Homilie A - 2



Najświętszej Trójcy


W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.

Wierzę w Jednego Boga, w Trójcy Świętej jedynego. Tak, nasz Bóg, Bóg Chrześcijan, jest Jeden w trzech Osobach. Nie zamierzam rywalizować z wielkimi teologami, doktorami i ojcami Kościoła w próbach wyjaśniania tajemnicy Trójcy Świętej, w większości poprzez porównywanie Jej do rożnego rodzaju naturalnych fenomenów lub przeżyć na płaszczyźnie duchowo-mistycznej. Już samo używanie przymiotnika „Najświętszej” w stosunku do Boga, który jest Jedyny i Nieograniczony, wzbudza we mnie mieszane emocje na temat niedoskonałości ludzkiego języka, który jest podległy pewnym normom językowym, w ramach semantycznej ograniczoności.


Kim jest Bóg, w którego wierzymy? To pytanie wymaga odpowiedzi poprzez życiową relację, a więc osobiste i pełne zaangażowanie się w nieustanny kontakt z Bogiem. Tutaj nie można znaleźć jakiejś pojedynczej, językowej, religijnej czy filozoficznej formułki, która byłaby w stanie zaspokoić naszą potrzebę poznania Trójjedynego Boga. Poza tym trzeba pamiętać, że wiara w Boga, już sama w sobie, jest darem, a nie tylko wyborem człowieka. Fakt przyjęcia Bożego daru wiary jest podstawą i początkiem do dalszego rozwijania tego daru, a co za tym idzie, coraz większego zaangażowania się w relację z Darczyńcą.


Aby poznać człowieka nie wystarczy przeczytać krótką wiadomość na jego, jej temat, i do tego zadowolić się zobaczeniem jakiejś fotografii. No szczególnie trudno sobie wyobrazić, że ktoś na podstawie takiej krótkiej relacji, byłby w stanie zakochać się, wziąć ślub z daną osobą, bez uprzedniej możliwości spotykania się i wzajemnego poznawania w różnych sytuacjach życiowych. Bardzo trudno jest zdefiniować człowieka i nawet w stosunku do siebie samego, swojej tożsamości, wiele osób przeżywa kryzys egzystencjalny, nie wiedząc kim tak naprawdę chcą być, i w jaki sposób pragną realizować swoje najgłębsze marzenia życiowe. Dlatego tak trudno jest być darem dla drugiego człowieka, gdy w głębi serca panuje chaos i pustka emocjonalna.


Czytając dzisiejszą Ewangelię miałem, na pierwszy rzut oka, pewien niedosyt natury teologicznej. Pomyślałem sobie, taka ważna uroczystość, a tutaj Kościół nam serwuje całkiem krótki tekst, jakże prosty w swoim przekazie. Ale po namyśle przyszło oświecenie, no przecież Pan Bóg właśnie najlepiej objawia się w tym co proste, wręcz zaskakująco banalne, co jest głupstwem w oczach tego świata, bo Jego Objawienie jest dla maluczkich, a nie dla wielkich, dla pokornych, a nie dla pysznych, On chce być przyjęty i zrozumiany przez analfabetów, a nie uczonych w Piśmie. Dlatego właśnie wysłał nam swojego Syna, bo tak umiłował świat, nie żeby go potępiać ale zbawiać. Jego miłość do człowieka jest tak nieskończenie wielka, że nawet nie wymaga od nas, abyśmy potrafili Go miłować, ale abyśmy choć w Niego uwierzyli, a całą resztą On już sam się zajmie. Człowieku, wierz tylko, że On Ciebie kocha, a wtedy Go zrozumiesz.




Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa


Patrząc na współczesnych wierzących i niepraktykujących katolików, słuchając ich wypowiedzi, można by zaryzykować stwierdzenie, że dość często da się spotkać dzisiaj osoby chorujące na anoreksję religijną, albo anemię wiary w Boga. Otyłość, wręcz opasłość, spowodowana przekarmieniem światowymi pokusami, pychą, wykwintnością i egocentryzmem, doprowadza w końcu do zawału prawdy w człowieku, a w konsekwencji do niepełnosprawnego bycia chrześcijaninem, i wreszcie do powolnego umierania wiary żywej. Naiwny każdy, kto uważa, że wiarę można sobie zaplanować według własnego pomysłu, ewentualnie ułożyć w jeden obrazek, jak puzzle, bo to przecież rodzaj rozrywki w wolnym czasie. Nic bardziej błędnego, ponieważ życie bez wiary jest śmiercionośne i skazane na niepowodzenie. Pan Bóg posłał swojego Jedynego Syna na świat, abyśmy w Nim odnaleźli jedyny i pełny obraz naszej wiary według Boskiego planu Zbawienia.


Jezus Chrystus jest nie tylko odpowiedzią na ludzkie oczekiwania w poszukiwaniu sensu życia. On jest także źródłem życia każdego człowieka, i jako Chleb z Nieba, daje nam moc w wyznawaniu wiary na życie wieczne. Bo próżno szukać szczęścia tutaj na ziemi, chociaż często jesteśmy skłonni uwierzyć w dobry los, i to co nam przyniesie. Wiara w Jezusa to nie gambling z losem, ale to pewność nasycenia się Ciałem i Krwią samego Boga, dzięki czemu my również uczestniczymy w tym Boskim życiu, już tu na ziemi, a kiedyś również w Królestwie Niebieskim.


Potrzebujemy Eucharystii, przyjmowania Jezusa pod postaciami chleba i wina, bo bez tej Jego sakramentalnej obecności w nas, tracimy nadprzyrodzone dary do świadczenia o wierze. Dlatego tak ważny jest obowiązek uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej, aby wraz ze wspólnotą lokalnego kościoła uczcić dzień Pański. Każdorazowe spotkanie na Eucharystii jest przemianą zgromadzonych wiernych w Mistyczne Ciało Chrystusa, gdzie jeszcze bardziej uświadamiamy sobie, jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni dla wspólnego dobra Kościoła.


Również ci wszyscy, którzy z powodu choroby, czy też podeszłego wieku, nie mogą osobiście uczestniczyć w sprawowaniu sakramentu Eucharystii, są dla nas wszystkich żywą monstrancją łaski Bożej, która spływa na cały Kościół poprzez ich modlitwy i cierpienia. Właśnie ci słabi, chorzy i biedni ludzie, są dla wszystkich wierzących najważniejszym wyzwaniem miłości i miłosierdzia. Boże Ciało jest zawsze najbardziej realnie obecne w potrzebujących.




X Niedziela Zwykła


Co jest znakiem rozpoznawczym Kościoła? A jeśli jesteśmy świadomi, że Kościół to my, wszyscy wierzący, więc warto by się zastanowić, co tak naprawdę cechuje nas, ludzi przynależących do Kościoła katolickiego we współczesnym świecie? Jesteśmy dzisiaj w stanie powiedzieć, że dzięki świadectwu naszego życia ludzie nawracają się i lgną do Kościoła, czy też może widząc naszą oziębłość religijną, machają ręką i odchodzą w poszukiwaniu czegoś innego, lepszego niż katolicyzm?


