiejszej Ewangelii nierozsądni nie zdążą do nieba, czyli nie dlatego, że nie chcieli się tam dostać, ale po prostu tak bezsensownie rozplanowali swój czas, który mieli do dyspozycji, ażeby odpowiednio się przygotować, że klamka zapadła i już nie ma drugiej szansy. Brzmi to dość twardo, szczególnie, że Ci ludzie nierozsądni w zasadzie nie należą jakby do grona zatwardziałych grzeszników, walczących z Bogiem ateistów, czy też innych, zasługujących na gniew Boży odszczepieńców, a pomimo to nie mogą wejść do radości życia wiecznego.
No cóż, ale czy nie wiedzieli, że trzeba się przygotować, nie byli świadomi konsekwencji swojego nierozsądnego postępowania? Tak, byli świadomi, bo przecież przygotowali nawet te swoje lampy, tylko zabrakło im oliwy. Może powiem tutaj coś głupiego i niezupełnie przystającego do tej ewangelicznej historii, ale jako już od dziesięcioleci wytrawny kierowca wiem jedno, że jeżeli udaję się samochodem w długą trasę, no powiedzmy ponad tysiąc kilometrów, to dla pewności sprawdzam przed wyjazdem stan oleju w silniku samochodu, no bo mogłoby się niestety zdażyć, że gdzieś, jadąc po bocznych drogach, nagle stanie mi samochód i nie będę miał żadnej szansy, by dokupić oleju, bo akurat znalazłem się na bezludziu bez stacji benzynowych w promieniu stu kilometrów. Można się wtedy wściekać i szukać winnych zaistniałej sytuacji, ale wniosek jest jeden, brak rozsądku w planowaniu swojego życia doprowadza niekiedy do bezradności i wyeliminowania siebie z normalnego i harmonijnego życia.
Aby stać się godnym uczestnictwa w radości życia wiecznego, które Pan Bóg nam proponuje, musimy przede wszystkim starać się dokładnie poznawać Boski instruktarz, według którego trzeba ułożyć swoje życie tak, aby kiedyś usłyszeć: „Wejdź, sługo dobry…” To niebo za którym tęsknimy i do którego dążymy, to nie jest jakiś potężny supermarket za rogiem, otwarty 24/7, i do którego możemy po prostu sobie wejść kiedy tylko nam pasuje, bo mamy takie prawo, i wybiórczo traktować produkty, które tam się znajdują na półkach. Ten model życia tu na ziemi, gdzie nam czasami coś się należy, niestety nie da się zastosować w odniesieniu do naszej relacji z Panem Bogiem. Narzekania, pretensje i wytykanie Panu Bogu, że nie zaspakaja naszych zachcianek jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem, a już na pewno wielkim nierozsądkiem.
Snujemy dalekosiężne plany, zabijamy się za zdobywaniem coraz to nowych, lepszych warunków życia, pożądamy wciąż więcej i więcej, a tak naprawdę nikt z nas nie wie, jak długo jeszcze będziemy w stanie cieszyć się płomieniem w lampie naszego życia. To jedynie płomień wiary, który zapala w nas Chrystus, szczególnie gdy prosimy Go o to uczestnicząc w Jego eucharystycznej uczcie, jest w stanie zapewnić nam gotowość i możliwość nieograniczonej radości z życia, zarówno tu na ziemi, jak i kiedyś w niebie.
XXXIII Niedziela Zwykła
12 lat temu, 25. marca, obchodzono w Unii Europejskiej po raz pierwszy Dzień Talentu i od 2011 roku oficjalnie tak już pozostało do dzisiaj. Może nie każdy z nas zdołał zauważyć przez te ostatnie dwanaście lat, że taki dzień został ustanowiony dla Europejczyków, ale jeśli nawet uszło to czyjejś uwagi, to my w Kościele właśnie dzisiaj zajmujemy się talentami, o których mowa w niedzielnej Ewangelii.
Jeśli sobie uświadomimy, że jeden talent w czasach biblijnych odpowiadał ponad 34 kilogramom złota, to chyba nie potrzeba nikogo przekonywać, dlaczego z czasem ta nazwa przyjęła się w językach światowych jako określenie czyichś nadzwyczajnych zdolności, no bo kto ma talent, to złoty chłopak, albo złota dziewczyna, za pomocą swojego talentu będzie w stanie dorobić się fortuny, i będzie w stanie kupić sobie wszystko, czego zapragnie. Świat promuje zdolnych i utalentowanych ludzi, a filozofia sukcesu przybiera rolę wymiernika ludzkiej wartości.
Ale wracając na nasze kościelne, religijne podwórko, może warto podjąć ten temat talentu, dla wielu z nas będzie to już po raz enty, i zapytać, co chce Pan Jezus nam przekazać w swojej przypowieści? Czy jest to wezwanie do jakiejś super aktywności społeczno - polityczno - zawodowej, i jak ma się to do innej wypowiedzi Mistrza: „Marto, Marto troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało…”
Pierwsza rzecz, której nie możemy zapomnieć w naszych dzisiejszych rozważaniach, to niepodważalny fakt, że każdy człowiek otrzymuje od Pana Boga coś, co czyni go w jakiś sposób utalentowanym w obliczu Boga, niepowtarzalnym, ale śmiało możemy też dodać, również w obliczu ludzi. Nikt z nas nie może zatem powiedzieć o sobie, że jest zupełnym beztalenciem, bo byłoby to kłamstwo i jednocześnie drwina z tych wszystkich darów, które Bóg przydziela każdemu i każdej z nas już od samego momentu poczęcia. Sam fakt zaistnienia na ziemi jako człowiek, miliardy posłusznych prawom natury komórek ludzkiego ciała, możliwość wzrastania i rozwijania swoich zdolności bez ograniczeń, duchowość i możliwość przyjmowania i obdarowywania innych swoimi przemyśleniami, a także uczuciami, z pewnością można by tak wyliczać do znudzenia te wszystkie skarby natury ludzkiej, których posiadaczami staliśmy się dzięki Bożej łaskawości.