Tego typu pytanie jest skierowane do każdego indywidualnie i nie mnie odpowiadać na nie w imieniu kogokolwiek. Ważne jest jednak, abyśmy zawsze potrafili szukać odpowiedzi poprzez spojrzenie skierowane na Jezusa Chrystusa i Jego formę głoszenia Ewangelii, jak On, nasz Mistrz i Nauczyciel, potrafił docierać do serc ludzkich.


Dzisiejszy obraz ewangeliczny ukazuje nam Syna Człowieczego, który siedzi za stołem z celnikami i grzesznikami. W Jerozolimie była wtedy piękna świątynia, do której lud wierzący przychodził, aby składać ofiary i oddać chwałę Bogu. Zapewne dla wielu ortodoksyjnych kapłanów i uczonych w Piśmie było to niezrozumiałe, że Ten, który podaje się za Syna Bożego, zamiast ciągle spędzać czas w świątyni, chodzi gdzieś po ludziach, i to na dodatek grzesznych oraz znienawidzonych przez społeczeństwo.


Czy można Boga zamknąć w świątyni i ograniczyć Jego Świętość do murów określających miejsce modlitwy i czci? Charakter misjonarski, a więc wychodzenia do ludzi, by spotkać ich tam gdzie żyją, gdzie przeżywają historie swoich wzlotów i upadków, jest podstawą nowego prawa - Prawa Miłości. Czy jesteśmy gotowi, by zasiadać do stołu z każdym człowiekiem, nawet tym znienawidzonym i często potępionym w oczach społeczeństwa, dlatego, że myśli lub czuje inaczej, bo nie jest jednym, czy jedną z zamkniętego kręgu przeświętych katolików? Mam niekiedy wrażenie, że klanowość i segregacja teologiczna dobrze się mają wśród wierzących, również tych hierarchicznie wpływowych.


Jezus szuka grzesznika. To również obowiązek Kościoła, a więc każdego z nas, szukać tych, którzy się źle mają. Cóż to za wysiłek ewangeliczny, gdy kadzimy sobie nawzajem a zapominamy o tych, którzy potrzebują konkretnego wyciągnięcia ręki, serdeczności, uśmiechu, przebaczenia oraz naszej uwagi w codziennych drobiazgach życiowych.


Aby jednak nie zatracić się tylko w praktycznym podejściu do głoszenia Dobrej Nowiny o Królestwie, musimy prosić nieustannie Pana Żniwa o dobry plon naszych wysiłków. Nic się nie uda, i nie będzie święte, jeśli pominiemy Boga i Jego błogosławieństwo w tym co robimy. Nie bójmy się zapraszać Jezusa do wspólnego stołu naszego człowieczeństwa.




XI Niedziela Zwykła


Nie ma nawrócenia bez zmiany myślenia. Codziennie musimy przewartościowywać nasze rozumowanie z ludzkiego na Boskie, również w świetle dzisiejszej Ewangelii warto by sobie poukładać pewne prawdy objawione w należytej hierarchii wartości.


Przede wszystkim obraz powołania do służenia Panu Bogu jako apostoł, sługa Jezusa Chrystusa w głoszeniu Jego Ewangelii, pójścia w Jego ślady, dzisiaj jest to powołanie do stanu kapłańskiego w Kościele. Bardzo potocznie wyrobiliśmy sobie w świadomości określenie: pójścia na księdza, wyboru stanu kapłańskiego albo zakonnego, poświęcenia swojego życia dla pracy w Kościele jako osoba duchowna. Nasz pragmatyczny styl myślenia zdaje się sugerować nam, że to my sami jesteśmy panami sytuacji, i to my sami obieramy sobie kierunek powołania, który nam najbardziej odpowiada. Stan kapłański jest czasem postrzegany jako jedna z wielu form pracy zawodowej, oczywiście wymagającej wyższego wykształcenia.


W 2003 roku zrobiło się trochę głośno w Danii, i nie tylko, z powodu pastora protestanckiego, który oficjalnie ogłosił, że jest człowiekiem niewierzącym, jednak to nie przeszkadzało mu w dalszym sprawowaniu posługi proboszcza, jako że miał pełne wykształcenie teologiczne, potrzebne do sprawowania tej funkcji. Wielu z jego parafian, jak też przedstawicieli kościoła protestanckiego, nie widziało w tym żadnego problemu, skoro ów ksiądz potrafił profesjonalnie głosić prawdy wiary, oraz ogólnie był lubiany w środowisku parafialnym.


Może jest to dla wielu szokujące i niezrozumiałe, że coś takiego mogło się wydarzyć, i jak to w ogóle jest możliwe? Ale z drugiej strony, wracając na nasze katolickie podwórko, gdzie oczywiście nie pytamy księży, diakonów, biskupów czy wierzą w Boga, bo takie pytanie wydaje się być trochę absurdalne, to jednak zawsze mamy prawo zapytać, czy nasi współcześni pasterze, reprezentujący stan duchowny, potrafią swoim życiem dawać świadectwo wiary, i czy tak jak Jezus litują się nad swoją owczarnią, bo im tak bardzo na niej zależy?


Tak, litość nad owczarnią, to szczególnie ważny atrybut każdego pasterza, dobrego pasterza, współczującego i pełnego empatii dla swoich wiernych, którzy często błądzą po manowcach niewiary, czy znękanych grzechami i pustką porzuconych nadziei na lepsze jutro. Nie wystarczy tylko głosić i nakazywać świętość z wysokości ambony, bo świętość to nie piękne, teologicznie prawidłowe formułki, ale to wspólne budowanie relacji, która czyni nas wszystkich, bez wyjątku, dziećmi Bożymi.


Proście Pana żniwa, jeżeli chcecie mieć dobrych robotników, bo każdy głosiciel Ewangelii, obojętnie na stan i rangę swojego powołania, jest tylko robotnikiem posłanym przez Boga i występującym w Jego Imieniu. Kościół to nie spółka akcyjna bogatych przedstawicieli Królestwa Niebieskiego, ale to Krzyż niesiony przez świadków Zmartwychwstania Chrystusowego.




XII Niedziela Zwykła


Akurat z początkiem wakacji, lata, wyjazdów na urlopy, wspaniałego letniego wypoczynku, dostajemy Mateuszowy tekst Ewangelii, który trafia nas w bardzo czuły punkt naszego życia w wierze, którą wyznajemy jako chrześcijanie.

Wolny czas, warto by się wyluzować, pewnie wyskoczyć na jakieś zasłużone wczasy i się totalnie zrelaksować, a tu nagle trzeba się zdefiniować: czy jesteśmy gotowi, aby zawsze przyznawać się do Jezusa, czy też zrobię sobie jakąś przerwę pod tym względem, jeśli chodzi o moją religijność i praktyki z nią związane, bo przecież towarzystwo, z którym zamierzam spędzić wolne dni, wcale nie jest religijne, i takie obnoszenie się ze swoją pobożnością mogłoby w jakiś sposób zepsuć nam atmosferę.


Duża pokusa kryje się w popularnym, tolerancyjnie poprawnym stwierdzeniu, że wiara jest czymś bardzo prywatnym, dlatego lepiej się nie afiszować ze swoimi poglądami i orientacją religijną, żeby w ten sposób nie drażnić innowierców albo ateistów, niechaj najlepiej każdy robi to, co mu sumienie podpowiada. Czyli wiara bez jakiejkolwiek formy świadectwa wobec tych wszystkich ludzi, z którymi przyszło mi żyć i spędzać czas, zarówno w pracy, jak i w wypoczynku. Takie zaprzaństwo religijne, chociaż na pierwszy rzut oka kreuje się na tolerancję, jest niestety zafałszowaniem istoty religii chrześcijańskiej, która od zarania ma charakter misyjny, a więc głoszenia, dawania świadectwa, napominania, pouczania, nastawania w porę i nie w porę oraz zdobywania ludzi dla Królestwa, bo na mocy chrztu świętego wszyscy stajemy się rybakami ludzi.