Ogólnie mówiąc sam talent życia, już nie rozmieniając tego talentu na drobne, to ten jeden i najważniejszy talent, jaki każdy człowiek otrzymuje darmo od swojego Stwórcy. Teraz tylko zależy od nas samych, czy my ten talent życia będziemy w stanie pomnażać i przeżywać go w sposób piękny i zgodnie z naszym powołaniem do świętości, czy też pójdziemy za głosem światowych trendów, wzywających do życia według własnego tylko pomysłu, z pominięciem prawd wiary.
Do tych rozważań dodam jeszcze jedną refleksję, która zawsze towarzyszy mi, gdy uczestniczę w uroczystości pogrzebowej. Raz tylko w życiu zdażyło mi się poprowadzić pogrzeb człowieka, na którym nikt nie był obecny oprócz przedstawiciela firmy pogrzebowej i organisty. Niekiedy pogrzeby gromadzą tłumy, setki osób wokół trumny zmarłej osoby. I wtedy zawsze jak widzę tych ludzi przychodzących z wieńcami, kwiatami i zniczami oraz ze łzą w oku po stracie bliskiej osoby, myślę sobie, że każda z tych osób przybyłych na pogrzeb jest dokładnie takim talentem, który ten zmarły człowiek zdołał pomnożyć poprzez swoje życie i modlitwę.
Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata
Dzisiejsze znaczenie słowa Król nie oddaje tak naprawdę pierwotnego znaczenia, jakie miało ono przed 2 tysiącami lat, albo chociażby kilkaset lat do tyłu. Współczesne monarchie, z królami lub królewnami na czele, nie mają już tak dużego wpływu na życie polityczne krajów, które reprezentują, i w większości przypadków współczesny król lub królowa musi się podporządkować demokracji parlamentarnej, bez możliwości samodecydowania, jednocześnie korzystając z przywilejów, jakie niesie status królewski wobec społeczeństwa. Świętując dzisiaj uroczystość Chrystusa, Króla Wszechświata, musimy zrozumieć, że królewskość i panowanie Syna Bożego jest inne, nieograniczone i pod żadnym pozorem nie da się tego tytułu interpretować w kategoriach ludzkiej logiki, ani nawet pojęcie demokracji nie ma tu jakiegokolwiek wpływu.
Władztwo i królowanie Jezusa Chrystusa jest absolutne, zarówno w stosunku do ziemi, jak i całego, poznawanego Wszechświata, na mocy boskiej natury, nieskończonej i jedynej w swojej istocie. Bóg stwarzając Wszechświat, do tej pory jeszcze całkowicie nieodkryty przez nas, nadał swojemu stworzeniu prawa i określony czas, w którym dokonuje się realizacja odwiecznego planu Stwórcy. I czy chcemy tego czy nie, to niezależnie od naszych poglądów i wolnej woli, jesteśmy całym naszym życiem wprzęgnięci w realizację planu Bożego. Nie dość tego, to ziemskie życie, ograniczone pod wieloma względami, będzie kiedyś osądzone przez naszego Władcę Wszechświata i Wszechczasu pod kątem uznania nas godnymi, lub niegodnymi uczestnictwa w pełni życia z Bogiem.
Naiwnością byłoby twierdzić, że nieważne jak człowiek żyje na ziemi, to i tak dostanie się po śmierci do nieba, bo przecież Boże Miłosierdzie i tak wszystko wybacza. Otóż taka teza jest sama w sobie nieprawdziwa, gdyż oprócz nieskończonej Miłości Miłosiernej, reprezentuje Pan Bóg również nieskończoną sprawiedliwość, i to nie Bóg potępia człowieka, ale to grzeszne czyny są oskarżeniem natury ludzkiej, a czasami, w poważnych przypadkach, prowadzą do zupełnego zerwania kontaktu ze Stwórcą. Dlatego nie może być mowy o wewnętrznej sprzeczności w doskonałym osądzie ze strony sprawiedliwego Sędziego.
Czy w takim razie Pan Bóg wymaga od nas zbyt wiele, abyśmy mogli kiedyś stać się godni uczestnictwa w radości życia wiecznego? Odpowiedź na takie i tym podobne wątpliwości daje nam dzisiejsza Ewangelia, w świetle której kończymy i zamykamy stary rok liturgiczny, co oczywiście powinno nas trochę zainspirować do zastanowienia się, czy był to naprawdę dobry rok i zdołaliśmy żyć po Bożemu, służąc po prostu naszym życiem wszędzie tam, gdzie bliźni potrzebował pomocy i bliskości? Bo kto nie jest blisko człowieka, jest daleko od Boga. Jeśli przez cały rok ktoś nie miał czasu, by pójść na spotkanie z Jezusem Eucharystycznym, to dlaczego uważa, że Jezus będzie chciał się z nim kiedyś spotkać? Niesakramentalne praktykowanie wiary na własną rękę, to praktykowanie na własną zgubę, a przecież wszyscy jesteśmy powołani do szczęścia.