Warto też zauważyć, że Jezus nie wymaga od nas wszystkich od razu jakiegoś heroizmu i poświęcania się na ołtarzu męczenników Kościoła, ale zwykłego przyznania się do Niego i Jego Nauki. I być może właśnie w tym leży największy heroizm człowieka, który w drobnych, codziennych sytuacjach i obowiązkach potrafi robić dokładnie tak, jak Jezus by tego oczekiwał.

Mówienie Jezusowi Panie, Panie, a unikanie Jego Woli, wstydzenie się przynależności do ludzi wierzących i praktykujących wiarę, może zakończyć się fatalnie, bo: „nie znam was”, powie kiedyś Pan nasz, do tych wszystkich, którzy brali sobie wakacje od Pana Boga.


Nie bójmy się ludzi i ich reakcji na nasze religijne praktyki, niedzielne uczestnictwo we mszy świętej i częste przystępowanie do sakramentów świętych, niech oznaki religijności w postaci medalików, krzyżyków i Różańców nie znikają ze sfery publicznej, a szczególnie tam, gdzie Pan Bóg nas dzisiaj posyła. Świat śmieje się z nas i zarzuca nam źle pojmowaną dewocję, gdy jesteśmy w stanie odważnie wyznawać to, w co wierzymy, nie tylko słowami, ale i konkretną postawą. Wiem, że nie jest łatwo chociażby zrobić znak krzyża przed jedzeniem posiłku w miejscu publicznym, bo może ktoś poczuje się urażony takim zachowaniem. Ale to właśnie świadczy tylko o prawdziwości dawanego świadectwa, bo czym więcej takiego zgorszenia, tym głębiej Duch przenika do serca człowieka i zaczyna działać w kierunku nawrócenia.




XIII Niedziela Zwykła


W swojej praktyce duszpasterskiej, kiedy miałem spotkania z kandydatami do zawarcia sakramentu małżeństwa, najczęściej byli to ludzie bardzo młodzi i bardzo zakochani w sobie, rozpoczynałem kurs przedmałżeński pytaniem: czy potrafisz sobie wyobrazić, że kochasz kogoś bardziej, niż swoją narzeczoną, swojego narzeczonego? Oczywiście odpowiedź zawsze była jedna, no co ksiądz, ona, on, jest dla mnie najważniejsza, najważniejszy, dlatego chcemy się pobrać.


Z pewnością jest to prawda, no bo jeśli ktoś już się decyduje na tak ważny krok w swoim życiu, że opuszcza swoje gniazdo rodzinne, najbliższych, rodziców, rodzeństwo i wiąże się na całe życie z tym kimś jedynym, to raczej trudno sobie wyobrazić, żeby wciąż bardziej czuć się związaną, związanym z rodzicami i krewnymi, chociaż zdarza się i tak, że z czasem małżeństwa rozpadają się, przez takie właśnie dziecinne, niedojrzałe preferowanie relacji z krewnymi, aniżeli żoną czy mężem.


Ale w moim pytaniu do młodych chodziło mi zgoła o coś więcej, aniżeli usłyszenie deklaracji, że ona, on, to ta miłość najwyższa i jedyna, oraz że nikt inny nie zajmuje tak ważnego miejsca w sercu. Każdy, kto doświadczył prawdziwej miłości w życiu wie, jak wielka jest to siła przyciągania i związywania ludzi ze sobą, tak, że co niektórzy porównują ten stan z uczuciem na granicy szaleństwa. Tak więc piękne deklaracje o wyjątkowym uczuciu prawdziwej miłości mogłem zrozumieć i zaakceptować jako autentyczne, ale moje pytanie, kierowane do tych zakochanych par dotyczyło jednej i najważniejszej relacji, która nawet w tak płomiennej miłości narzeczonych nie może być pominięta i zapomniana, mianowicie miłości do Pana Boga.


Popatrz, ona jest taka piękna, cudowna, twoja narzeczona urzekła Cię całkowicie swoją duszą i ciałem. A on, taki fantastyczny chłopak, troskliwy i opiekuńczy, myślący tylko o Tobie, jest ucieleśnieniem Twoich dziewczęcych marzeń. Ale pomyśl, kto Ci ją dał, kto Ci go stworzył i napełnia was miłością i radością oraz daje siły witalne, abyście mogli spełniać wasze wspólne marzenia. Tak, jakiż Bóg musi być piękny i wspaniały, skoro potrafi ludzi doprowadzić do takiej miłości. Dlatego Jemu przede wszystkim i zawsze i wszędzie chwała i cześć i dziękczynienie za ten dar, który każdy z nas nosi w sobie, dar Bożej miłości.


Kochać Boga więcej niż matkę, ojca, siostrę, brata, żonę, męża, dzieci a nawet samego siebie, to jest dopiero prawdziwa miłość. W każdej mszy świętej najlepiej doświadczamy tej autentycznej miłości bez granic, bo właśnie przyjmowanie Jezusa, Syna Bożego, z duszą i ciałem pod postaciami chleba i wina, uczy nas poświęcenia siebie dla drugiego człowieka. Miłość jest tylko wtedy autentyczna, gdy jest budowana na ludzkiej godności.




XIV Niedziela Zwykła


Jeżeli Pan Bóg coś zakryje przed człowiekiem, to choćbyśmy stawali na głowie, nie będziemy w stanie tego zrozumieć w naszej mądrości ludzkiej i roztropności. Takie deklaracje Jezusa, jak ta z dzisiejszej Ewangelii, potrafią działać jak zimny kubeł wody na głowę niejednego teologa, filozofa, mędrca lub człowieka roztropnie próbującego poukładać sobie życie według jakiegoś schematu myślenia. A tu na dodatek dowiadujemy się, że tylko prostaczkom jest objawione to wszystko, co Pan Bóg ma nam do powiedzenia.


To w takim razie po co tyle studiować i się wysilać w swoim ludzkim, logicznym myśleniu, skoro nie tędy droga, aby zbudować swoją wiarę i zrozumieć zamysł Boży w perspektywie zbawienia? Otóż wydaje mi się, że bycie prostaczkiem wcale nie wyklucza możliwości myślenia, roztropnego układania sobie pewnej mądrości życiowej, do której człowiek zawsze może się odnieść, aby zrozumieć swoją tożsamość. Jest tutaj jednak subtelna różnica pomiędzy klasycznym mędrcem a pospolitym prostaczkiem. Mędrzec jest z reguły nastawiony na rozumienie świata poprzez pryzmat swojej mądrości, prostaczek zaś z otwartością i naiwnością dziecka, wciąż szuka rozwiązań życiowych, bez uzależniania się od powszechnie panujących trendów. W pierwszym przypadku, człowiek może stawiać swoją wiedzę oraz roztropność na piedestale, w roli bożka, wtedy wiedza w połączeniu z roztropnością nie dają dostępu do otwarcia umysłu i serca na Boży przekaz wiary. Typowym przykładem mogą być tutaj ludzie kariery, dla których kapłanami są osoby kierujące ich życiem w ramach coachingu, a gdy znudzeni nie mają czym wypełnić swojego wolnego czasu, wówczas telefony komórkowe, jak smoczki dla dorosłych, karmią ich pustkę najnowszymi newsami światowej propagandy sukcesu.


Zauważmy też jedną, bardzo dużą różnicę, jaka istnieje w naszym dialogu z Bogiem, a drugim człowiekiem. Wszystko to, co Pan Bóg mówi do nas, jest przede wszystkim nacechowane miłością i zatroskaniem o nasze życie i szczęście, i to nie tylko tak powierzchownie, ale z dogłębną ojcowską troską o nawet każdy włos na naszej głowie. Boże przesłanie, do Ciebie i do mnie, nigdy nie zawiera w sobie krytyki, przymusu, wystawiania na pośmiewisko, poniżania, zdrady, zapomnienia, krętactwa ani żadnego, nawet najmniejszego wprowadzania w błąd. W stosunkach międzyludzkich natomiast wiemy dobrze, jak często jesteśmy zawiedzeni właśnie tym wszystkim, co w ludzkiej słabości musimy znosić ze strony naszych bliskich oraz przyjaciół, już nie wspominając o ludziach spoza kręgu znajomości.


Gdy jesteśmy naprawdę przygnębieni tymi ludzkimi niedoskonałościami, wdeptani w ziemię ludzką zazdrością i nienawiścią, wtedy znowu warto sobie przypomnieć, że przecież jarzmo Chrystusowe jest słodkie, a brzemię lekkie, wystarczy tylko pozostawić za sobą mądrość i roztropność tego świata, a zamiast tego przyjść do Jezusa. On zawsze czeka i karmi nas Sobą, abyśmy potrafili wytrwać w dobrym.




XV Niedziela Zwykła


Wszyscy jesteśmy wezwani do przyjęcia słów Ewangelii, no ale żeby coś przyjąć i zaakceptować, trzeba to najpierw poznać i zrozumieć. W naszej ludzkiej codzienności ileż razy mamy problemy ze zrozumieniem siebie nawzajem, czy to w gronie rodzinnym, wśród najbliższych, czy też w przeróżnych relacjach społecznych, wśród osób mniej nam znanych. Chociaż posługujemy się tym samym językiem i rozumiemy wspólną mowę, to jednak nie jest to żadna gwarancja udanego dialogu, albo znalezienia zrozumienia u drugiego człowieka. Trudno jest mówić do kogoś, kto z góry zakłada sobie, że nie ma zamiaru słuchać, bo przecież wie wszystko najlepiej. Zamykanie się na prawdę powoduje często konflikty słowne, bezsensowne polemiki i kłótnie, w których tak łatwo jest zranić bliźniego i zatracić poczucie wartości słowa.


Pan Jezus jest Tym najważniejszym i kluczowym Słowem dla całej rodziny ludzkiej, które Bóg przekazał nam w swoim orędziu Miłosierdzia, dokonanym w ofierze na krzyżu, i tylko przyjmując Jego samego z pełną akceptacją dobrej nowiny o miłości i przebaczeniu, jesteśmy w stanie osiągnąć nawrócenie prowadzące do pełnego uzdrowienia duszy i ciała.


Prawda, to nie tylko poprawne odzwierciedlenie rzeczywistości w jakiejś formułce słownej, ale to przede wszystkim wierność temu, co uznajemy za podstawę i sens naszej ludzkiej egzystencji.


Przy okazji warto by dzisiaj zwrócić uwagę na jeden bardzo smutny zwyczaj, który dla niektórych chrześcijańskich rodziców wydaje się logiczny i bardzo humanitarny, mianowicie świadome rezygnowanie z chrztu dzieci, aby kiedyś w dorosłym wieku mogły sobie same zadecydować, czy będą chciały przyjąć ten sakrament. Otóż oprócz tego, że dziecko jest cały czas pozbawione przynależności do zbawczego źródła Prawdy, Jezusa Chrystusa, to mamy tu do czynienia z całkowitym odebraniem dziecku możliwości wyrobienia sobie języka religijnego i świadomości wiary, i jeśli nawet, już jako osoba dorosła, przyjmie kiedyś chrzest, to i tak resztę życia będzie mieć bardzo silny akcent ateistyczny w przeżywaniu i formułowaniu swojej religijności. W ten sposób odrzuca się z jednej strony rodzicielski obowiązek formowania świadomości dziecka w kierunku wiary, a z drugiej strony pozostawia się wieloletnią lukę wychowawczą, której niczym nie da się zapełnić.


Mogę to trochę porównać z uczeniem się języków obcych, jak to wyraźnie widać wśród Polonii na emigracji, gdzie rodzice, którzy wyemigrowali do jakiegoś kraju, już jako dorosłe osoby, praktycznie nigdy nie opanują nowego języka tak perfekcyjnie, aby mówić bez akcentu. Dzieci ich natomiast, które od wczesnych lat wyjechały z Polski, bez żadnego problemu potrafią opanować nowy język, tak, że nikt nie jest w stanie poznać ich odmienności. Pamietajmy zatem, że szczęśliwe oczy nasze, że widzą, i uszy nasze, że słyszą, zawsze, gdy zapraszamy Jezusa do naszego życia.




XVI Niedziela Zwykła


Sprawiedliwość nasza sprawi, że będziemy kiedyś jaśnieć jak słońce w królestwie Ojca naszego. Warto więc być sprawiedliwym człowiekiem w tym ziemskim życiu, skoro aż taka nagroda czeka każdego, kto pójdzie za sprawiedliwością.

Dlaczego jednak jest tutaj mowa o sprawiedliwości a nie o świętości, przecież zwykle kojarzymy sobie Niebo ze świętymi, którzy już stali się godni uczestniczyć w radości zbawienia?


Sprawiedliwość jest dla mnie jakby fundamentalnym prawem świętości, bez której nikt nie jest w stanie spełnić należycie swojego ziemskiego powołania do życia wiarą w świętości. Bo sprawiedliwy z wiary żyć będzie i w ten sposób wypełniając Wolę Bożą, wyrażoną w przykazaniach i nauce Kościoła, udowadnia własnym życiem, jak bardzo umiłował Boga i bliźniego. Samo wsłuchiwanie się i powtarzanie ewangelicznych wskazówek nie wystarczy, aby zasłużyć sobie na nagrodę w życiu wiecznym. Świętość jest czymś o wiele większym, aniżeli tylko unikanie grzechu i światowych wpływów w codziennych sprawach. Wszyscy podlegamy pokusie bycia lepszymi ludźmi i tutaj zaczynają się prawdziwe schody, bo co to znaczy być lepszym człowiekiem, i czy to bycie lepszym, nie stawia w takim razie kogoś lub czegoś w sytuacji bycia gorszym?


Oddani wielkim aspiracjom do świętości i zdobycia nagrody życia wiecznego, jesteśmy skłonni do wszelkiego rodzaju porównywania i mierzenia siebie skalą drugiego człowieka. To sprawia, że częstokroć uwielbiamy obgadywać siebie nawzajem i wyciągać błędy innych ludzi na światło dzienne, aby w ten sposób znaleźć usprawiedliwienie dla własnych słabości i grzechów. Obrastamy w chwasty nietolerancji, egoizmu, fanatyzmu a także zaniechania dobroczynności względem osób, których nie darzymy wielką sympatią.


Pan Jezus naucza nas przede wszystkim nieskończonej tolerancji wobec wszystkich ludzi, zarówno dobrych, jak i złych. Wszelkie próby nawracania świata na siłę i wymierzania sobie sprawiedliwości na własną rękę, są świadomym pomijaniem Pana Boga jako jedynego Sędziego oraz Ojca wszystkich ludzi.


Zło, które panuje na świecie, nie pochodzi od człowieka, ale człowiek potrafi wpaść w sidła zła i stać się do tego stopnia uzależnionym od jego wpływów, że w konsekwencji może nawet stracić możliwość dojścia do nagrody życia wiecznego. Nasza pomoc w takiej sytuacji może być z jednej strony okazywaniem miłości i wiary w takiego człowieka pomimo wszystko, co go spotyka w życiu, z drugiej strony wytrwała modlitwa w intencji grzeszników jest zawsze dobrą drogą, aby otworzyć dostęp Bożej łaski i miłosierdzia do każdego, kto najbardziej tego potrzebuje. W szczególności każdorazowe uczestnictwo w ofierze mszy świętej jest najlepszym zawierzeniem Bogu trudnych spraw Kościoła i świata.




XVII Niedziela Zwykła


Wyjazd na wakacje, szczególnie w jakieś bardziej atrakcyjne miejsce na ziemi, połączony jest zwykle z nie lada wydatkiem, dlatego nie każdy może sobie na coś takiego pozwolić.

A ile kosztuje zapewnienie sobie pobytu w rajskich warunkach wieczności, i jaką walutą można dokonać takiego zakupu? I czy każdego stać na taki luksus: all inclusive in heaven?


Wszystko zależy od tego, czy potrafisz do tego stopnia zadbać o siebie i swoją przyszłość, że faktycznie cena Twojego życia będzie nadrzędną wartością wobec wszystkich innych wartości napotykanych w codziennych decyzjach, i mających wpływ na formowanie Twojej osobowości. Bo okazuje się, że tak naprawdę nie jest łatwo człowiekowi odróżnić zło od dobra, a poza tym zadbać w sposób zadowalający o jak najlepszą kondycję swojego ducha i ciała. Stąd mamy, między innymi, tak wiele różnych chorób, niedomagań, słabości, a z drugiej strony potężny przemysł farmaceutyczny, który próbuje te wszystkie problemy zdrowotne rozwiązywać na płaszczyźnie farmakologicznej. Jednak aby móc sobie zabukować już teraz miejsce wśród rajskich ogrodów Królestwa, bez obawy złej pogody i zbyt krótkich wakacji, potrzeba czegoś zupełnie innego, aniżeli bogactwa tego świata, przemijające w swej naturze i podlegające ciągłej dewaluacji.


Osiąganie wartości z najwyższej półki wymaga również najwyższej gotowości i wysiłku, które są w stanie potwierdzić, jak bardzo potrafimy docenić duchowy aspekt życia i nieśmiertelności, przewyższające cielesność i materialność. To rozdarcie pomiędzy duchem a ciałem, nieśmiertelnością a ograniczonością, jest dla nas źródłem cierpienia, kiedy nie potrafimy w sposób zadowalający osiągnąć zjednoczenia własnej woli z wolą Bożą. Nie to co ja chcę, ale co Ty chcesz, i co się Tobie podoba Boże, niechaj będzie moją myślą przewodnią i wypełnieniem mojej codzienności. Cierpienie staje się taką twardą walutą na wieczność, której tutaj na ziemi nie rozumiemy i najchętniej byśmy wymienili ją na coś miłego i bardziej spokojnego, ale światowe uciechy i bogactwa są jedynie przejściowe, oraz uzależniające wolną wolę od chęci panowania.


Królestwo Niebieskie nie jest na sprzedaż, i nawet największe wysiłki ze strony człowieka nie są w stanie zapewnić dostępu do radości, jaką nam obiecano na Chrzcie świętym. Tylko zbawcza ofiara Jezusa Chrystusa, powtarzana codziennie na ołtarzu, jest kluczem do radości wiekuistych. Poprzez wiele ucisków i cierpień dane jest nam osiągać to, co jest nieosiągalne, bo czym więcej nasza ludzka wola odzwierciedla wolę Bożą, tym wyraźniej stajemy się dziećmi Bożymi, a zatem dziedzicami Królestwa Niebieskiego.




Przemienienie Pańskie


Na wysokiej górze, osobno, Jezus spotyka się z pięcioma postaciami, bez których nie sposób wyobrazić sobie współczesnej wiary chrześcijańskiej, jak zresztą nie tylko współczesnej, ale w ogóle nie byłoby dzisiaj Kościoła na ziemi, gdyby nie te postaci: Mojżesz, Eliasz, Piotr, Jakub i Jan.

Mojżesz, reprezentujący prawo, 10 Przykazań, wciąż aktualnych i podstawowych zasad wypełniania Woli Bożej.

Eliasz, największy z proroków Starego Testamentu, na koniec życia wzięty do nieba.

Piotr, pierwszy wśród apostołów, Skała, na której Pan Jezus zbudował swój Kościół.

Jakub, brat Jana, apostoł, dla którego wiara bez uczynków jest martwa, a więc konkrety się liczą, a nie jakieś mrzonki.

Jan apostoł, którego Jezus miłował, jedyny, który nie umarł śmiercią męczeńską, w symbolice chrześcijańskiej orzeł, ponieważ jego teologia wzbija się bardzo wysoko na skrzydłach wiary.


No i co takiego ciekawego dokonuje się w tym mistycznym spotkaniu, w którym twarz Pana Jezusa zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło?


No właśnie już sama ta przemiana wyglądu Jezusa jest dla wszystkich ludzi wszech czasów ważną wiadomością, że Syn Człowieczy, Jezus Chrystus, jest kimś więcej, aniżeli tylko człowiekiem. I nie chodzi tutaj o jakiegoś supermana albo nadczłowieka, chodzi o fakt, że On przychodzi do nas z wysokości, jest do nas posłany z takiego świata, którego my, ziemianie, nie jesteśmy nawet w stanie ogarnąć zmysłami. Jedyna nasza reakcja na tę rzeczywistość objawioną nam w Przemienieniu, to głęboki zachwyt i radość w naszej ludzkiej niskości.


Ale sama przemiana jest tutaj jeszcze nie najważniejsza, gdyż to, co w tym spotkaniu jest tak zwanym point of no return, to słowa Ojca z obłoku: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!”


Otóż słowa te powinniśmy wszyscy sobie dobrze wyryć w naszej świadomości, bo one są kluczem do prawdziwego zrozumienia naszej chrześcijańskiej wiary, wiary nadprzyrodzonej i nie z tego świata, wiary nie pisanej kodeksem ludzkich paragrafów, ale Boską Miłością bez różnic i granic.


Jakże my lubimy podziały i tworzenie własnych kręgów adoracji w Kościele, ileż to wyznań chrześcijańskich jest wokół nas, a ileż podziałów można znaleźć w samym Kościele Katolickim, bo właśnie nie zwracamy uwagi na słowo Boże z góry Przemienienia: Jego słuchajcie! To nie ten, czy ów teolog, biblista, liturgista, prorok czy moralista ma pociągać za sobą uczniów i tworzyć coraz to nowe grupy, albo sekciarskie ugrupowania, skoncentrowane na swojej osobie. Każdy prawdziwy duszpasterz i uczeń Chrystusa ma tylko jedno zadanie, aby przyprowadzać wiernych do Boga poprzez ukazywanie Jego umiłowanego Syna Człowieczego, Jezusa.

Każdorazowa msza święta jest tego najlepszym dowodem, czy sprawuje ją zwykły kapłan, biskup, kardynał czy papież, to każdy wypowiada te same słowa przeistoczenia, tak samo zgina kolano i przyjmuje Tego samego, ukrytego w hostii Jezusa.




XIX Niedziela Zwykła


Jeśli Piotr, opoka, pierwszy wśród apostołów, usłyszał z ust Jezusa: człowiecze małej wiary, to co dopiero my wszyscy, mało znaczący ludzie Kościoła, możemy się spodziewać usłyszeć na temat naszej wiary? A przecież tak bardzo chcielibyśmy móc chodzić po wodzie, przenosić góry siłą wiary, uzdrawiać chorych i dokonywać cudów tam, gdzie szczególnie jesteśmy świadkami ludzkiej biedy i bezsilności.


Piotr wydaje się być nieco porywczy i pełen ufności w swoją twórczą wolę służenia Mistrzowi; pamiętamy jego pomysł z budową trzech namiotów na górze Przemienienia, również zapewnienia, że choćby wszyscy zawiedli, to on wytrwa do końca, teraz próbuje prawdziwości słów Jezusa idąc do Niego po wodzie, jednak za każdym razem musi się zmierzyć z twardą rzeczywistością, że człowiek niestety nie jest boski w swojej naturze, i właśnie ta ludzka natura, podległa słabościom stworzenia, jest tak naprawdę niczym, jeśli nie będzie przyjmować Bożego Ducha i z Nim współpracować. Tylko Duch Święty, Pocieszyciel i Odnowiciel wszystkiego, jest w stanie wlać w każdego z nas swoją Moc, dzięki której możemy efektywnie wypełniać i wprowadzać w życie Wolę Bożą. Nasze własne pomysły i nawet najgorliwsze zaangażowanie nie zawsze pokrywają się z tym, co jest zgodne z planem Bożym. Tak, my chcemy, żeby było dobrze, jak najlepiej, ale nie zawsze potrafimy zrozumieć jedną, najważniejszą prawdę, że w każdej sytuacji powinniśmy uzależniać naszą wolę od Jezusa, dokładnie tak, jak to robi dzisiaj Piotr w Ewangelii mówiąc: każ mi!


Ta Piotrowa prośba jest jakby kwintesencją naszej wiary w Boga, ponieważ w obliczu Woli Bożej jesteśmy zmuszeni zawiesić własną, ludzką wolę, i zupełnie poddać się nakazom Najwyższego, abyśmy byli w stanie, nawet bez zrozumienia, czynić dokładnie to, czego od nas oczekuje nasz Ojciec Niebieski. I chociaż głupstwem i niedorzecznością może nam się wydawać wymaganie, jakie stawia przed nami Duch Święty, to jednak mądrość Boża przewyższa każdą naszą ludzką myśl i jest jedynym, prawdziwym zrozumieniem naszej ograniczoności, a także daje nam możliwość zapanowania nad wszechobecną naturą stworzenia za pomocą nadnaturalnej Mocy Boga Stworzyciela.


Czasem brak nam zaufania, boimy się wręcz prosić Pana Boga o cokolwiek z obawy, że jeszcze nam coś w tym życiu poprzestawia i będzie jeszcze gorzej niż jest. Potrafimy być zbyt kompromisowi wobec naszych własnych słabości, lubimy widzieć siebie w roli proroka własnego życia i przyszłości, którą staramy się budować cegiełka po cegiełce, i oby tylko nie przyszedł jakiś orkan, który nam to wszystko poprzestawia, a tymczasem Duch Święty potrafi niekiedy faktycznie bardzo mocno zawiać, i to kędy chce.


To już nie modlitwa ale rozkaz wydany Panu Bogu: każ mi! Dlatego właśnie Piotr jest opoką i podwaliną Kościoła, że zna swoje ludzkie słabości i chce być nienagannie przedstawicielem Woli Bożej w każdym calu swojego istnienia. Wie dobrze, że aby podołać swojemu powołaniu musi stać się sługą, poddanym, niewolnikiem Bożego Ducha, który dopiero będzie w stanie doprowadzić jego samego, jak i wszystkich uczniów Chrystusa, do Zbawienia.




Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny


Największa nagroda, jaką człowiek może otrzymać w całej swojej ludzkiej egzystencji, to przyjęcie do grona zbawionych w Niebie. Nie ma nic lepszego i bardziej dającego szczęście, niż radość życia wiecznego w obecności Pana Boga i świętych, zarówno aniołów jak i ludzi, którzy poprzez swoje życie ziemskie stali się godni tego miejsca wiecznej radości.


Dzisiejsze święto Wniebowzięcia jest dla nas wszystkich wyraźnym świadectwem prawdy, że każdy i każda z nas ma możliwość, aby kiedyś przeżyć swoje własne wniebowzięcie. Chociaż lubimy ten świat i ogólnie jest nam dobrze żyć tutaj na ziemi, oczywiście są wyjątki, to jednak jesteśmy świadomi, że ta idylla czasowa kiedyś się skończy, i z biegiem lat zauważamy różne znaki mówiące nam o przemijalności naszego ziemskiego ciała. W przedziale od 0 do 100 lat, czasem trochę więcej, mamy okazję cieszyć się darem od Boga, czyli pobytem na ziemi. Według Biblii miarą życia człowieka jest lat 70, a 80 gdy jesteśmy mocni. Tak czy inaczej smierć jest nieuchronnym końcem życia, więc pewnie warto się zastanawiać co dalej, czy to znaczy definitywny koniec i pójście w zapomnienie, czy też możemy spodziewać się czegoś więcej?


Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny jest czymś więcej, aniżeli zasłużenie sobie na niebo i ciała zmartwychwstanie przy końcu świata, które zawsze potwierdzamy naszym wyznaniem wiary. Maryja jest tą jedyną przedstawicielką rodzaju ludzkiego, która nie musiała zasmakować śmierci, a dopiero w drugiej kolejności zmartwychwstania ciała. Ze względu na swoje Niepokalane Poczęcie, a więc zupełną wolność od grzechu pierworodnego, a co za tym idzie wolność od jakichkolwiek grzechów, Maryja nie musiała umrzeć, bo to przez grzech weszła smierć na świat i wszyscy, którzy grzeszą, są poddani prawu śmierci. Dlatego Wniebowzięcie Maryi dokonało się z duszą i ciałem bez konieczności umierania i przemijalności materialnej. Maryja z duszą i ciałem została wzięta do Nieba, gdzie króluje jako Matka Zbawiciela.


O jakże dobrze byłoby znaleźć się tam razem z Maryją, gdzie już ani grzech, ani smierć i jakiekolwiek inne utrapienia tego życia nie mają władzy nad człowiekiem. I z pewnością wiele osób zastanawia się jak to możliwe, abym i ja potrafił, potrafiła być kiedyś godna przyjęcia do tej wiecznej światłości życia. Otóż święto dzisiejsze daje nam bardzo ważną wskazówkę, jak trzeba żyć, aby przynależeć do grona zbawionych.


Już w pierwszych słowach swojego Magnificat przekazuje Maryja nam klucz do swojej wyjątkowej świętości: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim.” Uwielbienie i radość to dwie najważniejsze cechy maryjnej duchowości, Jej osobistej relacji z Bogiem. Ona nie dyskutuje z Bogiem, nie podważa Woli Bożej, ani w żaden inny sposób nie szuka swojego wybrania jako czegoś wyjątkowego. Uwielbiać i radować się w Bogu bez względu na okoliczności w jakich przyszło nam żyć, oraz bez względu na to, do czego nas Pan Bóg powołuje. Jeśli tak będziemy potrafili żyć i nigdy nie zamienimy tego uwielbienia Boga i radości na coś innego, wówczas mamy najlepszą szansę na swoje osobiste wniebowzięcie w Chrystusie Panu. Ale zanim to nastąpi pamietajmy, że każdorazowe przyjęcie komunii świętej jest takim mini wniebowzięciem już tu i teraz, poprzez zjednoczenie z Jezusem Zmartwychwstałym i Wniebowziętą Najświętszą Maryją Panną.




XX Niedziela Zwykła


Czasem można usłyszeć opinię z ust ludzi wierzących, albo tylko twierdzących, że wierzą w Boga: po co mi ta cała instytucja kościelna i ci księża, którzy tylko ciągle składki zbierają, skoro ja równie dobrze mogę się pomodlić w domu, w lesie, na łące, czy też gdziekolwiek indziej, przecież Pan Bóg i tak jest wszędzie, więc mnie wysłucha, gdy chcę się pomodlić.


Oto w dzisiejszej Ewangelii mamy jakby doskonałą odpowiedź na tego rodzaju podejście do spraw wiary oraz potrzeby istnienia Kościoła, a w nim kapłanów. Możemy sobie doskonale wyobrazić dzisiejszą sytuację, jak jakaś kobieta z tłumu wyrywa się nagle przed wszystkich i krzyczy głośno swoją prośbę do Jezusa, żeby pomógł jej w ciężkim problemie, jaki ma z opętaną córką. I o dziwo nie ma żadnej reakcji ze strony Pana Jezusa, potocznie i trochę niegrzecznie powiedzielibyśmy: olał babę, która się tam gdzieś za Nim wydziera. Co Go to obchodzi, że jakaś kobiecina spoza Izraela ma problem, On jest posłany do swoich.


Ciekawe czy to wszystko zdarzyło się zupełnie przypadkowo, czy też nie, z drugiej strony możemy być pewni, że jeżeli cokolwiek się w świecie dzieje, to na pewno dzieje się to za wiedzą Pana Boga, który w najdrobniejszych rzeczach ma swój plan i z pewnością chce człowieka czegoś nauczyć poprzez nawet najbardziej niezrozumiałe i zwariowane sytuacje. Bo na tym polega największa różnica między Bogiem a człowiekiem, że u Boga nie ma logiki działania podobnej do tej, która cechuje nasze ludzkie plany, od których uzależniamy życiowe powodzenie albo totalne fiasko. Pan Bóg jest w stanie wyprowadzić dobro nawet z największego zła, początkowe odrzucenie może przemienić się w radość przyjęcia.


I właśnie w dzisiejszej historii ewangelicznej mamy do czynienia z podwójną nauką, przesłaniem Pana Jezusa do tamtych ludzi, zebranych wokół Niego, jak i do nas, współczesnych słuchaczy Słowa Bożego.

Po pierwsze, gdy kobieta wykrzyczała już swoją biedę, następuje jakby chwilowa cisza konsternacji, On nie reaguje, a tłum jest tylko tłumem, co to nawet nie wie jak się zachować w takiej sytuacji, Jezus czeka, i można by zapytać, na co czeka? Tak, Jezus czeka, czy ktoś stanie po stronie tej kobiety i pochyli się nad jej problemem. To pierwsza i zasadnicza lekcja uczłowieczania człowieka, bo nie jesteśmy bydłem bezrozumnym, tylko ludźmi zdolnymi do zawalczenia o miłość dla drugiego człowieka.


Drugie przesłanie jest też bardzo istotne, to uczniowie prosili go za tą kobietą, no właśnie Ci Apostołowie, dzisiaj powiedzielibyśmy kapłani Kościoła, są powołani do tego, aby wstawiać się do Jezusa za potrzebujących pomocy, tych którzy się źle mają i może stoją gdzieś poza marginesem Kościelnych dogmatów, stygmatów, tradycji i innych praktyk religijnych, to są wszyscy Ci ludzie, którzy jak owa kobieta z Ewangelii chcą wykrzyczeć swój problem opętania tym światem i jego blichtrem. Jeśli chcemy być jak Bóg, żeby odzwierciedlać Jego nieskończoną miłość, to trzeba nam porzucić logikę planowania ewangelizacji tylko po ludzku, a otworzyć się na nieznane nam horyzonty Bożego miłosierdzia wobec ludzi dotkniętych ubóstwem duchowym i materialnym.


Dlatego właśnie potrzeba nam kapłanów w Kościele i nie obejdzie się bez ich obecności, bo to oni są pośrednikami w przedstawianiu Jezusowi ludzkich problemów i dawaniu Go ludziom w każdej sprawowanej mszy świętej. Gdy Jezus milczy, kapłani mają mówić.




XXI Niedziela Zwykła


A wydawać by się mogło, że Pan Jezus nie jest zainteresowany opinią publiczną na swój temat. On, który po pierwsze wszystko wie, na mocy swojej boskiej wiedzy, i dlatego nie potrzebuje nawet pytać o to, co tkwi w człowieku; po drugie jest wolny od tej naszej ludzkiej przypadłości, którą nazywamy ciekawością, chęcią do słuchania plotek na każdy temat, nagle zaskakuje uczniów prostym pytaniem o opinię ludzi. Czy naprawdę chodzi tu tylko o zaspokojenie ciekawości, czy też o coś więcej.


Z pewnością bylibyśmy mega naiwni, gdybyśmy uwierzyli, że możemy w jakikolwiek sposób poszerzyć Panu Bogu horyzonty myślenia i pouczyć Go o czymś, czego On jeszcze nie zauważył, albo zapomniał się dowiedzieć. Po co w takim razie Pan Bóg stawia człowiekowi jakiekolwiek pytania, a idąc dalej takim tokiem rozumowania można by się zastanowić, dlaczego mamy mówić Bogu na modlitwie o naszych miniaturowych problemach w świetle Jego Wszechogarniającej wiedzy?


Otóż dla mnie jest to dość istotna sprawa, która również ma swoje odzwierciedlenie w naszej ludzkiej codzienności, kiedy na przykład mamy do czynienia z dwiema następującymi sytuacjami.

Po pierwsze człowiek bardzo zamożny i jego relacja do człowieka bardzo ubogiego, czy ta osoba biedna nie jest w stanie podarować czegokolwiek bogaczowi, by w ten sposób sprawić mu radość?

Po drugie człowiek bardzo wykształcony, inteligentny i oczytany spotyka kogoś, kto nigdy nie ukończył szkoły i ma trudności w przyswajaniu wiedzy, czy zatem te dwie osoby nigdy nie będą w stanie rozmawiać ze sobą, ponieważ dzieli je przepaść intelektualna? Oczywiście według naszej ludzkiej, brutalnej oceny, są sytuacje, w których ludzie różnią się tak bardzo, że dajemy na to przyzwolenie, aby dokonywać segregacji. Wiem, ciężkie jest to słowo i powinniśmy się go wstydzić jako chrześcijanie, ale niestety segregacja religijna ma się dobrze w naszej rzeczywistości kościelnej, gdzie często okazujemy wręcz nienawiść wobec takich czy innych braci i sióstr, tylko dlatego, że są przedsoborowi albo posoborowi, biorą komunię na rękę albo na język, myślą trochę inaczej niż standardowy katolik. Odwracamy się plecami do tych ludzi, którzy w naszym mniemaniu nie należą do „naszego kręgu” pobożnych dewotów i dewotek. A Pan Jezus właśnie dzisiaj upomina się o tych wszystkich ludzi i stawia Tobie i mnie to niewygodne pytanie: Co sądzisz o tych tam spoza kręgu, jak myślisz, co oni sadzą o Mnie patrząc na Ciebie i Twoje zachowanie? Czy sumienie nie wyrzuca Ci niczego?


Druga rzecz, którą może warto odkryć w pytaniu Jezusa do uczniów, to powiedziałbym jest to raczej taki rodzaj odpytywania studentów przez profesora uniwersytetu, który zadaje proste pytania nie po to, aby student pouczał profesora na temat nowo odkrytego działu wiedzy, ale po to, żeby ten student mógł w dialogu z profesorem szlifować swoją wiedzę i jeszcze dogłębniej wchodzić w arkana przedmiotów potrzebnych do podjęcia w przyszłości swojego powołania. Jak profesor prowadzi studenta do zaliczenia dyplomu, tak Pan Jezus prowadzi wierzącego do zaliczenia egzaminu na zbawienie.


I jeszcze tylko jedna myśl, chociaż równie ważna, zostaliśmy dzisiaj uświadomieni bardzo wyraźnie, że wiara pochodzi od Ojca Niebieskiego a nie jest wynikiem naszych wysiłków, i to jakichkolwiek ludzkich sposobów na przyswojenie sobie wiary. Często zabiegamy o różne rekolekcje, dni skupienia, medytacje, pielgrzymki i wszelkiego rodzaju widoczne oznaki religijności, bo one są takim namacalnym znakiem przynależności do Chrystusa i dla wielu służą za narzędzia do nawrócenia. Ale pamiętać nam trzeba na pouczające zdanie Pana Jezusa: Ojciec mój, który jest w niebie, daje Ci wiarę. Tak więc zaliczajmy nasze narzędzia do nawracania na wiarę, ale niech to będzie z radosną wdzięcznością, że to wszystko czego możemy dokonać w wierze pochodzi od Ojca i do Ojca prowadzi. Tak jak każdorazowe uczestnictwo w ofierze Mszy świętej jest dla nas trampoliną do Ojca Niebieskiego.




XXII Niedziela Zwykła


Co to znaczy myśleć po Bożemu, i co znaczy myśleć po ludzku? Jak to mówią: bliższa ciału koszula, więc chyba to, co nam bardziej pasuje, to myślenie po ludzku, no bo przecież od samego początku zostaliśmy nauczeni przez naszych rodziców i wychowawców, jak należy mówić i poprzez mowę komunikować się z otaczającymi nas ludźmi, oraz tam wszędzie, gdzie język odgrywa jakąś rolę. Z czasem jesteśmy dobrzy w tym mówieniu i potrafimy odkrywać z biegiem lat, że mowa ma tak naprawdę wiele funkcji w naszym życiu, a nie tylko informowanie otoczenia o swoich potrzebach życiowych.


Jedna z takich funkcji języka, na innym niż zwykle poziomie, pojawia się już w dzieciństwie, gdy mówienie prawdy nie zawsze się opłaca, a więc dziecko powoli uczy się używać mowy w celu samoobrony, poprzez mówienie nieprawdy, bo w ten sposób wie, że łatwo uniknie kłopotów czy nieprzyjemności. W miarę dojrzewania i stawania się człowiekiem coraz bardziej dorosłym, młodzi ludzie zostają zafascynowani mową, jako narzędziem do dzielenia się swoimi uczuciami, szczególnie w relacjach partnerskich, gdzie mowa, ze swoim bogatym słownictwem, związanym z uczuciami, potrafi przyciągać ludzi do siebie i stanowi podłoże do budowania wzajemnej miłości.


Z kolei dalsze lata życia potrafią przynosić negatywne przeżycia, odzwierciedlające drugą naturę komunikacji słownej, gdzie niejednokrotnie mamy do czynienia z językiem nienawiści, często nieporozumień spowodowanych indywidualnym interpretowaniem pojęć językowych, często najlepsze relacje międzyludzkie gasną z powodu odejścia od wspólnej interpretacji zadań życiowych.


To trochę jest jak z książką, którą podejmuję się przeczytać i oczywiście wiem, że to ja czytam, ale czy kiedykolwiek zastanawiam się, że właściwie to ta książka czyta mnie, bo jej treść powoduje odczytywanie we mnie tego wszystkiego, co przez lata zdołało się zakodować w moim umyśle. Czy ja tak naprawdę jestem osobą wolną w wyborze akurat tej lektury, a nie innej, czy też moje wybory są podyktowane pewnym głodem intelektualnym, który przez lata wzrastał we mnie na podstawie dokonywanych wcześniej wyborów? Jeżeli zaś zawsze idę tylko za tym, co mnie pociąga i interesuje, to jednocześnie ograniczam swój horyzont poznawczy do wąskiej ścieżki mojego własnego algorytmu. W ten sposób łatwo jest zamknąć się tylko i wyłącznie w sferze myślenia ludzkiego, bez możliwości przekraczania granicy boskości, która została w nas zapoczątkowana od momentu stworzenia, a dodatkowo zapalona w nas ogniem Ducha Świętego w momencie chrztu świętego.


Dlatego właśnie jesteśmy świadkami bardzo ostrej krytyki skierowanej do Piotra w dzisiejszej Ewangelii, ponieważ jego myślenie było ograniczone tylko do sfery ludzkiego rozumienia wiadomości, jaką przed chwilą usłyszał z ust Jezusa, swojego Mistrza i Pana. Bóg powołuje człowieka do opuszczenia swojej logicznej skorupki człowieczeństwa ze wszystkimi, nagromadzonym przyzwyczajeniami, a wyklucia się do nowego życia i rozszerzenia swojego horyzontu intelektualnego o to Słowo, które stało się Ciałem, Ofiarą, Kościołem, jak również mną i Tobą w tej nowej rzeczywistości zbawienia od wszelkich ograniczeń.


Nikt z nas nigdy nie osiągnie pełnej doskonałości, ale za to możemy się uświęcać na wzór, jaki nam zostawił Jezus Chrystus. W Nim jest nasza moc wiary i wytrwania w dobrem, oczywiście stąd potrzeba karmienia się Jego Ciałem eucharystycznym jest nieodzowna, abyśmy byli w stanie przyjmować Boże Słowo, by myśleć po Bożemu.